– Może się okazać, że zamiast redukcji kosztów mamy ich wzrost – mówi posłanka ruchu Polska 2050 Hanna Gill-Piątek. W ten sposób komentuje to, że rząd nie informuje na temat wydatków towarzyszących ostatniej rekonstrukcji.
Doszło do niej pod koniec września. Najbardziej widoczną zmianą było objęcie fotela wicepremiera przez Jarosława Kaczyńskiego. Dodatkowo do rządu weszły takie osoby, jak nowy szef resortu rolnictwa Grzegorz Puda czy Przemysław Czarnek, który zastąpił ministrów edukacji Dariusza Piontkowskiego i nauki Wojciecha Murdzka.
Te ostatnie resorty się połączyły, co było częstą praktyką. Inne, jak Ministerstwo Cyfryzacji, zlikwidowano. Ogólnie liczba ministerstw zmniejszyła się z 20 do 14. I miało to dać zyski. – Takie łączenie przyniesie też pewne oszczędności – mówił jeszcze w sierpniu Jarosław Kaczyński. Choć dodawał, że „nie jest to najważniejsze", a najbardziej liczy się usprawnienie procesów decyzyjnych.
Czy rzeczywiście na rekonstrukcji skorzystaliśmy finansowo, spytała w interpelacji posłanka Gill-Piątek. Poprosiła o podanie „wszystkich kosztów technicznych, administracyjnych i osobowych" związanych z reorganizacją rządu. Odpowiedział jej minister w KPRM Jarosław Wenderlich. Napisał, że „nie jest możliwe wskazanie kosztów reorganizacji w formie, o jakiej wspomina pani poseł", bo wymagałoby to zaangażowania wielu pracowników zajętych walką z pandemią.
Zdaniem Gill-Piątek pełna uników odpowiedź może być dowodem na to, że koszty paradoksalnie wzrosły. Przyczyny? Jak tłumaczy posłanka, jedną z nich może być odłożenie cięć w administracji. Rząd jej odchudzenie zapowiedział już wiosną, a plany przyspieszyły przy okazji rekonstrukcji. Liczba etatów w ministerstwach miała zmniejszyć się o ponad tysiąc.