Reklama
Rozwiń

„Rewolucja 1905 roku. Próba generalna wskrzeszenia Polski”: I zakwitnie nam wolność

Paraliżujący wcześniej ludzi strach nagle wyparował. Nie skutkowała przemoc, za pomocą której władze usiłowały zdławić rebelię 1905 roku. W wielu miejscach padali zabici i ranni.

Publikacja: 27.12.2024 15:34

Szacuje się, że w pierwszej fali strajków i demonstracji w Królestwie Polskim w 1905 r. wzięło udzia

Szacuje się, że w pierwszej fali strajków i demonstracji w Królestwie Polskim w 1905 r. wzięło udział 400 tys. osób. Na ilustracji: obraz „Demonstracja uliczna 1905 r.” Władysława Skoczylasa

Foto: Muzeum Narodowe w warszawie

Otwarty bunt zdetonowały wydarzenia w Petersburgu, które do historii przeszły pod nazwą „krwawej niedzieli”. Zaczęło się od lokalnego protestu w sprawie zwolnienia z pracy czterech robotników w największej fabryce Petersburga, Zakładach Putiłowskich. Strajk szybko się rozszerzył i 21 stycznia 1905 roku objął już dwieście tysięcy robotników. Działający w tym środowisku pop Gieorgij Gapon, postać dosyć podejrzana, ale posiadająca charyzmę trybuna ludowego, rzucił pomysł, by spisać postulaty strajkujących i w wielkim, ludowym pochodzie zanieść je carowi. Ten jednak nie zamierzał wysłuchać demonstrantów. Opuścił Pałac Zimowy w Petersburgu, a przeciwko uczestnikom manifestacji skierowano czterdzieści tysięcy żołnierzy. Pokojowy protest, zrodzony z wiary w dobrego monarchę i złych urzędników, miał zostać brutalnie rozpędzony.

22 stycznia 1905 roku stupięćdziesięciotysięczny pochód, w którym całe rodziny z chorągwiami cerkiewnymi i portretami cara w rękach zmierzały w kierunku Pałacu Zimowego, został zmasakrowany salwami wojska. Padło kilkuset zabitych i kilka tysięcy rannych. Rzeź bezbronnego, spokojnego tłumu zszokowała rosyjskie społeczeństwo, ale go nie zastraszyła. W potokach krwi utopiona została za to wiara w dobrego cara. Tak oburzający gwałt w podminowanej niepokojami Rosji musiał zrodzić protest. Spiętrzona fala strajków i demonstracji przetoczyła się przez całe państwo, zapoczątkowując pierwszą w dziejach Rosji rewolucję.

Największym płomieniem bunt rozgorzał w Królestwie Polskim. Stało się tak nieprzypadkowo, bo tutaj ludzie mieli dosyć nie tylko archaicznego systemu samodzierżawia, ale i ucisku narodowego. Wieść o masakrze w Petersburgu dotarła do Warszawy 23 stycznia. Następnego dnia Warszawski Komitet Robotniczy PPS przekształcił się w komitet strajkowy. Dowodził nim Józef Kwiatek, który pod nieobecność liderów partii faktycznie przejął kierowanie PPS w Królestwie. Do walki wezwały robotników również SDKPiL oraz żydowski Bund. PPS zarządziła strajk na sobotę 28 stycznia, a SDKPiL na poniedziałek 30 stycznia. Odezwa strajkowa Warszawskiego Komitetu Robotniczego PPS, napisana przez Józefa Kwiatka, głosiła:

„Chwila jest wielka. W stolicy cara zaczęła się rewolucja. Musimy więc powiedzieć sobie: dziś albo nigdy! Przy połączonym szturmie proletariatu spróchniały tron carski się już nie ostoi. Do dzieła więc! Do czynu rewolucyjnego! Pod naciskiem naszych sił niech runie w gruzy carat! Zdobądźmy się na ofiary, a zakwitnie nam wolność! Precz z caratem! Niech żyje niepodległość! Niech żyje socjalizm!”.

