Czy Marcin Romanowski pogrąży siebie, czy też pokazuje słabość państwa rządzonego przez Donalda Tuska? Były wiceminister sprawiedliwości w rządzie PiS ukrywa się od kilku dni, a powinien znaleźć się w areszcie.
Myślę, że jednak bardziej obnaża słabość państwa. I to nie państwa Donalda Tuska, chociaż akurat chwilowo Donald Tusk nim kieruje, tylko generalnie państwa polskiego i tego wszystkiego, co się stało z wymiarem sprawiedliwości. Jeszcze jakieś 15 lat temu tego typu historia byłaby niewyobrażalna. Trudno byłoby sobie wyobrazić wiceministra sprawiedliwości, który unika stawienia się przed wymiarem sprawiedliwości. Mieliśmy wprawdzie jakiegoś tam uciekającego posła, który się zasłaniał immunitetem, zbiegł za granicę pod koniec rządów AWS-u (chodzi o Marka Kolasińskiego - red.). Mieliśmy posła (Andrzeja) Pęczaka, który sprawował swój mandat, jako pierwszy poseł w dziejach III RP, z aresztu śledczego przy ulicy Smutnej w Łodzi. Ale nie mieliśmy jeszcze byłego wiceministra sprawiedliwości, który ucieka przed tymże wymiarem sprawiedliwości tylko dlatego, że się rząd zmienił, a zarazem dla pokaźnej części obywateli nie jest żadnym potencjalnym przestępcą i bohaterem negatywnym, tylko przeciwnie, bohaterem pozytywnym - człowiekiem, który się ukrywa przed reżimem Tuska, który jest niesprawiedliwie oskarżony.
To pokazuje, jak daleko zabrnęła polaryzacja i obawiam się, że na razie nie widać, żebyśmy z tej drogi mieli zawracać. To się będzie tylko pogłębiało i podejrzewam, że kolejni, tym razem może już skutecznie zatrzymani przez organa ścigania ludzie z poprzedniej ekipy rządzącej, będą traktowani przez zwolenników PiS-u jako właśnie męczennicy za sprawę. Pytanie, co z tym dalej zrobić. Ja, mówiąc szczerze, nie widzę innego sposobu na to, niż dogadanie się przez wysokie, zwaśnione strony w sprawie resetu wymiaru sprawiedliwości i przywrócenia sądów takich, jakimi one być powinny. Bo jeżeli nie, to państwo polskie się będzie pruło coraz bardziej i będzie coraz bardziej ośmieszane, niestety, przed obywatelami i za granicą chyba jeszcze gorzej.
Jak widzimy, chyba tego dogadania nie ma i nie będzie, co pokazuje przykład ostatniej nominacji w Trybunale Konstytucyjnym. Bogdan Święczkowski, człowiek Zbigniewa Ziobry, został następcą Julii Przyłębskiej. Pojawiają się też informacje, że obecna Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego może ustąpić wcześniej ze stanowiska po to, żeby jej następcę przed końcem swojego urzędu wyznaczył na kolejne lata prezydent Andrzej Duda.
Zważywszy na to, kogo prezydent wybrał na prezesa TK, to, co pan redaktor mówi na temat następcy pani prezes (Małgorzaty) Manowskiej czy następczyni, jest bardzo prawdopodobne. Mamy tutaj po prostu walkę, w której żadna ze stron nie widzi żadnych powodów do zahamowań. Jeśli można tylko w przepisach znaleźć jakiś sposób, żeby zaszkodzić drugiej stronie, zrobić jej na złość, to się robi.
Czytaj więcej
Próbuję zawsze wyciągać pierwszy dłoń do zgody. Staram się też myśleć jak szachista i mam przygotowane inne rozwiązania w przypadku braku kompromisu – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Bogdan Święczkowski, nowy prezes Trybunału Konstytucyjnego.
Wybór pana Święczkowskiego jest w oczywisty sposób prowokacją, dlatego że z wszystkich sędziów Trybunału on ma najdłuższą kadencję. I to jest podstawowy powód. Ona się kończy, jeśli dobrze pamiętam, w 2031 roku, więc chodzi o to, żeby go było jak najtrudniej z tego Trybunału usunąć. A po wtóre, jest człowiekiem, którego życiorys jest, delikatnie mówiąc, antyżyciorysem w przypadku kogoś, kto powinien być w Trybunale Konstytucyjnym, bo to jest tak naprawdę zawodowy polityk, który przez pewien czas życia był prokuratorem, bo takie studia skończył, natomiast był też szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prowadził właściwie większość politycznych spraw, które budzą ogromne emocje w Polsce i w związku z tym on ma być bezstronnym sędzią sądu konstytucyjnego? Przecież to są wolne żarty.