Był 12 kwietnia 1989 r., a w reprezentacyjnej sali budynku przy placu Mari Jászai w Budapeszcie na mównicę wgramolił się stary, wyraźnie zniedołężniały człowiek. Trwało plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (KC WSPR), ale na dobrą sprawę całe Węgry pogrążone były w gorączkowych dyskusjach na temat przyszłości. Czy partia komunistyczna się rozpadnie? Czy Związek Sowiecki pozwoli na wprowadzenie systemu wielopartyjnego? W którą stronę pójdą społeczne, polityczne i ekonomiczne reformy nad Dunajem?
Równo tydzień wcześniej w Polsce skończyły się obrady Okrągłego Stołu. Jak pokazała przyszłość, Węgrzy sięgnęli do polskich inspiracji, rozpoczynając w czerwcu 1989 r. obrady trójkątnego stołu, które ostatecznie utorowały drogę do upadku komunizmu nad Balatonem.
Dlaczego więc to, że stary człowiek chciał zabrać głos, było takie ważne?
Czytaj więcej
Znakiem rozpoznawczym Polski byli Kopernik, Skłodowska-Curie, Jan Paweł II. 35 lat temu dołączył do nich pewien mebel i słynna „metoda Okrągłego Stołu”, bo nad Wisłą odkryto jakoby jedyny w swoim rodzaju sposób osiągania politycznego kompromisu, który wszystkim zaangażowanym daje upragniony sukces. Sęk w tym, że takich kompromisów nie było, nie ma i nie będzie.
Dyktator musi odejść
Starzec nazywał się János Kádár i przez 32 lata rządził Węgierską Republiką Ludową. W tym momencie piastował jeszcze dekoracyjne stanowisko przewodniczącego partii komunistycznej, ale to nie miało już większego znaczenia. Z politycznego punktu widzenia był emerytem. Na czele partii stał już wówczas młodszy o pokolenie Károly Grósz, którego pozycja słabła zresztą z dnia na dzień, bo proreformatorskim radykalizmem próbowali go przelicytować jeszcze młodsi konkurenci, przede wszystkim ambitny Imre Pozsgay oraz premier technokrata Miklós Németh.