To nie był zwyczajny dzień w Senacie. Kolejne wypowiedzi polityków opozycji – która od wyborów w 2019 roku kontroluje Senat – pokazywały, że jest wśród nich poczucie politycznego znaczenia nadchodzących wydarzeń. „Śnieg pada, Senat zaczyna obrady" – to fragment wpisu w mediach społecznościowych Marcina Bosackiego, który jest szefem Klubu KO w Senacie. Ten budynek w czwartek był zdecydowanie najgorętszym miejscem na politycznej mapie stolicy, bo izba pochylała się nad kandydaturą Piotra Wawrzyka, wiceszefa MSZ, na rzecznika praw obywatelskich. I ostatecznie kandydata odrzuciła.
Pełna mobilizacja
Napięcie rosło od kilkunastu dni. Podgrzewały je wypowiedzi polityków PiS, którzy – jak szef Komitetu Wykonawczego partii Krzysztof Sobolewski – mówili, że mogą wydarzyć się niespodzianki. Bo chociaż opozycja ma w Senacie większość, to jest to większość krucha oraz zbudowana na politykach wielu różnych sił. Dodatkowo, ze względu na pandemię, Senat – podobnie jak Sejm – pracuje w trybie hybrydowym.
To wszystko sprawiło, że konieczne były specjalne przygotowania. Jak opowiadają nam politycy opozycji, strategia na to posiedzenie była wypracowywana już wiele dni wcześniej. Zakładała wyznaczenie ścisłych priorytetów na posiedzenie, jak i podział ról wśród senatorów.
Liderzy opozycji uznali dużo wcześniej, że odrzucenie kandydatury Piotra Wawrzyka należy potraktować priorytetowo. Bo zdawali sobie sprawę, że porażka opozycji w Senacie byłaby dla wszystkich partii tworzących w nim większość politycznym kryzysem.
W KO pilnowano też, by jak najmniej osób głosowało zdalnie. Bo wtedy jest większa szansa na pomyłkę, nieuważne głosowanie lub problemy techniczne. Właśnie na takie wydarzenia liczyli politycy PiS, którzy też od wielu tygodni poszukiwali sposobów na to, by udało się przeforsować kandydaturę Wawrzyka. Ostatecznie wszystko przebiegło zgodnie z planem liderów opozycji.