Czytaj więcej

„Chrześcijaństwo. Triumf religii”: Krzyż rusza na Wschód

Broni nie mamy, a lud rwie się do boju

Bunt wyprzedził jednak plany konspiratorów. Już 27 stycznia 1905 roku robotnicy Warszawy z własnej inicjatywy porzucili pracę. Jako pierwsze zastrajkowały załogi gazowni i zakładów metalowych Gerlach. Potem protest, niczym niesiony wichurą pożar, przenosił się na kolejne fabryki. Robotnicze pochody odwiedzały działające jeszcze zakłady, skłaniając ich personel do przerwania pracy. Nie obyło się bez ofiar. Na ulicy Chłodnej wojsko próbowało strzałami zatrzymać jeden z takich pochodów. Zginęły dwie osoby, a kilka zostało rannych. Pierwsze ofiary tylko podsyciły determinację protestujących.

28 stycznia 1905 roku przed południem strajk ogarnął już całą Warszawę. Nie pracowały sklepy, warsztaty rzemieślnicze, restauracje i kawiarnie. Niemalże zupełnie zamarł ruch kołowy. Na ulicach gromadziły się tłumy odświętnie ubranych warszawiaków. Zniknęła natomiast policja. Jak spod ziemi wyrośli agitatorzy, wśród których znajdowali się nie tylko działacze partyjni. Pismo PPS „Na Barykady” relacjonowało: „Każdy, kto w owej pamiętnej chwili znalazł się na ulicy, czuł potężny dreszcz przebiegający wielotysięczne tłumy. Ulicami płynął potok ludzi gotowych na wszystko i przepotężna wiara wypełniała serca. W owej niezapomnianej nigdy chwili czuliśmy, że przyszłość do nas należy”.

Protestujący zastosowali nową, popularną później formę walki. Demolowali rządowe sklepy z wódką, którą wylewano do rynsztoków i palono. Niszczyli też carskie godła i tablice rosyjskich urzędów. Jednak przemoc wymierzona była tylko przeciwko placówkom władzy. Poza tym panował wzorowy porządek. Buntowi nie towarzyszyły żadne ekscesy zagrażające bezpieczeństwu i mieniu mieszkańców. Strajkujący bardzo tego pilnowali, by nie dawać władzom pretekstu do interwencji. „Strajk ukazał lud warszawski w świetle dodatnim. W Warszawie panowała ekstaza rewolucyjna, wykroczeń mało, tłumy zwracały się przeciw składom wódki rządowym, przeciw domom rozpusty, gdy wojsko od razu przybrało postawę barbarzyńską” – odnotował jeden z komentatorów.

Jak to często w rewolucjach bywa, ogromna skala i siła protestu zaskoczyły wszystkich: władze państwowe, opinię publiczną, ale też i działaczy partyjnych. W nocy z 28 na 29 stycznia Józef Kwiatek zanotował:

„Tego, co widziałem i słyszałem, nie da się inaczej nazwać, jak rewolucją. Cały dzień odbywały się wszędzie masowe zgromadzenia polityczne, na których przemawiali socjaliści wszystkich odcieni. Dzień cały był wielką chwilą historyczną. To była samorzutna, zaledwie zainicjowana przez nas w najogólniejszych zarysach, manifestacja rewolucyjna. Do dzisiejszego południa partia nasza silną ręką dzierżyła ster wypadków. Co będzie jutro, nie wiemy. Fala nas nosi. Broni nie mamy, a lud rwie się do boju”.

Protest rozlewał się z siłą nieokiełznanego żywiołu. Choć właśnie takiej chwili wyczekiwali od lat działacze PPS i SDKPiL, to teraz zostali przygnieceni masowością i potęgą robotniczych wystąpień.

Jeszcze bardziej zdezorientowany był rządzący dziesięcioma guberniami Królestwa Polskiego 76-letni generał‑gubernator warszawski Michaił Czertkow. Przez dwa dni trwał w bezruchu, nie wiedząc, co robić z tak gigantycznym buntem. Kiedy nieco ochłonął, jak na carskiego czynownika przystało, sięgnął po przemoc. 29 stycznia skierował na ulice Warszawy pięć pułków piechoty i trzy pułki kawalerii. Rozpoczęła się „krwawa niedziela warszawska”. Piechota salwami strzelała do tłumów. Szarżująca kawaleria płazowała i cięła szablami. Robotnicy odpowiadali kamieniami. Kilkadziesiąt osób zginęło, wielokrotnie więcej zostało rannych. Ludzie uciekali przed zwartymi oddziałami, ale z ulic nie znikali, wykazując niespotykaną wcześniej determinację. Dopiero późnym wieczorem wojsku i policji udało się nieco uspokoić miasto, które – jak donosił PPS‑owski „Przedświt” – „przybrało wygląd zdobytego szturmem”.

Krwawa łaźnia urządzona warszawiakom przez wojsko nie spacyfikowała jednak zbuntowanego miasta. Przerzedziły się tłumy na ulicach, ale nadal trwał strajk paraliżujący nie tylko produkcję, lecz i życie codzienne mieszkańców. Aby nie mnożyć kłopotów, które przecież najdotkliwiej dotykały niezamożnych, po tygodniu partie robotnicze wezwały do powrotu do pracy. Strajkujący zastosowali się do tego apelu, wiedząc, że to tylko czasowy rozejm w starciu z chwiejącą się w posadach carską władzą.

Równolegle z Warszawą do walki stanęła Łódź, drugie co do wielkości miasto Królestwa, stanowiące wielkie centrum przemysłu włókienniczego. Już 27 stycznia zastrajkowało siedemdziesiąt tysięcy robotników. Poparli ich rzemieślnicy, sprzedawcy, tramwajarze, dorożkarze. Stanisław Pestkowski wspominał:

„Wszędzie snuły się gromady robotników, przeważnie po kilkuset ludzi, chodzili od domu do domu, kontrolując, czy nie ma gdziekolwiek fabryki lub nawet drobnego warsztatu, gdzie by jeszcze pracowano. Jeśli znaleźli chociażby najmniejszy warsztat, wnet wypędzali zeń robotników i ogłaszali strajk. Ulica i całe miasto pozostawały w ciągu kilku dni zupełnie we władaniu robotników”.

Nazajutrz strajkowało już sto tysięcy ludzi. Powtórzyły się sceny znane z Warszawy. Tu także interweniowały policja i wojsko, ale z mniejszą brutalnością. 30 stycznia w obu zbuntowanych miastach oraz w całej guberni warszawskiej i piotrkowskiej ogłoszono „stan wzmocnionej ochrony”. Dawał on władzom prawo nieograniczonego używania wojska oraz surowego karania nieposłuszeństwa. Carat próbował zastraszyć protestujących, lecz widząc ich determinację, nie podjął masowych represji, by nie przeciągnąć struny.

Czytaj więcej

„Rewolucja francuska… i co poszło nie tak”: Jak król Francję edukował

Ofiary podsycały oburzenie i protest

Władza prężyła muskuły, ale tak naprawdę cofała się przed protestującymi. Był to kolejny element świadczący, że państwo ogarnia rewolucja. Jak to nieraz już działo się w Europie podczas podobnych przewrotów, dotychczasowy ład ustrojowy i prawny uległ faktycznemu zawieszeniu. Formalnie dalej obowiązywał, ale zbuntowane społeczeństwo go nie przestrzegało, a władza w poczuciu bezsilności patrzyła na to przez palce i ograniczała się do strzeżenia najważniejszych swoich redut, jakimi były instytucje państwowe i obiekty wojskowe. Tych zresztą demonstrujący nie atakowali, nie chcąc posunąć się za daleko.

