To, co przynosiło pożytki lewicy w czasach bycia w opozycji, przestało działać w okresie sprawowania przez nią władzy. Mam tu na myśli jej swoistą dwuczłonowość, czyli fakt, że dwoma głównymi (i odrębnymi) jej częściami jest Nowa Lewica oraz partia Razem. Gdy rządziło PiS, był to układ symbiotyczny, wzmacniający przekaz lewicowych działaczy i dodający poparcia dla obu partii. Jednak obecnie, w czasach współrządzenia z KO i Trzecią Drogą, konstrukcja ta potęguje wewnętrzne napięcia i ciągnie całą formację w dół.
Udzieliła wotum zaufania rządowi, ale do niego nie weszła
Przypomnijmy – partia Razem udzieliła wotum zaufania gabinetowi Donalda Tuska, ale do niego nie weszła, pozostając w czymś, co można byłoby określić jako „aksamitną opozycję”. Natomiast politycy i polityczki Nowej Lewicy objęli kilka resortów i weszli do wszystkich prawie ministerstw jako sekretarze stanu – tym samym w całości popierając rząd i ponosząc odpowiedzialność za jego dokonania. Zatem w jednym klubie parlamentarnym znalazły się zarówno osoby popierające nowy gabinet, jak i pozostające wobec niego w opozycji i coraz częściej go krytykujące. Zaiste, sytuacja rzadko spotykana w światowym parlamentaryzmie.
W jednym klubie parlamentarnym znalazły się zarówno osoby popierające nowy gabinet, jak i pozostające wobec niego w opozycji i coraz częściej go krytykujące
Lewicowi wyborcy nie wiedzą za bardzo, czy są częścią obozu władzy, czy wprost przeciwnie. Co więcej, w konkretnych działaniach Razem i Nowa Lewica zajmują odrębne, a czasami nawet przeciwstawne, pozycje. Dobrym przykładem była elekcja samorządowa, w czasie której obie partie popierały nierzadko konkurujące ze sobą komitety i kandydatów. Najbardziej widoczną egzemplifikacją tej politycznej schizofrenii jest sytuacja w Krakowie, gdzie Razem popiera Łukasza Gibałę, a Nowa Lewica Aleksandra Miszalskiego.
Liderzy lewicy (na zdjęciu Włodzimierz Czarzasty i Adrian Zandberg) skazują swoje formacje na powolną śmierć