Polska obecność na zagranicznych rynkach zaczęła się od niezbyt chlubnego produktu: niewolników. Kraje słowiańskie były cenionym ich dostawcą. Z relacji podróżnika i kupca Ibrahima Ibn Jakuba, który dotarł do Pragi, wiadomo, że w mieście tym działał w najlepsze wielki targ niewolników. Również tamtejszy książę Bolesław II uprawiał ten proceder, za co zresztą sypały się na jego głowę gromy ze strony św. Wojciecha. Zamęczonego później przez Prusów świętego szczególnie irytowało, że władca sprzedaje także chrześcijan. Skoro niewolnikami handlował książę czeski, brat żony Mieszka I, Dobrawy, to tym bardziej musiał to robić dysponujący większym i szybko rosnącym terytorium książę Polan. Nie porywał raczej wikingów, czy Niemców, a tych, którzy znaleźli się na szlaku podbojów, z kręgu swoich przyszłych poddanych.
Gdzie trafiali nieszczęśnicy? W wielu językach zachodnich czy arabskim „Słowianin" i „niewolnik" to synonimy. To pokazuje kierunki wywozu. Najgorszy był los tych, którzy trafiali do arabskiego kalifatu w Kordobie w Hiszpanii. Tam panował wielki popyt na eunuchów. Zarazem – to dzięki wpływom z tego procederu przepych polskiego dworu olśnił cesarza Ottona III, który odwiedził następcę Mieszka, Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. O ile po przyjęciu chrześcijaństwa i ustabilizowaniu granic handel ludźmi zaczął zamierać, o tyle dalej rozwijał się eksport skór, wosku czy bursztynu. Oczywiście, był zdecydowanie mniej dochodowy. W dodatku dokonywał się na niewielką skalę. Nie oszukujmy się: w średniowieczu, aż do czasów Kazimierza Wielkiego, byliśmy krajem peryferyjnym, rzadko zaludnionym, autarkicznym, zacofanym.
W końcu XIII wieku pojawia się jednak produkt cenny jak srebro – sól – i staje się naszym hitem eksportowym. Sól poprawiała smak potraw, ale przede wszystkim służyła jako najważniejszy konserwant mięsa i ryb. Stosowano ją też do kiszenia warzyw czy produkcji serów, a nawet jako lekarstwo.
Polska sól z kopalni w Wieliczce i Bochni zaczęła płynąć na obejmujące wówczas i Słowację, i Chorwację i część dzisiejszej Rumunii Węgry, a także do Czech i Austrii. Najstarszym śladem eksportu soli z Małopolski na Orawę jest dokument króla Węgier Beli IV z 1265 roku. Nakazywał on kupcom z Liptowa płacenie cła wwozowego od polskiej soli w przygranicznej komorze celnej. Z polskich kopalń dostarczano sól na ogół w postaci „bałwanów", czyli ociosanych brył o wadze ok. 600 kg. Dla bezpieczeństwa kupcy formowali solne karawany.
Eksportowe zboże
W Rzeczypospolitej Obojga Narodów panowało przeświadczenie, że Europa Zachodnia nie jest w stanie wyżywić się bez polskiego zboża – a my robimy jej wielką łaskę, sprzedając ten cenny produkt. To oczywiście przesada, ale w końcu XVI i I połowie XVII wieku byliśmy największym dostawcą zbóż na europejskie rynki, co zapewniało nam dodatni bilans handlowy. Zaczęło się od odzyskania przez Polskę Pomorza Gdańskiego i dostępu do morza. Według prof. Henryka Samsonowicza w 1460 roku wywóz stanowił 60 tys. grzywien pruskich, zaś import 183 tys. Ujemne saldo było więc ogromne. W 1492 roku, gdy Kolumb odkrywał Amerykę, bilans handlowy Polski przedstawiał się zgoła inaczej. Eksport sięgał 322 tys. grzywien, zaś import 245 tys. grzywien.
Eksportem zajmowali się początkowo mieszczanie z Lublina, Sandomierza, Kazimierza, Płocka czy Chełmna. Potem wzięła się zań szlachta. Zarabiali także Gdańsk i kupujący w nim zboże Holendrzy. Rekordowy był 1618 rok, kiedy to wywieziono za granicę 200 tys. łasztów (około 440 tys. ton).