∙ zapłaty za czas strajku,
∙ zniesienia rewizji osobistych,
∙ usunięcia policji z fabryk.
Wśród strajkujących załóg fabrycznych mniej emocji wywoływały żądania polityczne, których formułowanie wymagało pewnego wyrobienia w służbie publicznej. Takie postulaty wnosiły do tężejącego buntu partie polityczne, starające się odnaleźć w nowej dla nich, rewolucyjnej rzeczywistości. Coraz powszechniej i głośniej domagały się one obalenia caratu i reform politycznych, w tym zwołania zgromadzenia konstytucyjnego, które podejmie się zasadniczej przebudowy państwa.
Większość kwestii protestujący rozstrzygali w sposób spontaniczny. W ogniu walki rodził się nowy kodeks zachowań publicznych. Zabraniał on wzywania policji przeciwko uczestnikom wystąpień. Gdy 27 stycznia 1905 roku zastrajkowali drukarze warszawskiego dziennika „Goniec”, właściciel pisma Kazimierz Mieszczański, tak jak to było wcześniej w zwyczaju, wezwał policję. Na znak solidarności z drukarzami oburzeni dziennikarze opuścili redakcję. Skompromitowany Mieszczański musiał sprzedać pismo. Nabyli je ludzie związani z Ligą Narodową, bardzo wtedy zabiegającą o narzędzia, które pozwolą oddziaływać na opinię publiczną.
Zwłaszcza z dystansu rzuca się w oczy, że ogromnej, nieznanej wcześniej sile protestów nie towarzyszyły najmniejsze chociażby próby powołania do życia centralnego kierownictwa ruchu. Różniło to w zasadniczy sposób rewolucję 1905 roku od wcześniejszych buntów narodowych. Wszystkie one, od insurekcji kościuszkowskiej poczynając, a na powstaniu styczniowym kończąc, za jeden z głównych swoich celów uważały wyłonienie zhierarchizowanej struktury władz, z rządem narodowym na czele.
Tym razem nikt nawet nie postulował takiego działania. Każda z sił politycznych Królestwa działała na własny rachunek i próbowała wykorzystać protest do własnych celów. Nawet partie robotnicze, które latami czekały na taki moment, wybrały drogę ostrej rywalizacji, a nie współpracy. Protesty, także w momentach największego napięcia, pozostały działaniem wielowektorowym, wręcz konkurencyjnie wykorzystywanym przez poszczególne ugrupowania polityczne.
Jan Žižka, czyli ręka boga
W pamięci historycznej zakorzenił się jako szczery Czech, patriota. Wojsko było jego domem i rodziną. Mieścił się w idei czeskiego mesjanizmu, narodu, który został wybrany przez Pana, aby naprawił chrześcijaństwo i pokonał Antychrysta
Siła i wiara w zwycięstwo
Pierwsza fala strajków, zwanych później styczniowo‑lutowymi, poczęła wygasać po kilkunastu dniach. Charakterystyczna dla każdej rewolucji żywiołowość buntu, w fazie ofensywnej dająca mu ogromną siłę, z czasem odsłoniła swoją słabą stronę. Zemścił się brak skoordynowanego zarządzania protestem, a sami robotnicy nie nawykli jeszcze do dłuższego oporu. Uspokajająco na sytuację w fabrykach podziałało również uznanie niektórych żądań ekonomicznych strajkujących załóg. Na realizację wybranych postulatów zgodzili się przestraszeni masowością protestu właściciele fabryk, zwłaszcza że władze pozostawiły ich sam na sam ze zbuntowanymi załogami.
Choć w Rosji strajki były zakazane, to w obliczu rewolucji władze nie miały ani ochoty, ani środków, by to wyegzekwować. Przymykały więc oko na to, co działo się za fabrycznymi murami, za priorytetową uważając kwestię przywrócenia porządku w wymiarze państwowym. Co więcej, niektórzy gubernatorzy wręcz naciskali na przemysłowców, by ustąpili załogom w kwestiach ekonomicznych, mając nadzieję, że przyczyni się to do stonowania nastrojów. W tej sytuacji fabrykanci godzili się na podniesienie płac i skrócenie dniówki. Średnio robotnicy uzyskali 10-procentową podwyżkę wynagrodzeń i skrócenie dnia pracy o godzinę. Oznaczało to dziewięciogodzinną dniówkę dla metalowców i dziesięciogodzinną dla pracowników przemysłu włókienniczego. Wiele załóg wywalczyło też świadczenia socjalne, a nawet opiekę lekarską, zwłaszcza dla robotnic mających małe dzieci.
Najcenniejszą zdobyczą, charakterystyczną dla każdej rewolucji, było jednak uświadomienie sobie przez protestujące masy ich własnej siły i zyskanie wiary w możliwość zwycięstwa. Pierwszy w dziejach Polski, przeprowadzony w całym kraju z udziałem tak licznych rzesz ludności strajk powszechny, choć spontaniczny i nieskoordynowany, zaimponował swoją siłą.
W gruzach legł autorytet władzy, do tej pory uznawanej za niewzruszoną. Zaś upojenie wolnością i wiarą we własne możliwości, którego setki tysięcy protestujących zasmakowały na ulicach, ludzie zapamiętali na długo. To doświadczenie bardzo zmieniło zwłaszcza robotników.
Jak trafnie zauważył Władysław Lech Karwacki, „pokorni dotychczas robotnicy, ustępujący z drogi stójkowemu i nieśmiali wobec fabrykantów, stali się od pierwszych dni rewolucji agresywni, pewni swoich racji i zaczepni wobec przedstawicieli władzy”.
Fragment książki Tomasza Nałęcza „Rewolucja 1905 roku. Próba generalna wskrzeszenia Polski”, która ukazała się w grudniu nakładem Muzeum Historii Polski, Warszawa 2024
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
Tomasz Nałęcz jest politykiem, historykiem i publicystą. Był posłem, wicemarszałkiem Sejmu, wiceprzewodniczącym Unii Pracy, rzecznikiem lewicowego kandydata na prezydenta Włodzimierza Cimoszewicza. Przewodniczył sejmowej komisji śledczej badającej aferę Rywina. Od 2024 r. jest radnym Koalicji Obywatelskiej, wiceprzewodniczącym warszawskiej dzielnicy Wawer. Jako historyk większość prac poświęcił II Rzeczypospolitej.