Jednak, jeśli chodzi o zakłady pracy i ulice, protest ciągle rozlewał się po kraju. 30 stycznia 1905 roku zbuntował się Lublin. 31 stycznia strajki ogarnęły Radom i przemysłowe zakłady Ziemi Świętokrzyskiej. 1 lutego wystąpienia sparaliżowały Zagłębie Dąbrowskie i Częstochowę. Do połowy lutego 1905 roku fala strajkowa przetoczyła się przez wszystkie ośrodki przemysłowe Królestwa, nawet te niewielkie, w tym cukrownie rozrzucone po całym kraju. Wzniosła się bardzo wysoko i opadła, stosownie do żywiołowego charakteru protestu. Najliczniej strajkowały bowiem warstwy niezamożne, z trudem wiążące koniec z końcem, pozbawione jakichkolwiek oszczędności pozwalających na dłuższe przerwanie pracy.

Strajk sparaliżował też okręg białostocki, administracyjnie nienależący do Królestwa Polskiego. Tutaj główną siłą buntu byli robotnicy i robotnice przemysłu włókienniczego, drugiego takiego ośrodka na ziemiach polskich po okręgu łódzkim. Ta solidarność, za nic mająca granice administracyjne narzucone przez zaborcę, pokazywała dużą spoistość polskiego społeczeństwa, złączonego poczuciem wspólnego losu.

Wszędzie powtarzał się scenariusz znany z Warszawy i Łodzi. Strajkujący robotnicy wychodzili na ulice i demonstrowali, nie zważając zupełnie na wszechwładnych do tej pory funkcjonariuszy carskiego reżimu. Paraliżujący wcześniej ludzi strach nagle wyparował. Nie skutkowała przemoc, za pomocą której władze usiłowały zdławić rebelię. W wielu miejscach padali zabici i ranni. Osiem osób zginęło przed Manufakturą Widzewską w Łodzi, trzydzieści pięć przed hutą Katarzyna w Sosnowcu, dwudziestu dwóch robotników przypłaciło życiem starcie z wojskową ochroną stacji kolejowej w Skarżysku, czternastu manifestantów padło od kul przed pałacem gubernatora w Radomiu. Lała się krew, ale determinacja strajkujących nie malała, a ofiary tylko podsycały oburzenie i protest.

Pogrzeby poległych zamieniały się w jeszcze potężniejsze demonstracje niż te, które usiłowano rozpędzić kulami. Szacuje się, że w pierwszej fali strajków i demonstracji wzięło udział w Królestwie czterysta tysięcy osób. Faktem stało się to, co jeszcze do niedawna wydawało się mało realne: nadszedł wymarzony przez rewolucjonistów czas masowego buntu przeciwko władzy, a wraz z nim nadzieja na jej obalenie. (…) Mimo że wystąpienia osiągnęły bezprecedensową skalę, nie od razu towarzyszyły im odpowiednio sformułowane żądania. Pojawiły się one dopiero w trakcie akcji, kiedy uczestnicy protestów uświadomili sobie własną siłę. W zakładach pracy, gdzie samorzutnie powstawały robotnicze komitety strajkowe, dominowały żądania socjalne. Było to naturalne, zważywszy, jak bezwzględny i brutalny był wówczas kapitalistyczny wyzysk. Żądano przede wszystkim skrócenia dnia pracy i podwyżki płac. Wysuwano też wiele postulatów o lokalnym i środowiskowym zasięgu.

Dobrym tego przykładem są zestawione przez historyków żądania robotnicze dominujące w 1905 roku na terenie Łodzi. Domagano się:

∙ ośmiogodzinnego dnia pracy,

∙ bezzwłocznego uruchomienia robót publicznych dla bezrobotnych,

∙ kontroli robotników nad higieną pracy i przy przyjmowaniu majstrów,

∙ nietykalności delegatów robotniczych,

∙ ubezpieczenia robotników na okoliczność starości, choroby, nieszczęśliwych wypadków i śmierci,

∙ pomocy lekarskiej dla robotników i robotnic oraz ich rodzin,

∙ zniesienia pracy na akord, zamiany płacy dziennej na stałą płacę miesięczną,

∙ uzyskania prawa do korzystania z dwutygodniowego urlopu,

∙ założenia bezpłatnych szkół początkowych z wykładowym językiem polskim oraz przytułków i bibliotek dla dzieci,

∙ zapłaty za czas strajku,

∙ zniesienia rewizji osobistych,

∙ usunięcia policji z fabryk.

