Prezeska Fundacji Projekt Starsi w ciągu pierwszych tygodni epidemii zaobserwowała trzykrotny wzrost liczby telefonów i zgłoszeń. – Kobieta mieszka z wnuczką i dwójką jej małych dzieci. Dzieją się tam dantejskie sceny, jest założona Niebieska Karta, wnuczka odbiera jej pieniądze, wyzywa, wszczyna awantury, dwa razy nawet ją pobiła. A dodatkowo jeszcze w czasie kwarantanny całymi dniami jeździ po znajomych w podwarszawskich miejscowościach, mimo próśb matki, która boi się o swoje zdrowie. Bo kto wie, co do domu przywloką? – opowiada jedną z historii.
Wzrostu liczby zgłoszeń nie obserwuje natomiast Fundacja Przeciw Kulturze Gwałtu. Mniej jest ludzi na ulicach, nie odbywają się imprezy, koncerty, większość osób siedzi w domach. – To nie znaczy jednak, że nagle znaleźliśmy się w raju i nic złego się nie dzieje. W Polsce wciąż aktualny jest, niestety, niedobry standard, że jak się jest kobietą, to trzeba liczyć się z tym, że prędzej czy później jakieś łapska się „przykleją" – zauważa radca prawny Adam Kuczyński. Z drugiej strony efektem ubocznym dystansowania społecznego jest też wycofanie emocjonalne. – Niby sobie pomagamy, robimy zakupy staruszkom, wychodzimy do innych z sercem na dłoni. A z drugiej strony demolujemy lekarzom samochody czy odwracamy głowę, jak ktoś kogoś bije na ulicy. Przez to, że ulice są opustoszałe, że żyjemy w psychozie strachu przed zarażeniem się, trzymamy się od siebie z daleka nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
Kumulacja napięć
Przemoc nie tylko eskaluje tam, gdzie już była obecna. W czasie kwarantanny pojawia się często po raz pierwszy. W pierwszym przypadku przebywanie przez większość czasu w czterech ścianach, często na niedużym metrażu, w połączeniu z poczuciem zagrożenia i napięcia związanymi z niepewnością co do przyszłości i pracy, oznacza więcej „okazji" do jej stosowania, mniejszą szansę ucieczki i przeczekania na zakupach, u koleżanki, na placu zabaw czy w pracy. – Również w rodzinach, gdzie dochodzi do niej po raz pierwszy, najczęściej jest to wynik kumulacji różnych napięć i tego, że ludzie generalnie coraz gorzej radzą sobie z nadmiarowym obciążeniem, stresem, obawami o zdrowie i pieniądze. Wreszcie: często nie bardzo wiemy, jak być z najbliższymi przez 24 godziny na dobę, bo w dzisiejszych czasach jest to sytuacja nietypowa. Te napięcia i nieporozumienia czasami są, niestety, rozładowywane w sposób agresywny – mówi Maja Kuźmicz.
Takie wnioski wyciąga również prezeska Fundacji Projekt Starsi, której ostatnie interwencje i rozmowy potwierdzają najczęściej obserwowany jeszcze przed epidemią schemat: wśród seniorów statystyczna ofiara przemocy domowej to kobieta w wieku 70+, mieszkająca z około 50-letnim synem bez pracy, najczęściej uzależnionym od alkoholu lub innych substancji. – W takiej sytuacji zazwyczaj dochodzi jednocześnie do przemocy ekonomicznej i psychicznej, zastraszania, wyzwisk, a nawet bicia – mówi Magdalena Rutkiewicz.
Oficjalnie jednak Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w odpowiedzi na zapytania i apele rzecznika praw obywatelskich 4 maja stwierdziło, że „przeprowadzone przez Agencję Praw Podstawowych UE badania pokazały, że Polska jest krajem o najmniejszej skali przemocy wobec kobiet spośród krajów Unii Europejskiej", a jednocześnie istnieje u nas „zintegrowany system wsparcia osób doznających przemocy w rodzinie i działa szereg instytucji udzielających pomocy osobom krzywdzonym". Moi rozmówcy podkreślają, że na wiarygodność statystyk wpływa między innymi to, jak skonstruowane i egzekwowane jest prawo, jaki jest zasięg i zakres oferty wsparcia i pomocy ze strony organizacji publicznych i pozarządowych, ale także cała otoczka kulturowa podejścia do przemocy domowej. Wciąż często panuje przekonanie, że brudy należy prać we własnym domu. – Zdecydowanie, jest to silnie zakorzenione. Ale przemoc jest przestępstwem i musi być adekwatnie karana. Wciąż jednak walczymy, żeby coraz więcej osób miało taką świadomość – przyznaje Joanna Gzyra-Iskandar. Jej brak to jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedynie część osób doznających przemocy domowej zgłasza się po jakąkolwiek pomoc. Pozostali nie wiedzą, gdzie jej szukać, nie dopuszczają do siebie myśli, że mają problem – albo go bagatelizują, „przecież tylko mnie popchnął na ścianę, nie uderzył". Wciąż niska jest również świadomość, że przemoc to nie tylko bicie, ale też ubliżanie, nękanie, wyzywanie, pozbawianie pieniędzy, niewłaściwe dotykanie. Jest też wstyd, że nie udaje się sobie samemu poradzić z tym problemem, że jest się słabym albo, co szczególnie częste wśród seniorów, że tak się przecież to dziecko czy wnuka wychowało. – Do całego bagażu stresu i cierpienia dochodzi więc poczucie winy – podkreśla Magdalena Rutkiewicz.
Kryzys epidemiologiczny i w efekcie gospodarczy sprawił, że całe rzesze ludzi żyją w permanentnym stresie i strachu – o zdrowie, najbliższych, pracę, co do garnka włożyć i z czego zapłacić ratę kredytu. To powoduje narastanie napięcia, dla którego nie ma zwykle konstruktywnego ujścia. Nie można swobodnie pójść sobie pobiegać, do siłowni, kina, parku czy spotkać się z kumplami. Złe emocje kumulują się. I znajdują ujście w agresji i przemocy wobec słabszych najbliższych: żony, męża, dzieci, rodziców. – To wszystko powoduje, że pogarsza się zarówno stan psychiczny sprawców, którzy nasilają ataki na ofiarę, jak i samych ofiar – mówi Magdalena Rutkiewicz. – Są pewne predyspozycje, które zwiększają prawdopodobieństwo agresywnych zachowań: nieumiejętność radzenia sobie ze stresem i emocjami, doświadczenia związane z uzależnieniem, kwestie systemu wychowawczego, w którym dorastaliśmy – zauważa.