Jeśli jedynym planem pokojowym, jaki dla Bliskiego Wschodu ma przywódca największego światowego mocarstwa, jest przymusowe wysiedlenie bez prawa powrotu blisko 2 milionów mieszkańców Strefy Gazy, których nikt o zdanie nie pytał, i nie wiadomo, dokąd mieliby zostać wypędzeni – do Ameryki ich Donald Trump jakoś ich nie zaprasza – to moment, kiedy trzeba się zacząć bać nowego amerykańskiego prezydenta, mamy już raczej za sobą. I naprawdę nie można udawać, że to tylko szukanie niekonwencjonalnych rozwiązań przez ekscentrycznego polityka, a nie rojenia politycznego szaleńca przedstawiającego jako poważny projekt pomysł, który jest w oczywisty sposób niehumanitarny, niewykonalny i nielegalny. Szaleńca, który nie liczy się z niczym i nikim, więc żadne prawo międzynarodowe ani względy humanitarne go nie powstrzymają. Pod tym względem jest mentalnie blisko Putina, który też za nic ma prawo międzynarodowe, względy humanitarne i życie ludzkie, jeśli przeszkadzają mu w odtwarzaniu mocarstwa.
Czytaj więcej
Polityczne tsunami już sunie zza Atlantyku do Europy. Kto się nie dostosuje, zatonie?
Donald Trump raczej nie będzie obstawał za interesem Ukrainy. Władimir Putin może być dobrej myśli
W przededniu rozmów o sposobie zakończenia wojny w Ukrainie Putin może być dobrej myśli. Ktoś, kto planuje aneksję Kanady, Grenlandii i wypędzenie Palestyńczyków z ich własnej ziemi, żeby na niej zbudować luksusową „riwierę Bliskiego Wschodu” dla milionerów, raczej nie będzie twardo obstawał za interesem Ukrainy, gdy sam uważa, że wszystko można albo kupić, albo zabrać przemocą.
Na razie z trumpofilii w szybkim tempie leczą się jego biedniejsi wyborcy, którzy uwierzyli, że będą beneficjentami obietnicy Wielkiej Ameryki, a teraz przekonują się, że będą raczej kosztem jej budowania.
Zastanawiam się, w którym momencie nasza prawica bezmyślnie skandująca w Sejmie nazwisko nowego prezydenta USA zorientuje się, że Ameryka Donalda Trumpa wcale nie jest gwarantem naszego bezpieczeństwa, a jego polityka może być zagrożeniem dla naszych politycznych i gospodarczych interesów. Na razie z trumpofilii w szybkim tempie leczą się jego biedniejsi wyborcy, którzy uwierzyli, że będą beneficjentami obietnicy Wielkiej Ameryki, a teraz przekonują się, że będą raczej kosztem jej budowania. Dziś płacą drożej za żywność, bo latynoscy nielegalni imigranci w strachu przed deportacją przestali się zjawiać w pracy na farmie i nie bardzo jest kim zastąpić tę najtańszą siłę roboczą. Pozostaje im satysfakcja z tego, że Zatoka Meksykańska jest teraz Zatoką Amerykańską, a urzędnicy państwowi mają zakaz używania zaimków w oficjalnej korespondencji. Ciekawe, na jak długo może wystarczyć radość z takich symbolicznych zmian niemających wpływu na codzienne życie, gdy trzeba więcej płacić za jedzenie i straciło się prawo do tańszej opieki medycznej?