Mam wśród znajomych młode małżeństwo. Oboje są doktorami prężnie rozwijającymi swoje naukowe kariery, a zatem ich aktywność przez lata koncentrowała się głównie wokół pisania kolejnych artykułów, wyjazdów na konferencje, przesiadywania w bibliotekach. Aż w pewnym momencie zdecydowali się na dziecko. Problemy zbliżały się do nich wielkimi krokami, chociaż oni sami zdawali się tego nie zauważać, może w myśl polskiej zasady „jakoś to będzie”. Rzeczywistość jednak bardzo szybko zweryfikowała tę niefrasobliwość. Co ciekawe, najboleśniej uderzyła w pana małżonka. Zdawało się, że jest to człowiek światowy i dobrze poinformowany, a jednak sądził, że po narodzinach potomka jego połowicy coś automatycznie i błyskawicznie przestawi się w mózgu (może przez kobiecą empatię, estrogen czy cokolwiek innego, w miarę naukowego, co ma tłumaczyć „naturalny” podział między płciami) i ona już nie będzie chciała jeździć na te wszystkie konferencje, czytać tych książek i dzięki temu z pełnym zaangażowaniem skupi się na dziecku. Taki miał model rodziny: mężczyzna + żona i dzieci, gdzie on jest skoncentrowany na pracy, rozwija swoje pasje, a ona każdorazowo prosi o wychodne, gdy ma ochotę wyjść gdzieś bez dzieci. A jednak jego żona wcale nie miała na to ochoty i nie miała zamiaru rezygnować z kariery. Obecnie dzieckiem zajmują się przede wszystkim babcie.
Ale zaraz, zaraz… przecież na taką opowieść można mieć w kontrze dziesiątki innych, też z własnego doświadczenia. O tym, jak karierowiczka wszem wobec ogłaszająca, że ona dzieci niet, nagle zachodzi w ciąże i zmienia swoje podejście o 180 stopni, stając się kurą domową z piątką dzieci na karku. Albo o nawróconej imprezowiczce, która nagle w dzieciach odnajduje radość i spełnienie. Mężczyźni w takich historiach pojawiają się rzadziej, ale również ich one dotyczą. Wojna na przykłady z życia wzięte nigdy się nie kończy. Na szczęście dowód anegdotyczny ani niczego nie udowadnia, ani niczego nie przesądza.
Niemniej demografia już od jakiegoś czasu jest jednym z najgorętszych tematów społecznych. Dzietność w Polsce w 2023 r. wynosiła zaledwie 1,16, a według przewidywań w tym roku może ona spaść do poziomu 1,10–1,12. Rodzi się u nas najmniej dzieci w całej Unii Europejskiej, a biorąc pod uwagę cały kontynent, gorzej jest tylko na malutkiej Malcie oraz w pogrążonej w wojnie Ukrainie. Niebezpiecznie zbliżamy się do tych krajów, gdzie dzietność spadła poniżej poziomu 1 (Korea Południowa, Chile, Tajwan, Hongkong czy Tajlandia). Dlatego wcale mnie nie dziwi, że bije się w tarabany. Książek o kryzysie demograficznym mamy już bez liku, można nawet odnieść wrażenie, że co miesiąc wychodzi nowa. Dyskusje o braku dzieci w mediach społecznościowych zdobywają najwięcej lajków, odpowiedzi i reakcji. Załamaniu mają ulec nasz system emerytalny i gospodarka, zaraz nie będzie kogo powołać do wojska. Rolę czarnych bohaterów najczęściej odgrywają kobiety, które dzieci rodzić nie chcą, zostały ogłupione przez media społecznościowe, kulturę indywidualizmu oraz wszelkie inne wynalazki „z Zachodu”. Gdyby tylko one się ogarnęły i zechciały wrócić do kuchni… Ale to już się raczej nie wydarzy.
Owszem, kryzys demograficzny jest faktem, ale trzeba przyjrzeć się jego rzeczywistym przyczynom, a nie tym wyrosłym na gruncie naszych osobistych przekonań, bardzo często podpartych autorytetem tzw. chłopskiego rozumu. A właśnie tak skonstruowane opinie nierzadko podbijają szturmem media społecznościowe, choć skutkują tylko jednym – jeszcze bardziej pogłębiającym się rozdźwiękiem między internetem a realnym życiem.
Czytaj więcej
Odnoszę wrażenie, że autorowi tekstu „Feminizm zacietrzewiony” chodzi przede wszystkim o to, aby to kobiety się zreflektowały i zgodziły się wrócić do tego, co było kiedyś.