Masud Pezeszkian, który był najmniej znanym z czterech kandydatów w wyborach ogłoszonych po śmierci prezydenta Ebrahima Raisiego w wypadku śmigłowca 19 maja, jako jedyny reprezentował obóz umiarkowany, reformatorski.
Już w pierwszej turze, w zeszły piątek, Pezeszkian uzyskał najlepszy wynik, 44,4 proc. głosów, co było dużym zaskoczeniem. Ale przed drugą ci, co odpadli, poparli jego ultrakonserwatywnego rywala Saida Dżaliliego (40,4 proc. w pierwszej turze). Dżalili, przed kilkunastu laty irański negocjator ds. nuklearnych, wydawał się także bliższy mającemu decydujące zdanie w Islamskiej Republice najwyższemu przywódcy Alemu Chamaneiemu.
Czytaj więcej
Wybory prezydenckie w Iranie są jedynie teoretycznie okazją do zmiany kursu politycznego kraju. Pod warunkiem że wygra kandydat umiarkowany. Na to się nie zanosi.
Mimo to Pezeszkian w ostatecznej rozgrywce 6 lipca wyraźnie wygrał, zdobywając 54,8 proc. głosów, podczas gdy Dżalili 45,2 proc.
I to przy znacznie wyższej niż w pierwszej turze frekwencji, choć i tak dosyć niskiej (trochę mniej niż połowa uprawnionych wzięła udział w głosowaniu).