– Żaden z niego menedżer, takich jak on jest pełno. Po prostu syn tatusia – mówi publicysta Radia Swoboda Maksim Blant.
Chodzi o Dmitrija Patruszewa, który w kolejnym rozdaniu rządowym został wicepremierem. Jego ojciec generał Nikołaj Patruszew był szefem policji politycznej FSB, a ostatnio sekretarzem kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa. Stanowisko musiał ustąpić usuniętemu z ministerstwa obrony Siergiejowi Szojgu, ale Putin nie pozwolił mu opuścić Kremla i zabrał go do siebie na doradcę prezydenta.
Tak jak i ojciec, Patruszew junior ukończył Akademię FSB (senior uczył się tam, gdy nosiła nazwę Akademia KGB). Jej dyplom to obecnie przepustka do elity politycznej, szczególnie gdy ma się takiego ojca. Dzieci większości członków elity chcą ją ukończyć niezależnie od tego, czy rodzice pochodzą z tego resortu, czy nie.
Dzieci członków elity rosyjskiej dostają stanowiska
Jednak Putin, co chyba było rodzajem egzaminu, najpierw uczynił Dmitrija ministrem rolnictwa. Na tym stanowisku był przez osiem lat, zbierając co roku gromy za urodzaje: za małe lub za duże. A jesienią ubiegłego roku jeszcze za kryzys z jajkami, które nagle gwałtownie podrożały. – Jakoś tam dał sobie radę. Poleciał do Azerbejdżanu, do Łukaszenki, do Turcji i w końcu (tureckie) jajka od Erdogana pojawiły się na stołach – przypomina Blant, jak rozwiązał „jajeczny kryzys”.
Drugi „elitarny syn” może zostać szefem rosyjskiego odpowiednika NIK-u. Tym razem to Borys Kowalczuk z rodziny petersburskich bankierów miliarderów, od lat zaprzyjaźnionych z Putinem. Jego ojciec Jurij nazywany jest „portfelem Putina”. Od czasów pandemii zaś jego wujek Michaił oraz Nikołaj Patruszew należą do małej grupy osób, które bez przeszkód mają wstęp do gabinetu prezydenta.