Po naciskiem swojego właściciela Jeffa Bezosa „Washington Post” po raz pierwszy od lat zrezygnował ze wskazania, kogo popiera w wyścigu o Biały Dom. Ale nie Władimir Putin. On kontynuuje już całkiem długą tradycję. W 2004 roku postawił na George’a W. Busha, oficjalnie, aby ten dokończył interwencję w Iraku i zapobiegł w ten sposób rozprzestrzenianiu się terroryzmu. Cztery lata później jego faworytem był już jednak demokrata Barack Obama, podobnie jak w 2012. To był strzał w dziesiątki. Prezydent USA nie zareagował, gdy Baszar Assad użył broni chemicznej przeciw rebelii w Syrii, co było jasnym sygnałem dla Kremla, że nie postawi się, gdy Rosja przejmie Krym.