Wśród strajkujących załóg fabrycznych mniej emocji wywoływały żądania polityczne, których formułowanie wymagało pewnego wyrobienia w służbie publicznej. Takie postulaty wnosiły do tężejącego buntu partie polityczne, starające się odnaleźć w nowej dla nich, rewolucyjnej rzeczywistości. Coraz powszechniej i głośniej domagały się one obalenia caratu i reform politycznych, w tym zwołania zgromadzenia konstytucyjnego, które podejmie się zasadniczej przebudowy państwa.

Większość kwestii protestujący rozstrzygali w sposób spontaniczny. W ogniu walki rodził się nowy kodeks zachowań publicznych. Zabraniał on wzywania policji przeciwko uczestnikom wystąpień. Gdy 27 stycznia 1905 roku zastrajkowali drukarze warszawskiego dziennika „Goniec”, właściciel pisma Kazimierz Mieszczański, tak jak to było wcześniej w zwyczaju, wezwał policję. Na znak solidarności z drukarzami oburzeni dziennikarze opuścili redakcję. Skompromitowany Mieszczański musiał sprzedać pismo. Nabyli je ludzie związani z Ligą Narodową, bardzo wtedy zabiegającą o narzędzia, które pozwolą oddziaływać na opinię publiczną.

Zwłaszcza z dystansu rzuca się w oczy, że ogromnej, nieznanej wcześniej sile protestów nie towarzyszyły najmniejsze chociażby próby powołania do życia centralnego kierownictwa ruchu. Różniło to w zasadniczy sposób rewolucję 1905 roku od wcześniejszych buntów narodowych. Wszystkie one, od insurekcji kościuszkowskiej poczynając, a na powstaniu styczniowym kończąc, za jeden z głównych swoich celów uważały wyłonienie zhierarchizowanej struktury władz, z rządem narodowym na czele.

Tym razem nikt nawet nie postulował takiego działania. Każda z sił politycznych Królestwa działała na własny rachunek i próbowała wykorzystać protest do własnych celów. Nawet partie robotnicze, które latami czekały na taki moment, wybrały drogę ostrej rywalizacji, a nie współpracy. Protesty, także w momentach największego napięcia, pozostały działaniem wielowektorowym, wręcz konkurencyjnie wykorzystywanym przez poszczególne ugrupowania polityczne.

Czytaj więcej

Jan Žižka, czyli ręka boga

Siła i wiara w zwycięstwo

Pierwsza fala strajków, zwanych później styczniowo‑lutowymi, poczęła wygasać po kilkunastu dniach. Charakterystyczna dla każdej rewolucji żywiołowość buntu, w fazie ofensywnej dająca mu ogromną siłę, z czasem odsłoniła swoją słabą stronę. Zemścił się brak skoordynowanego zarządzania protestem, a sami robotnicy nie nawykli jeszcze do dłuższego oporu. Uspokajająco na sytuację w fabrykach podziałało również uznanie niektórych żądań ekonomicznych strajkujących załóg. Na realizację wybranych postulatów zgodzili się przestraszeni masowością protestu właściciele fabryk, zwłaszcza że władze pozostawiły ich sam na sam ze zbuntowanymi załogami.

