Nazwy miast i ulic byłyby zapisywane w dwóch językach, a śląska mowa mogłaby być nauczana w szkole – takie byłyby skutki podniesienia rangi etnolektu śląskiego do rangi języka regionalnego. Projekt ustawy w tej sprawie złożyli rok temu posłowie KO, PSL i Lewicy, a pod koniec lutego przedstawiciele porozumienia śląskich organizacji i polityków Ślonsko Sztama zaapelowali do marszałek Elżbiety Witek o rozpoczęcie prac.
I mają one w końcu ruszyć. Pod koniec stycznia projekt został skierowany do pierwszego czytania w Sejmie. Z naszych informacji wynika, że raczej nie zyska poparcia PiS. Świadczy o tym projekt stanowiska rządu, który powstał w MSWiA, a w lutym został skierowany pod ocenę ministrów.
MSWiA negatywnie opiniuje projekt, posługując się przy tym zaskakującą argumentacją. Twierdzi, że podniesienie rangi mowy śląskiej w dalszej perspektywie mogłoby doprowadzić do sytuacji, że Polacy przestaliby mówić po polsku.
Jak to możliwe? Ministerstwo zauważa, że o status języka regionalnego starają się też dla swej mowy mieszkańcy Wilamowic spod Bielska-Białej. „Uznanie etnolektu śląskiego za język regionalny, a tym samym objęcie go ochroną wynikającą z tego tytułu, może spowodować podobne oczekiwania u przedstawicieli innych grup regionalnych, chcących pielęgnować swoje lokalne »języki« (gwary, dialekty)" – pisze resort. I dodaje: „Uznawanie istnienia kolejnych dialektów jako języków regionalnych mogłoby w rezultacie doprowadzić do paradoksalnej sytuacji, w której społeczeństwo Rzeczypospolitej Polskiej składałoby się wyłącznie z osób posługujących się odrębnymi językami regionalnymi bez istnienia narodowego języka ogólnego".
Monika Rosa z KO, autorka projektu o języku śląskim, mówi, że to absurd. – Autor opinii ma chyba bardzo złe zdanie o sile języka i narodu polskiego. To buduje obawę, że ten rząd naprawdę nie wierzy w Polskę – komentuje.