Joanna Szczepkowska: Śpiewające roboty

Dlaczego dzisiaj na piosenkę trzeba patrzeć, a nie jej słuchać?

Publikacja: 23.08.2024 17:00

Na scenie piosenkarz Krzysztof Zalewski w koncercie "Cudowne Lata '90" w drugim dniu Top of the Top

Na scenie piosenkarz Krzysztof Zalewski w koncercie "Cudowne Lata '90" w drugim dniu Top of the Top Sopot Festival w Sopocie.

Foto: PAP/Andrzej Jackowski

Moje wspomnienia festiwali w Sopocie są czarno-białe. Bo takie Sopoty były w moim dzieciństwie, do takich telewizorów schodzili się przyjaciele i sąsiedzi. Oczywiście, Sopot miał inną rangę, bo tu zjeżdżali się piosenkarze z samej „zagranicy”, może nie pierwszej kategorii, ale jednak naprawdę dobre głosy, tak to można ocenić nawet z dzisiejszej perspektywy. Teraz festiwale piosenki nie przyciągają już tylu widzów, wiele osób w ogóle pozbyło się telewizorów.

Na fragment tegorocznego festiwalu natknęłam się mimochodem, u znajomych, na małej kawie. Najciekawsze było to, że znajomi ściszyli do zera głos w telewizorze. Ponieważ nigdy nie widziałam festiwalu piosenki na niemo, popatrywałam na ekran z coraz większym zainteresowaniem. Obraz mienił się, jakby był cały z cekinów, tło jak z noworocznej imprezy odciągało uwagę od śpiewających, którzy w tym niemym kinie wyglądali tak, jakby ich goniło stado os. Wymachiwali rękami, biegali w tę i z powrotem, a na ich twarzach malował się ból wyrażany bezgłośnym krzykiem. Osy najprawdopodobniej dopadły też operatorów kamer, bo nie byli w stanie utrzymać sprzętu w stabilnej pozycji ani przez chwilę.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska: Syn pani Wali

Dawniej festiwale Sopocie skupione były na indywidualności każdego z wykonawców

Oglądając to wszystko, zaczęłam przypominać sobie tamte czarno-białe „Sopoty”. Skupione na indywidualności każdego z wykonawców. I nie mam takiej intencji, żeby tęsknić za lepszą przeszłością. Wszystko ma sens, każda zmiana, bo wynika ze zmiany ludzkich potrzeb. Co się więc stało, że sam utwór nie ma już takiej siły, żeby wystarczyło go wykonać? Dlaczego na piosenkę trzeba patrzeć, a nie jej słuchać? Oczywiście, ten Sopot dedykowany latom 90. miał je przypominać w estetyce, kiedy to już migano światłami, a wokaliści odrywali się od mikrofonów, kiedy kończyła im się solówka, bo po prostu sprzęt był statyczny. To jednak nie zmienia pytania: dlaczego i w jakim celu zanikła intymność słuchania, intymność śpiewania?

Nie krytykuję, tylko pytam: dlaczego? Dlaczego ani wykonawcom, ani słuchaczom nie chodzi o sens piosenki? Dlaczego bezmyślnie podrygują?

W pewnym momencie poprosiłam znajomych o włączenie głosu. Na estradzie pojawił się zespół Kwiat Jabłoni, dwoje młodych wykonawców, których słucham i oglądam bardzo chętnie. To jest rodzeństwo, niezwykle muzykalne, które kiedyś można było obejrzeć w skromnych, intymnych wideoklipach. Siedzieli w swoim pokoju, nagrywając muzykowanie i wrażliwe teksty. Wydawali się całkiem inni od show-biznesowej papki, a przez to jacyś nowi. Frazę z ich piosenki „Od nowa” – „Czy mógłby ktoś tak wyzerować świat / Żeby się nic nie stało do wczoraj?” – wobec tego, co dzieje się na świecie, można uznać za naczelne marzenie współczesności.

Oglądam te ich wideoklipy, osadzone w szarych blokowiskach, z bohaterami osamotnionymi do szaleństwa. To jest ciche szaleństwo, z twarzą smutnego klauna, albo dziewczyny zaprzyjaźnionej z myszami. I nagle teraz na ekranie widzę Kwiat Jabłoni jako wdzięczącą się show-biznesowo parkę przebraną za bezy, z bezmyślną radością odśpiewującą: „czy mógłby ktoś tak wyzerować świat”. Publiczność podryguje jak na koncercie Martyniuka i wygląda na to, że wykonawcom to nie przeszkadza.

Czytaj więcej

Joanna Szczepkowska i Adam Ferency laureatami Nagrody Wielkiej Festiwalu „Dwa Teatry”

 Dlaczego ani wykonawcom, ani słuchaczom nie chodzi o sens piosenek?

Pytacie pewnie, czy to jest godne zastanowienia? Ten cały Sopot? Czy należy się nad tym zatrzymywać i co właściwie mnie zatrzymało? No więc zatrzymało mnie to, że Kwiat Jabłoni był tam taki sam jak wszyscy. Wpisany w kicz. I że w ogóle wszystko było takie samo. Żaden wykonawca nie różnił się od drugiego, a im więcej starano się roziskrzyć tło, tym bardziej wszystko stawało się identyczne. I to jest właśnie pytanie: dlaczego. Dlaczego w czasie, który pozornie stawia na indywidualizm, wszystko jest takie samo? W czarno-białej telewizji widać było skupienie, każdy nerw piosenkarzy, a publiczność słuchała w skupieniu, bo po skupienie przychodziła. Teraz przychodzi, żeby śpiewać i tańczyć razem z artystą. Nie żeby wysłuchać i zrozumieć.

Nie krytykuję, tylko pytam: dlaczego? Dlaczego ani wykonawcom, ani słuchaczom nie chodzi o sens piosenki? Dlaczego bezmyślnie podrygują?

Krzysztof Zalewski, który choć krzyczy, to jednak przynajmniej inteligentnie, śpiewał optymistyczno-apokaliptyczny utwór „roboty będą musiały się całować”. Śpiewał o przyszłości świata bez ludzi, który jednak nie będzie mógł istnieć bez miłości. Ja mam nadzieję, że świat budowany przez kochające się maszyny wróci do kamer skupionych na śpiewającym robocie. A robot nie będzie śpiewał dla pieniędzy, tylko z miłości do śpiewania.

Moje wspomnienia festiwali w Sopocie są czarno-białe. Bo takie Sopoty były w moim dzieciństwie, do takich telewizorów schodzili się przyjaciele i sąsiedzi. Oczywiście, Sopot miał inną rangę, bo tu zjeżdżali się piosenkarze z samej „zagranicy”, może nie pierwszej kategorii, ale jednak naprawdę dobre głosy, tak to można ocenić nawet z dzisiejszej perspektywy. Teraz festiwale piosenki nie przyciągają już tylu widzów, wiele osób w ogóle pozbyło się telewizorów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Piotr Zaremba: Granice sąsiedzkiej cierpliwości
Plus Minus
Nie dać się zagłodzić
Plus Minus
„The Boys”: Make America Great Again
Plus Minus
Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską
Plus Minus
„Bombaj/Mumbaj. Podszepty miasta”: Indie tropami książki
Plus Minus
Irena Lasota: Moja starcza obsesja?