Migalski: Polska polityka powinna wystrzegać się prawyborów

Prawybory niszczą amerykańską demokrację. Polscy politycy też z nimi eksperymentowali, ale na szczęście zrezygnowali. I bardzo dobrze, bo jeśli chcemy zachować liberalną demokrację, powinniśmy ograniczać, a nie poszerzać, władztwo demos.

Publikacja: 11.09.2024 04:30

Gdyby nie prawybory Donald Trump nigdy nie uzyskałby republikańskiej nominacji, bo elity tej partii

Gdyby nie prawybory Donald Trump nigdy nie uzyskałby republikańskiej nominacji, bo elity tej partii nie pozwoliłyby na to

Foto: WIN MCNAMEE/GETTY IMAGES NORTH AMERICA/GETTY IMAGES VIA AFP

Amerykańską demokrację niszczą prawybory. Nie tylko one, ale instytucja ta w znaczącym stopniu przyczyniła się do tego, że obecnie Stany Zjednoczone są zagrożone populizmem i autorytaryzmem. Bez nich Donald Trump nigdy nie uzyskałby republikańskiej nominacji, bo elity tej partii nie pozwoliłyby na to. Lecz gdy głos ma tylko lud, budzą się upiory.

Należy ograniczać, a nie zwiększać, rolę demosu. Partie w Polsce odchodzą od wewnętrznej demokracji

Nie wchodząc w szczegóły, należy pokrótce opisać „primaries” – uczestniczą w nich zarejestrowani wyborcy danej partii. Oczywiście nie wszyscy, bo wszystkim się nie chce, lecz najbardziej zaangażowani – czyli w istocie najbardziej zajadli. I dlatego właśnie to radykałowie w ostateczności decydują o tym, kto reprezentuje partię w ogólnonarodowych wyborach. Tylko z tego powodu Trump jest bezkonkurencyjny wśród republikanów (bo kochają go najskrajniejsi zwolennicy), a Bernie Sanders był poważnym graczem wśród demokratów (bo jego z kolei uwielbiali lewicowi radykałowie). Dzięki prawyborom takim postaciom zdarza się dominować w polityce, niszcząc debatę publiczną, polaryzując społeczeństwo, petryfikując trybalizm ideologiczny, zwiększając nienawiść między obywatelami.

Czytaj więcej

Historyczna wygrana Trumpa w Iowa. Nominacja przesądzona?

Polskie partie także eksperymentowały z prawyborami, ale od amerykańskich różniły się tym, że w większości demosem nie byli wyborcy, lecz działacze. To w ten sposób Platforma Obywatelska wyłoniła swego kandydata w elekcji prezydenckiej w 2010 roku czy Konfederacja dekadę później. „Elektorami” byli członkowie partii, a nie wszyscy wyborcy – i tym owe rodzime „primaries” różniły się od tych amerykańskich. Na szczęście polskie ugrupowania polityczne chyba odchodzą nawet od tej formy wewnętrznej demokracji. Piszę „na szczęście”, bo uważam, że we współczesnych ustrojach politycznych należy ograniczać, a nie zwiększać, rolę demosu – jeśli oczywiście uważamy, że powinny one pozostać liberalno-demokratycznymi.

Jeśli głos odda się wszystkim, to de facto oznacza oddanie go radykałom

Nim wyjaśnię tę na pozór szokującą tezę, proponuję eksperyment myślowy – kogo wystawiłyby w wyścigu prezydenckim PO i PiS, gdyby w Polsce obowiązywały amerykańskie zasady prawyborów? Moim zdaniem Platformę reprezentowałby Roman Giertych, kochany przez Silnych Razem, a formację Jarosława Kaczyńskiego Dominik Tarczyński, uwielbiany przez lud pisowski. Lub ktoś w ich typie. Rozumiecie Państwo? Jeśli głos odda się wszystkim, to de facto oznacza oddanie go radykałom, bo to oni najchętniej poświęcają swój czas na śledzenie polityki i udział w niej.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Czy wyborca ci wszystko wybaczy

Wróćmy jednak do owej szokującej, wydawać by się mogło, tezy, że jeśli chcemy zachować liberalną demokrację, powinniśmy ograniczać, a nie poszerzać, władztwo demos. Obecnie, w dobie mediów społecznościowych, musimy szukać jeszcze więcej „checks and balances”, czyli wszystkich mechanizmów hamujących wolę ludu i utrzymujących równowagę polityczną, a nie zwiększać wpływ obywateli na procesy polityczne. Wiem, że brzmi to bardzo klasistowsko i elitarnie, ale tak właśnie jest. To populiści i demagodzy nawołują do czegoś przeciwnego – częstszego stosowania referendum, wybierania sędziów w wyborach powszechnych, oddawania ludziom większej liczby decyzji. Brzmi pięknie, ale w praktyce prowadzi do radykalizacji społecznej i wzrostu napięć politycznych oraz polaryzacji partyjnej.

