Nie ma w Gruzji człowieka, który nie wiedziałby, kim jest Bidzina Iwaniszwili. Jego majątek w ubiegłym roku szacowano na ponad 5 mld dol. (jest jedynym gruzińskim dolarowym miliarderem), to równowartość ponad połowy budżetu kraju. Od lat rządzi krajem z tylnego fotela, nie piastując oficjalnie żadnego stanowiska. Do polityki wszedł po raz pierwszy w 2012 roku, wówczas świeżo utworzona przez niego partia Gruzińskie Marzenie obaliła partię ówczesnego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Iwaniszwili nie był jednak długo premierem, odszedł z rządu w 2013 roku.
Pozostał jednak szefem partii, z której wycofał się trzy lata temu, deklarując, że to jego „ostateczne” odejście z polityki. Słowa nie dotrzymał. Tuż pod koniec ubiegłego roku zaskoczył rodaków, występując na zjeździe Gruzińskiego Marzenia i obejmując stanowisko honorowego przewodniczącego partii. Jak tłumaczy swój trzeci powrót do polityki?
Czytaj więcej
Parlament w Tbilisi już w tym tygodniu zadecyduje w sprawie impeachmentu prezydent Salome Zurabiszwili.
Opozycja gruzińska, jak stwierdził, jest „skrajnie osłabiona” i nie jest zdolna do sprawowania władzy. – Brak opozycji lekko może zawrócić w głowie partii rządzącej i osłabić ją – mówił, sugerując, że to on będzie patrzył rządzącym na ręce. Jesienią stoczy walkę o czwartą kadencję swojego ugrupowania.
– Za dziesięć miesięcy w Gruzji odbędą się wybory parlamentarne. Obóz rządzący przekonuje, że opozycja jest słaba, ale zdaje sobie sprawę, że Gruzińskie Marzenie również nie cieszy się wielkim poparciem. Są sondaże, które wszystkim partiom opozycyjnym w sumie dają szansę na wygraną – mówi „Rzeczpospolitej” Wojciech Wojtasiewicz, analityk ds. Kaukazu Południowego w PISM.