W skrócie: największe koncerny świata – w sumie około tysiąca firm – na wniosek kilku organizacji walczących z rasizmem, antysemityzmem i mową nienawiści, wycofały reklamy z Facebooka, dopóki firma nie zmieni swoich zasad funkcjonowania tak, by nie pojawiały się tam treści rasistowskie, nawoływanie do przemocy czy nienawiści. Z pozoru wyglądało to pięknie, kto chciałby stawać w obronie rasizmu czy nienawiści. Kłopot w tym, że sprawa nie jest taka prosta. Spór dotyczący mediów społecznościowych zarabiających na złych treściach i nieponoszących za to żadnej odpowiedzialności, trwa już od jakiegoś czasu. Często zarzucano np. Facebookowi, że pozwala na sponsorowanie przez sztab Donalda Trumpa jego wpisów, czyli płatne zwiększanie liczby osób, do których dotrą, mimo że czasem prezydent USA pisze nieprawdę. Pojawia się tu argument: skoro zarabiacie na tym, że politycy dezinformują społeczeństwo, robicie źle. Choć w walkę z fake newsami dotyczącymi pandemii Facebook zaangażował się od początku.
Ale w akcji „Stop Hate for Profit" chodziło o coś innego. Dotąd często prawa strona zarzucała Facebookowi, że cenzuruje jej treści. Teraz to organizacje kojarzone z lewicą twierdzą, że platforma stała się rozsadnikiem prawicowej nienawiści. Dlatego sprawa jest w oku cyklonu dzisiejszej wojny kulturowej. Wielkie koncerny nie po raz pierwszy stają się w niej aktywnym podmiotem. Pod hasłem społecznej odpowiedzialności biznesu włączają się bardzo mocno w spory światopoglądowe i to po stronie mocno progresywnej. Gdy kilka amerykańskich stanów zaostrzało jakiś czas temu przepisy chroniące życie nienarodzonych, swobodnej aborcji broniły właśnie korporacje. Polacy dobrze pamiętają jak w spór o LGBT włączyła się popularna sieć zajmująca się sprzedażą mebli i artykułów do wystroju wnętrz.
Facebook też jest firmą, też ma swoje wartości, które promuje. Jednak w sprawie nacisku takich reklamowych gigantów okazał wyjątkową odporność. Mimo bojkotu ze strony Disneya, Coca-Coli czyli Unilevera długo opierał się presji. Złośliwi powiedzą, że mając nawet 9 milionów klientów, którzy się na Facebooku reklamują, można sobie tysiąc odpuścić. Sieć CNBS wyliczyła, że choć wpływy mogą stopnieć nawet o 100 mln dolarów, to i tak będzie to zaledwie... 1 proc. wzrostu przychodu planowanego na ten rok. Pragmatycy powiedzą, że Facebook doskonale wie, że wśród jego użytkowników są zarówno sympatycy lewicowej wersji politycznej poprawności, jak i zwolennicy prawicy, lepiej więc nie ulegać żadnej ze stron. Fani zaś założonego przez Marka Zuckerberga serwisu stwierdzą, że po prostu walczy on o wolność słowa.
Serwis nie próżnuje. Nieustannie likwiduje strony, które łamią przyjęte przez niego standardy, służąc przestępcom, terrorystom, radykałom albo propagując nieprawdziwe informacje. Na początku sierpnia przeprowadzono prawdziwą czystkę profili propagujących teorie spiskowe, związanych z ruchem QAnon.