Choć w Rosji strajki były zakazane, to w obliczu rewolucji władze nie miały ani ochoty, ani środków, by to wyegzekwować. Przymykały więc oko na to, co działo się za fabrycznymi murami, za priorytetową uważając kwestię przywrócenia porządku w wymiarze państwowym. Co więcej, niektórzy gubernatorzy wręcz naciskali na przemysłowców, by ustąpili załogom w kwestiach ekonomicznych, mając nadzieję, że przyczyni się to do stonowania nastrojów. W tej sytuacji fabrykanci godzili się na podniesienie płac i skrócenie dniówki. Średnio robotnicy uzyskali 10-procentową podwyżkę wynagrodzeń i skrócenie dnia pracy o godzinę. Oznaczało to dziewięciogodzinną dniówkę dla metalowców i dziesięciogodzinną dla pracowników przemysłu włókienniczego. Wiele załóg wywalczyło też świadczenia socjalne, a nawet opiekę lekarską, zwłaszcza dla robotnic mających małe dzieci.

Najcenniejszą zdobyczą, charakterystyczną dla każdej rewolucji, było jednak uświadomienie sobie przez protestujące masy ich własnej siły i zyskanie wiary w możliwość zwycięstwa. Pierwszy w dziejach Polski, przeprowadzony w całym kraju z udziałem tak licznych rzesz ludności strajk powszechny, choć spontaniczny i nieskoordynowany, zaimponował swoją siłą.

W gruzach legł autorytet władzy, do tej pory uznawanej za niewzruszoną. Zaś upojenie wolnością i wiarą we własne możliwości, którego setki tysięcy protestujących zasmakowały na ulicach, ludzie zapamiętali na długo. To doświadczenie bardzo zmieniło zwłaszcza robotników.

Jak trafnie zauważył Władysław Lech Karwacki, „pokorni dotychczas robotnicy, ustępujący z drogi stójkowemu i nieśmiali wobec fabrykantów, stali się od pierwszych dni rewolucji agresywni, pewni swoich racji i zaczepni wobec przedstawicieli władzy”.

Fragment książki Tomasza Nałęcza „Rewolucja 1905 roku. Próba generalna wskrzeszenia Polski”, która ukazała się w grudniu nakładem Muzeum Historii Polski, Warszawa 2024

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Tomasz Nałęcz jest politykiem, historykiem i publicystą. Był posłem, wicemarszałkiem Sejmu, wiceprzewodniczącym Unii Pracy, rzecznikiem lewicowego kandydata na prezydenta Włodzimierza Cimoszewicza. Przewodniczył sejmowej komisji śledczej badającej aferę Rywina. Od 2024 r. jest radnym Koalicji Obywatelskiej, wiceprzewodniczącym warszawskiej dzielnicy Wawer. Jako historyk większość prac poświęcił II Rzeczypospolitej.

Otwarty bunt zdetonowały wydarzenia w Petersburgu, które do historii przeszły pod nazwą „krwawej niedzieli”. Zaczęło się od lokalnego protestu w sprawie zwolnienia z pracy czterech robotników w największej fabryce Petersburga, Zakładach Putiłowskich. Strajk szybko się rozszerzył i 21 stycznia 1905 roku objął już dwieście tysięcy robotników. Działający w tym środowisku pop Gieorgij Gapon, postać dosyć podejrzana, ale posiadająca charyzmę trybuna ludowego, rzucił pomysł, by spisać postulaty strajkujących i w wielkim, ludowym pochodzie zanieść je carowi. Ten jednak nie zamierzał wysłuchać demonstrantów. Opuścił Pałac Zimowy w Petersburgu, a przeciwko uczestnikom manifestacji skierowano czterdzieści tysięcy żołnierzy. Pokojowy protest, zrodzony z wiary w dobrego monarchę i złych urzędników, miał zostać brutalnie rozpędzony.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Zbrodnia po sąsiedzku”: Kryminał, bajka, podcast
Materiał Promocyjny
Kalkulator śladu węglowego od Banku Pekao S.A. dla firm
Plus Minus
„Little Big Adventure – Twinsen’s Quest”: Kraina klonów i teleportów
Plus Minus
„Złodziej”: Uwiedzeni okradzeni
Plus Minus
„Autobiografia”: Żyć i filozofować
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Katarzyna Puzyńska: Krwawe konsekwencje
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay