Reklama
Rozwiń

Wybory prezydenckie. W co celuje Karol Nawrocki i gdzie wysłać Rafała Trzaskowskiego

Wygrana Karola Nawrockiego dałaby PiS-owi nową energię do walki o władzę. Z kolei gdyby wygrał Rafał Trzaskowski, to PO próbowałaby zmiażdżyć PiS. Pytanie, czy naprawdę chce takiej odpowiedzialności? Bo istnienie PiS legitymizuje istnienie Platformy i na odwrót - mówi prof. Łukasz Młyńczyk, politolog z UW.

Publikacja: 27.12.2024 08:30

Podstawowym celem kolejnych rządów w Polsce nie jest zmiana porządku społecznego, gospodarczego, tyl

Podstawowym celem kolejnych rządów w Polsce nie jest zmiana porządku społecznego, gospodarczego, tylko utrzymanie władzy. Taki też jest cel Donalda Tuska. To dlatego politycy – jednej i drugiej strony – mówią: musimy mieć swojego prezydenta. I to jest przerażające – uważa prof. Łukasz Młyńczyk

Foto: Marcin Zeglinski

Plus Minus: Z przytupem kończymy 2024 rok. Rząd przyjął uchwałę, że nie będzie uznawał orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, a orzeczenia Sądu Najwyższego będzie sobie wybierał. Spodziewałby się pan czegoś takiego?

Nie spodziewałem się takiego roku, choć poprzedni też mnie zaskoczył, a w szczególności wysoka frekwencja w wyborach parlamentarnych. W tym roku zderzyliśmy się z rzeczywistością, którą z politologicznego punktu widzenia coraz trudniej wytłumaczyć. Jestem miłośnikiem polityki i boli mnie, że pewne moje wyobrażenia o niej zupełnie się nie ziściły.

Co pan sobie wyobrażał?

Wyobrażałem sobie, że po 15 października 2023 roku nastąpi zmiana obyczajów, z którymi się nie godziliśmy przez osiem lat rządów PiS. Tymczasem ten rok pokazał, że sytuacja eskaluje. Zwycięska koalicja szła do wyborów z hasłem rozliczeń i to determinuje jej działanie. Nie zastanawia się nad formą rozliczeń ani nad treścią. Uważa, że ma jakieś moralne prawo, by wszelkimi sposobami niszczyć PiS. Jeżeli nie da się tego zrobić przy pomocy konstytucji i ustaw, to można to zrobić uchwałami. A przecież uchwała jest co najwyżej deklaracją intencji, a nie zawsze prawem. W systemie politycznym istnieją instytucje, które mają określone kompetencje i my w ładzie konstytucyjnym musimy je uznawać. Bez tego demokracja nie funkcjonuje. Tymczasem ciągle natykamy się na kuriozalne sytuacje nieuznawania tych kompetencji. Pewnie nikt niedawno nie wyobrażał sobie, że można poprosić o azyl polityczny wewnątrz Unii Europejskiej.

Mówi pan o Marcinie Romanowskim, który uzyskał taki azyl na Węgrzech?

Oczywiście. Okazuje się, że europejski nakaz aresztowania niekoniecznie obowiązuje. Mamy do czynienia z wydarzeniami, których nasz polski system prawny, ale także ten europejski system prawny nie przewiduje. Dochodzi do sytuacji, na które brakuje paragrafów. Z jednej strony oczekujemy ścigania za czyny przestępcze, a z drugiej zastanawiamy się, czy owo ściganie to nie jest tylko gest adresowany do własnych wyborców. Przy czym wydaje mi się, że polityka jest dzisiaj zasilana na gruncie społecznym przez osoby w wieku 60+. To pokolenie, mam wrażenie, jest trwale i nieuleczalnie zainfekowane populizmem, dlatego tak łatwo ulega populistycznym hasłom.

Dlaczego uważa pan, że akurat to pokolenie zostało zainfekowane populizmem? To są przecież ludzie, którzy przez 35 lat byli socjalizowani w duchu neoliberalnym.

Rzeczywiście, w demokracji liberalnej stawianie na sukces generowało myślenie mocno indywidualne i trochę też skłaniało do odsuwania się od polityki. Polityka miała być dla polityków, a reszta społeczeństwa miała odnosić sukcesy w świecie społecznym. Tymczasem największe emocje są dzisiaj w tym najstarszym pokoleniu. Jest trochę tak, że PiS chciało dawać swoim starszym wyborcom chleb w postaci dodatkowych emerytur, natomiast obecnie rządząca koalicja chce dawać igrzyska w postaci rozliczeń.

Ostatnio poprosiłem studentów, żeby dla celów poznawczych obejrzeli wydarzenia z 10 grudnia, z placu Piłsudskiego, sprzed pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Studenci powiedzieli mi, że nie wytrwali do końca, że „bolały ich oczy”. Jedna ze studentek powiedziała, że musiała „rozchodzić” to, co zobaczyła. Nie była w stanie zrozumieć, iż można wejść na taki pułap emocji, na którym rozum nie podpowiada żadnych rozsądnych rozwiązań. To pokolenie 60+ jest stracone w sensie politycznym, dlatego że nie ma w nim miejsca na jakikolwiek dialog. Jest tylko wyznanie wiary.

Czytaj więcej

Prof. Andrzej Nowak: Brutalna pobudka do działania może być dla PiS-u ozdrowieńcza

Dariusz Wieczorek to ktoś przypadkowy. Ostatnim politykiem, który myślał o nauce jako o narzędziu rozwoju, był Jarosław Gowin

Przecież to młodzi dali zwycięstwo obecnej koalicji, a nie starzy.

Zgoda, tylko że młodzi chcą czegoś więcej. Nie słyszę od młodych ludzi, że rozliczenia to jest najważniejsza sprawa. I – co teraz widać – odwracają się od modelu polityki opartego na rozliczeniach. Tamta aktywność z października 2023 roku wynikała z niechęci do PiS. Dziś ci sami młodzi ludzie mówią, że Donald Tusk nie jest ich bohaterem, co dla starszych pokoleń po stronie koalicji rządzącej jest herezją. Ale przy dominacji rozemocjonowanego pokolenia 60+ nie da się zmienić paradygmatu myślenia.

Co pan ma na myśli?

Chociażby sytuację w Ministerstwie Nauki, bo to jest resort mi najbliższy. Ostatnim politykiem, który myślał o nauce jako o narzędziu rozwoju, był Jarosław Gowin. Zaprosił środowisko do dialogu, słuchał, co ma do powiedzenia, zaproponował rozwiązania. Po nim nastał ideologiczny Przemysław Czarnek, a później dostaliśmy Dariusza Wieczorka, towarzysza z Ordynackiej, który reprezentuje myślenie wyrażone kiedyś przez Adama Halbera: „chwała nam i naszym kolegom”. W jednym z najbardziej fundamentalnych, bo współodpowiedzialnych za rozwój ministerstw wylądował ktoś kompletnie przypadkowy, którego nazwiska nawet premier nie pamiętał podczas prezentowania składu rządu. Wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska musiała przypomnieć Tuskowi, że pominął ministra nauki. Osobiście żałuję, że nie pominął go naprawdę, bo przez rok musieliśmy się męczyć z brakiem decyzyjności albo ze złymi decyzjami.

Dariusz Wieczorek był złym ministrem – nie pierwszym i pewnie nie ostatnim. I co z tego?

Obsadzając takimi ludźmi kluczowe urzędy, przegapiamy moment, gdy jest niezbędna modernizacja. Wierzyłem, że CPK to jest taki moment, który uchwyciliśmy. Donald Tusk wycofał się z deklaracji całkowitej likwidacji tego projektu. Wystraszył się tego, że podziały polityczne nie gwarantują lojalności, skoro nawet ludzie z jego obozu wyborczego zaczęli myśleć o CPK jako elemencie bezpieczeństwa, rozwoju, wzrostu znaczenia Polski w naszej części Europy. Dlatego zmienił poglądy w tej sprawie. Po czym po tej nowej deklaracji Tuska zamknięto temat i znowu wróciły rozliczenia. Tusk uwielbia filozofię ciepłej wodę w kranie, bo wie, że społeczeństwo o niskich aspiracjach łatwo jest zadowolić.

A im wyższe są aspiracje, tym jest trudniej. Dlatego władza od dawna już nie służy zmianie porządku społecznego, gospodarczego, tylko utrzymaniu władzy. To jest dzisiaj podstawowy cel kolejnych rządów i taki też jest cel Tuska. To dlatego politycy – jednej i drugiej strony – mówią: musimy mieć swojego prezydenta, co jest przerażające.

Dlaczego to pana przeraża?

To jest całkowite zaprzeczenie tego, co mówi konstytucja o urzędzie głowy państwa. Prezydent powinien być gwarantem ciągłości władzy. Gdy słyszę: „musimy mieć swojego prezydenta” albo – jak mawia poseł Tomasz Trela, który jest lewicowym Januszem Kowalskim – „albo my ich, albo oni nas”, to wiem, że coś dzieje się albo na granicy prawa, albo wręcz bezprawnie. Naprawdę nie mam pojęcia, dokąd nas to zaprowadzi.

Najpierw do wyborów prezydenckich.

Mamy tę perspektywę. Ale już słyszę, że przykład Rumunii dowodzi, iż wszystko się może wydarzyć. W dzisiejszych czasach wystarczy napisać na Twitterze „ja się z tym nie zgadzam”, żeby jakaś decyzja została podjęta. Moglibyśmy codziennie płakać nad faktem gwałcenia konstytucji, wzorem Szymona Hołowni, tylko że z tego już nic nie wynika.

Obecna władza szła do wyborów pod hasłem naprawy instytucji, praworządności, obyczajów. Dostaliśmy jeszcze większe psucie demokracji, psucie praworządności i oczywiście żadnej naprawy. Czy rządzący, idąc po władzę w 2023 roku, zakładali taki scenariusz, czy też tak im to po prostu wyszło?

Moim zdaniem zakładali. Jakieś dwa, trzy lata temu mówiłem posłom Platformy, że po przejęciu władzy wykorzystają narzędzia, które stworzyło PiS i które oni krytykowali, będąc w opozycji. Bo te narzędzia są zabójczo skuteczne. No i się nie pomyliłem. Zresztą cała naprawa praworządności wymagałaby reform, zmian procedur itd. Dla obywateli obserwujących scenę polityczną to nie jest sexy, bo oni – jak już mówiliśmy – chcą igrzysk. Dlatego u nas reformy mają charakter personalny. Wymieniamy człowieka i mówimy, że teraz wszystko się zmieni. A jeżeli nie da się wymienić ludzi, to mówimy, że dane instytucje trzeba zignorować, bo tam nie ma „naszych”, powołanych według „prawidłowego” klucza. A teraz mamy nową kategorię „konstytucyjną”, czyli „zagłodzenie” instytucji obsadzonych przez nie naszych. Odmawianie im środków na wynagrodzenia. Oczywiście, na to nie ma żadnego przepisu, robi się to w myśl zasady „albo my ich, albo oni nas”. A w takiej logice można zrobić wszystko.

A odpowiedzialność konstytucyjna? Politycy się jej nie boją?

Boją się tylko śmieszności i krytyki, która ma merytoryczne podstawy. Dlatego do polityki garnie się tak dużo osób, wyłonionych na drodze selekcji negatywnej, zazwyczaj niewiele sobą reprezentujących. Bo ci, którzy mają pozycję i dorobek zawodowy, nie chcą przykładać ręki do działań, które by ich ośmieszały.

50 proc. Polaków ankietowanych przez CBOS jest niezadowolonych z kierunku zmian w kraju, a ponad 20 proc. spodziewa się, że w przyszłym roku będzie im się żyło gorzej. Rok po objęciu władzy to chyba niezbyt optymistyczne badanie dla rządzących?

To było dość ogólne pytanie, zatem można się domyślić różnego rodzaju motywacji odpowiadających. Ktoś może być niezadowolony z rozliczeń, ktoś inny z powodu sytuacji w gospodarce, a jeszcze ktoś inny z powodu eskalacji wojny w Ukrainie, która może dotrzeć do nas. Z drugiej strony widzimy, że w Polsce mamy problem z inflacją, grozi nam recesja gospodarcza, zwolnienia, może nawet nominalne obniżki płac. I to determinuje niezadowolenie społeczne. Bo przecież rozliczeniami albo komisjami śledczymi nikt sobie kanapki nie posmaruje.

Rozliczenia nam się znudzą?

Oczywiście. Tak jak znudził nam się Szymon Hołownia jako marszałek Sejmu. A sprawczością w rozliczeniach rząd nie może się pochwalić, o innych obszarach, np. o ochronie zdrowia, nie mówiąc. Zatem poziom niezadowolenia będzie wzrastał.

Skoro połowa społeczeństwa jest niezadowolona z rzeczywistości, to jak mogą się zachować rządzący? Co zrobią, gdy na horyzoncie zacznie majaczyć utrata władzy?

Kalkulują możliwość utraty władzy. Ale pewnie ostatnie osiem lat nauczyło ich, że władzy nie traci się na zawsze i być może to nie jest aż tak straszne. Dlatego kluczowe wydaje im się posiadanie własnego prezydenta. I nie chodzi nawet o domknięcie systemu, tylko o przeciwwagę dla większości rządzącej. Tak kalkuluje PiS, ale też PO, bo gdyby w 2027 roku Jarosław Kaczyński przejął władzę, to posiadanie prezydenta byłoby dla Platformy dużo ważniejsze niż teraz, gdy rządzi. Jeśli przyszłoroczne wybory wygra Karol Nawrocki, to z perspektywy koalicji rządzącej nic się nie zmieni. Będzie tak samo ignorowany jak Andrzej Duda. Jeśli zaś wygra Rafał Trzaskowski, a PiS zdobędzie władzę w 2027 roku, to pewne działania będzie mógł zatrzymywać. Stałby się istotnym ośrodkiem władzy.

PiS mogłoby go tak samo ignorować, jak PO ignoruje Andrzej Dudę, rządzić uchwałami jak PO i mieć w nosie zdanie głowy państwa.

Owszem, ale zawsze pozostanie ułaskawienie. To jest kluczowa kompetencja prezydenta, co pokazał nawet ustępujący prezydent USA Joe Biden. Ale zgadzam się, że porządek, który narodził się z syntezy rządów PiS-u i PO, pozostanie z nami długo, bo brakuje elementu zewnętrznego, który wymusiłby zmianę. Może wojna by nas zjednoczyła, ale absolutnie nikt z nas sobie jej nie życzy i o niej nie marzy.

Czy w tym porządku, jaki mamy, ktoś nam zagwarantuje, że wybory prezydenckie zostaną zorganizowane uczciwie? Może PKW np. nie zarejestruje pod byle jakim pretekstem kandydata opozycji? A odwołać się nie ma do kogo.

To byłaby już białorusizacja polityki. Nie sądzę, żebyśmy poszli w tym kierunku. To na Białorusi lub w Rosji nie rejestruje się kandydatów z rozmaitych powodów. Oczywiście, fakt, że dzisiaj sobie tego nie wyobrażam, nie przesądza, że być może za chwilę to się nie zdarzy. Mam jednak nadzieję, że istnieje w nas jakaś zdolność do autorefleksji, która nas tam nie zaprowadzi. Jedyne, co mogłoby „utrącić” kandydata, to prawomocny wyrok sądu o popełnieniu przestępstwa, a to, jak wiadomo, nie dzieje ot tak. Natomiast istotnym problemem jest fakt, że zwalczające się obozy myślą całkowicie bezkrytycznie o swoich i całkowicie krytycznie o przeciwnikach. Mamy do czynienia z egzystencjalną nienawiścią bardzo dużej części wyborców.

Czytaj więcej

Politolog o wyborach prezydenckich: Kandydat PO będzie musiał wtargnąć na pole PiS

Wybory prezydenckie to kreacja kandydatów: Rafała Trzaskowskiego trzeba wysłać do Końskich, a Karol Nawrocki celuje w kanon męskości wyborców Konfederacji

Skoro wykluczyliśmy białorusizację polityki, to jakie scenariusze przewiduje pan na wybory prezydenckie?

Przede wszystkim nie wierzę w podmianę kandydatów. Raczej zostaniemy z tymi, których już znamy.

Słyszę, że będzie to najbardziej brutalna kampania w historii, ale życie polityczne i tak jest do tego stopnia zbrutalizowane, że dodatek w postaci kampanii już nikogo specjalnie nie wzruszy. W związku z tym pozostaje festiwal obietnic i pewnej kreacji kandydatów. Wiedzą, gdzie muszą szukać głosów, bo mają to przebadane, zatem będą adresować swój przekaz do określonych grup i mówić to, co one chcą usłyszeć. Rafała Trzaskowskiego trzeba pokazać wśród pań w strojach ludowych, wysłać go do Końskich, zorganizować spotkanie z gospodarzami wiejskimi. Z punktu widzenia Trzaskowskiego to są egzotyczne klimaty, ale jak mus, to mus.

A Karol Nawrocki?

On celuje w określony kanon męskości, stąd jego bieganie, wizyty na siłowni, noszenie lodówki u powodzian. Krótko mówiąc, adresuje swój przekaz m.in. do młodych wyborców Konfederacji. Poza tym obaj kandydaci będą się zwalczać, pokazywać, że ten drugi jest zły. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni, zatem nie spodziewam się nie wiadomo jakich fajerwerków. Oczywiście, jeden i drugi będzie powtarzał zaklęcie o tym, że pojedna wszystkich Polaków. Tylko, że to będzie takie pojednanie, które przerabialiśmy w latach 90. – elity narzucały swój punkt widzenia i tylko to było do wyboru. Obaj kandydaci, i Nawrocki, i Trzaskowski, muszą się też zmierzyć z modelem prezydentury, jaki stworzył Andrzej Duda, ponieważ obaj w sytuacji wygranej będą postrzegani przez swój obóz jak ktoś, kto jest całkowicie po ich stronie. Zatem będą się musieli mierzyć z wizją prezydenta – notariusza rządu. Nie wykluczam, że np. Rafał Trzaskowski ma ambicje odegrania bardziej samodzielnej roli, ale presja ze strony najbardziej aktywnych, najgłośniejszych wyborców będzie jednak duża. Poza tym możemy sobie wyobrazić jakąś kłopotliwą ustawę, którą Trzaskowski otrzyma od rządu, np. podwyższającą podatki. Nie będzie mógł jej odesłać do Trybunału Konstytucyjnego, bo jego orzeczenia nie są uznawane. Zatem będzie musiał ją podpisać lub zawetować.

Podejrzewam, że gdy nastanie nowy prezydent, sprzyjający władzy, to po prostu całe to towarzystwo z Trybunału Konstytucyjnego zostanie rozpędzone i powołane nowe.

Nie jestem pewien, czy tak rzeczywiście będzie. Mam jeszcze wiarę w ciągłość instytucji. Nie chodzi mi o obronę obecnego Trybunału Konstytucyjnego, tylko pewnych zasad, które kiedyś uchwaliliśmy, m.in. tę, że kadencji sędziów Trybunału skracać nie wolno, bo sędziowie są nieusuwalni. Gdyby do tego doszło, byłby to grzech i błąd, który będzie się za nami ciągnął wiecznie. Wtedy musielibyśmy zmienić konstytucję i uchwalić nową instytucję kontroli konstytucyjnej, bo nazwa Trybunał Konstytucyjny kojarzyłaby się z łamaniem zasad.

Czy jest możliwe, że Sławomir Mentzen, kandydat Konfederacji, przeskoczy Nawrockiego?

Wydaje mi się, że byłoby to trudne. Bo żeby ktoś zyskał, ktoś inny musi stracić. Nawrocki i Trzaskowski mają swoje duże, żelazne elektoraty. To są wyborcy nie do wyciągnięcia. A pozostały elektorat dzieli się między kilku kandydatów. Gdyby Mentzen był trzecim i jedynym kandydatem, to wtedy mogłoby dojść do mijanki z Nawrockim. Ale głosy się podzielą na Mentzena, Szymona Hołownię, Magdalenę Biejat, nawet na Marka Jakubiaka. Przy czym wyborcy z tej grupy nie są zdeterminowani, by zagłosować na tego lub innego polityka. Pasuje im i Mentzen, i Hołownia, i Biejat. To są ludzie, którzy po prostu nie zagłosują na Trzaskowskiego i na Nawrockiego, ale trudno przewidzieć, na kogo oddadzą głos w pierwszej turze.

Czy po wyborach prezydenckich nastąpi uspokojenie nastrojów na scenie politycznej?

Nie może nastąpić, bo skoro zwycięzca bierze wszystko, to ten, który przegra, czuć się będzie potężnie poszkodowany.

Gdyby wygrał Nawrocki, to zwycięzca nie ma wszystkiego, tylko urząd prezydencki.

Ale ta wygrana dałaby PiS-owi nową energię do walki o władzę. Już po zwycięstwie Donalda Trumpa partia Kaczyńskiego widziała się zwyciężczynią kolejnych wyborów parlamentarnych, a przy Nawrockim triumfalizm byłby ogromny. Z kolei gdyby wygrał Trzaskowski, to Platforma próbowałaby zmiażdżyć PiS. Pytanie, czy naprawdę chce takiej odpowiedzialności? Bo istnienie PiS legitymizuje istnienie Platformy i na odwrót.

Gdyby Platforma miała pełnię władzy, to chciałaby na trwałe usunąć PiS z życia publicznego?

Byłaby do tego popychana, tyle że wtedy sama straciłaby rację bytu. Poza tym uważam, że jest w naszym społeczeństwie granica akceptacji dla czyjegoś cierpienia. Nie podobałoby nam się, gdyby Kmicic przypalał Kuklinowskiego dłużej, niż Kuklinowski przypalał Kmicica. Rządzący też w pewnym momencie mogą usłyszeć: „to prześladowanie PiS już nam się nie podoba”. Za dużo mamy negatywnych skojarzeń z prześladowaniami. PiS poślizgnęło się na tym za swoich pierwszych rządów, dlatego za drugich rządów już nikogo nadmiernie nie prześladowało, no, może poza samym Tuskiem.

To jaka jest kondycja naszej demokracji na koniec 2024 roku, dobra czy zła?

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony są ponure pomysły. Ale z drugiej – skoro strasznemu hersztowi zorganizowanej grupy przestępczej, jak przedstawia się Jarosława Kaczyńskiego, można było uchylić immunitet jedynie za szarpanie wieńca podczas miesięcznicy smoleńskiej, to tylko się na to uśmiecham.

Nie uchylono mu immunitetu za szarpanie wieńca, tylko dlatego, że uderzył w twarz człowieka, który przynosił tablicę znieważającą jego nieżyjącego brata.

Tak, to prawda. Poszkodowany sam przyznał że to nie było mocne uderzenie. Poza tym treść tej tablicy jest tak samo prawdziwa jak opowieść o zamachu w Smoleńsku. To jest rewers i awers tej samej monety.

Plus Minus: Z przytupem kończymy 2024 rok. Rząd przyjął uchwałę, że nie będzie uznawał orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, a orzeczenia Sądu Najwyższego będzie sobie wybierał. Spodziewałby się pan czegoś takiego?

Nie spodziewałem się takiego roku, choć poprzedni też mnie zaskoczył, a w szczególności wysoka frekwencja w wyborach parlamentarnych. W tym roku zderzyliśmy się z rzeczywistością, którą z politologicznego punktu widzenia coraz trudniej wytłumaczyć. Jestem miłośnikiem polityki i boli mnie, że pewne moje wyobrażenia o niej zupełnie się nie ziściły.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Plus Minus
Złudzenie wolności
Materiał Promocyjny
Kalkulator śladu węglowego od Banku Pekao S.A. dla firm
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Stan oburzenia
Plus Minus
Jan Maciejewski: Kochać życie, ale za co?
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Gdy zaczyna się populizm
Materiał Promocyjny
5G – przepis na rozwój twojej firmy i miejscowości
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Spokój ducha
Materiał Promocyjny
Nowości dla przedsiębiorców w aplikacji PeoPay