Co z organizacją referendum? Wiedza obywateli prawie zerowa

Weźmy na przykład instytucję referendum – po pierwsze, co przykro przyznać, większość ludzi zdaje się nie mieć intelektualnych kompetencji do podejmowania politycznych decyzji. O ile w sprawach ideologicznych, takich jak aborcja, kara śmierci, prawa osób LGBT, rola Kościoła, mamy opinie i możemy je jasno formułować, o tyle w 99 proc. innych spraw politycznych zwykli obywatele mają prawie zerową wiedzę – na przykład o skutkach wprowadzenia waluty euro, systemie podatkowym, członkostwie w różnych organizacjach międzynarodowych, kształcie systemu sprawiedliwości, nauce itp. I dlatego oddawanie im w takich materiach głosu jest de facto wystawianiem ich na zależność od intelektualnych szarlatanów, którzy w przystępny, a czasem fałszywy, sposób „wyjaśnią” im te skomplikowane sprawy i skłonią do takiego lub innego głosowania.

Czytaj więcej

Biskup Wojciech Osial: Nie chcemy wojny w sprawie religii

Poza tym referendum jest zero-jedynkowe: ktoś wygrywa, bo ktoś inny przegrywa. Zawsze zatem jakaś część społeczeństwa czuje się upokorzona i pokonana. Demokracja pośrednia zawiera w sobie mechanizmy kompromisu, układania się, zadowalania wszystkich stron. Jest dośrodkowa, inkluzywna, włączająca – podczas gdy demokracja bezpośrednia jest odśrodkowa, ekskluzywna, wykluczająca.

Dlaczego partie nie chcą już eksperymentów z prawyborami?

Jeśliby porównać demokrację do samochodu, to dziś – by nie wypadła ona z drogi – potrzeba nam więcej systemów kontroli trakcji, dobrych hamulców, mechanizmów ostrzegających oraz dobrych pasów bezpieczeństwa, a nie większej mocy silnika i ostrzejszego sposoby jazdy. Do tego ostatniego zachęcają populiści i demagodzy – ku swej uciesze i naszej zgubie. Jeśli liberalna demokracja ma przetrwać, to powinna być bardziej liberalna niż demokratyczna. Liberalna w sensie wzmocnienia roli wolnych, ale także odpowiedzialnych mediów, niezależnego wymiaru sprawiedliwości, instytucji zapewniających poszanowanie praw mniejszości, a nie tylko realizację woli pobudzanej przez social media większości.

Czytaj więcej

Szybki start Sławomira Mentzena: Szanse i ryzyka dla niego oraz całej Konfederacji

Dobrze zatem, że w polskiej tradycji politycznej prawybory nie zakorzeniły się i partie raczej już nie chcą z nimi eksperymentować. Widać to chociażby w już podjętych decyzjach Konfederacji, PO i PiS. Słynne rodzime powiedzenie mówi, że Polak jest mądry dopiero po szkodzie. Akurat w tym przypadku udało się nam nie popełnić błędów, które są udziałem Amerykanów. I niech tak zostanie.

Amerykańską demokrację niszczą prawybory. Nie tylko one, ale instytucja ta w znaczącym stopniu przyczyniła się do tego, że obecnie Stany Zjednoczone są zagrożone populizmem i autorytaryzmem. Bez nich Donald Trump nigdy nie uzyskałby republikańskiej nominacji, bo elity tej partii nie pozwoliłyby na to. Lecz gdy głos ma tylko lud, budzą się upiory.

Należy ograniczać, a nie zwiększać, rolę demosu. Partie w Polsce odchodzą od wewnętrznej demokracji

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Niskooprocentowane pożyczki dla powodzian? Piotr Zgorzelski: Skandal, nie mieści mi się w głowie
Polityka
Intel wstrzymuje inwestycje w Polsce i w Niemczech
Polityka
Powódź w Polsce. Wojska inżynieryjne skierowane do Głuchołazów
Polityka
Intel wstrzymuje budowę fabryki w Polsce. Politycy PiS krytykują rząd
Polityka
Donald Tusk skasuje instytut Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbána