Owszem, ale zawsze pozostanie ułaskawienie. To jest kluczowa kompetencja prezydenta, co pokazał nawet ustępujący prezydent USA Joe Biden. Ale zgadzam się, że porządek, który narodził się z syntezy rządów PiS-u i PO, pozostanie z nami długo, bo brakuje elementu zewnętrznego, który wymusiłby zmianę. Może wojna by nas zjednoczyła, ale absolutnie nikt z nas sobie jej nie życzy i o niej nie marzy.
Czy w tym porządku, jaki mamy, ktoś nam zagwarantuje, że wybory prezydenckie zostaną zorganizowane uczciwie? Może PKW np. nie zarejestruje pod byle jakim pretekstem kandydata opozycji? A odwołać się nie ma do kogo.
To byłaby już białorusizacja polityki. Nie sądzę, żebyśmy poszli w tym kierunku. To na Białorusi lub w Rosji nie rejestruje się kandydatów z rozmaitych powodów. Oczywiście, fakt, że dzisiaj sobie tego nie wyobrażam, nie przesądza, że być może za chwilę to się nie zdarzy. Mam jednak nadzieję, że istnieje w nas jakaś zdolność do autorefleksji, która nas tam nie zaprowadzi. Jedyne, co mogłoby „utrącić” kandydata, to prawomocny wyrok sądu o popełnieniu przestępstwa, a to, jak wiadomo, nie dzieje ot tak. Natomiast istotnym problemem jest fakt, że zwalczające się obozy myślą całkowicie bezkrytycznie o swoich i całkowicie krytycznie o przeciwnikach. Mamy do czynienia z egzystencjalną nienawiścią bardzo dużej części wyborców.
Wybory prezydenckie to kreacja kandydatów: Rafała Trzaskowskiego trzeba wysłać do Końskich, a Karol Nawrocki celuje w kanon męskości wyborców Konfederacji
Skoro wykluczyliśmy białorusizację polityki, to jakie scenariusze przewiduje pan na wybory prezydenckie?
Przede wszystkim nie wierzę w podmianę kandydatów. Raczej zostaniemy z tymi, których już znamy.
Słyszę, że będzie to najbardziej brutalna kampania w historii, ale życie polityczne i tak jest do tego stopnia zbrutalizowane, że dodatek w postaci kampanii już nikogo specjalnie nie wzruszy. W związku z tym pozostaje festiwal obietnic i pewnej kreacji kandydatów. Wiedzą, gdzie muszą szukać głosów, bo mają to przebadane, zatem będą adresować swój przekaz do określonych grup i mówić to, co one chcą usłyszeć. Rafała Trzaskowskiego trzeba pokazać wśród pań w strojach ludowych, wysłać go do Końskich, zorganizować spotkanie z gospodarzami wiejskimi. Z punktu widzenia Trzaskowskiego to są egzotyczne klimaty, ale jak mus, to mus.
A Karol Nawrocki?
On celuje w określony kanon męskości, stąd jego bieganie, wizyty na siłowni, noszenie lodówki u powodzian. Krótko mówiąc, adresuje swój przekaz m.in. do młodych wyborców Konfederacji. Poza tym obaj kandydaci będą się zwalczać, pokazywać, że ten drugi jest zły. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni, zatem nie spodziewam się nie wiadomo jakich fajerwerków. Oczywiście, jeden i drugi będzie powtarzał zaklęcie o tym, że pojedna wszystkich Polaków. Tylko, że to będzie takie pojednanie, które przerabialiśmy w latach 90. – elity narzucały swój punkt widzenia i tylko to było do wyboru. Obaj kandydaci, i Nawrocki, i Trzaskowski, muszą się też zmierzyć z modelem prezydentury, jaki stworzył Andrzej Duda, ponieważ obaj w sytuacji wygranej będą postrzegani przez swój obóz jak ktoś, kto jest całkowicie po ich stronie. Zatem będą się musieli mierzyć z wizją prezydenta – notariusza rządu. Nie wykluczam, że np. Rafał Trzaskowski ma ambicje odegrania bardziej samodzielnej roli, ale presja ze strony najbardziej aktywnych, najgłośniejszych wyborców będzie jednak duża. Poza tym możemy sobie wyobrazić jakąś kłopotliwą ustawę, którą Trzaskowski otrzyma od rządu, np. podwyższającą podatki. Nie będzie mógł jej odesłać do Trybunału Konstytucyjnego, bo jego orzeczenia nie są uznawane. Zatem będzie musiał ją podpisać lub zawetować.
Podejrzewam, że gdy nastanie nowy prezydent, sprzyjający władzy, to po prostu całe to towarzystwo z Trybunału Konstytucyjnego zostanie rozpędzone i powołane nowe.
Nie jestem pewien, czy tak rzeczywiście będzie. Mam jeszcze wiarę w ciągłość instytucji. Nie chodzi mi o obronę obecnego Trybunału Konstytucyjnego, tylko pewnych zasad, które kiedyś uchwaliliśmy, m.in. tę, że kadencji sędziów Trybunału skracać nie wolno, bo sędziowie są nieusuwalni. Gdyby do tego doszło, byłby to grzech i błąd, który będzie się za nami ciągnął wiecznie. Wtedy musielibyśmy zmienić konstytucję i uchwalić nową instytucję kontroli konstytucyjnej, bo nazwa Trybunał Konstytucyjny kojarzyłaby się z łamaniem zasad.
Czy jest możliwe, że Sławomir Mentzen, kandydat Konfederacji, przeskoczy Nawrockiego?
Wydaje mi się, że byłoby to trudne. Bo żeby ktoś zyskał, ktoś inny musi stracić. Nawrocki i Trzaskowski mają swoje duże, żelazne elektoraty. To są wyborcy nie do wyciągnięcia. A pozostały elektorat dzieli się między kilku kandydatów. Gdyby Mentzen był trzecim i jedynym kandydatem, to wtedy mogłoby dojść do mijanki z Nawrockim. Ale głosy się podzielą na Mentzena, Szymona Hołownię, Magdalenę Biejat, nawet na Marka Jakubiaka. Przy czym wyborcy z tej grupy nie są zdeterminowani, by zagłosować na tego lub innego polityka. Pasuje im i Mentzen, i Hołownia, i Biejat. To są ludzie, którzy po prostu nie zagłosują na Trzaskowskiego i na Nawrockiego, ale trudno przewidzieć, na kogo oddadzą głos w pierwszej turze.
Czy po wyborach prezydenckich nastąpi uspokojenie nastrojów na scenie politycznej?
Nie może nastąpić, bo skoro zwycięzca bierze wszystko, to ten, który przegra, czuć się będzie potężnie poszkodowany.
Gdyby wygrał Nawrocki, to zwycięzca nie ma wszystkiego, tylko urząd prezydencki.
Ale ta wygrana dałaby PiS-owi nową energię do walki o władzę. Już po zwycięstwie Donalda Trumpa partia Kaczyńskiego widziała się zwyciężczynią kolejnych wyborów parlamentarnych, a przy Nawrockim triumfalizm byłby ogromny. Z kolei gdyby wygrał Trzaskowski, to Platforma próbowałaby zmiażdżyć PiS. Pytanie, czy naprawdę chce takiej odpowiedzialności? Bo istnienie PiS legitymizuje istnienie Platformy i na odwrót.
Gdyby Platforma miała pełnię władzy, to chciałaby na trwałe usunąć PiS z życia publicznego?
Byłaby do tego popychana, tyle że wtedy sama straciłaby rację bytu. Poza tym uważam, że jest w naszym społeczeństwie granica akceptacji dla czyjegoś cierpienia. Nie podobałoby nam się, gdyby Kmicic przypalał Kuklinowskiego dłużej, niż Kuklinowski przypalał Kmicica. Rządzący też w pewnym momencie mogą usłyszeć: „to prześladowanie PiS już nam się nie podoba”. Za dużo mamy negatywnych skojarzeń z prześladowaniami. PiS poślizgnęło się na tym za swoich pierwszych rządów, dlatego za drugich rządów już nikogo nadmiernie nie prześladowało, no, może poza samym Tuskiem.
To jaka jest kondycja naszej demokracji na koniec 2024 roku, dobra czy zła?
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony są ponure pomysły. Ale z drugiej – skoro strasznemu hersztowi zorganizowanej grupy przestępczej, jak przedstawia się Jarosława Kaczyńskiego, można było uchylić immunitet jedynie za szarpanie wieńca podczas miesięcznicy smoleńskiej, to tylko się na to uśmiecham.
Nie uchylono mu immunitetu za szarpanie wieńca, tylko dlatego, że uderzył w twarz człowieka, który przynosił tablicę znieważającą jego nieżyjącego brata.
Tak, to prawda. Poszkodowany sam przyznał że to nie było mocne uderzenie. Poza tym treść tej tablicy jest tak samo prawdziwa jak opowieść o zamachu w Smoleńsku. To jest rewers i awers tej samej monety.