Ostatnie słowo Jánosa Kádára

Mija równo 35 lat od chyba najbardziej niezwykłej próby skonfrontowania się przywódcy z jego zbrodniami, jaką odnajdziemy w historii europejskiego komunizmu.

Publikacja: 12.04.2024 17:00

János Kádár (na zdjęciu z 1985 r.) rządził Węgierską Republiką Ludową przez 32 lata. Gdy wygłaszał s

János Kádár (na zdjęciu z 1985 r.) rządził Węgierską Republiką Ludową przez 32 lata. Gdy wygłaszał swoje niezwykłe przemówienie, z politycznego punktu widzenia był jednak emerytem

Foto: Reuters Photographer / Reuters / Forum

Był 12 kwietnia 1989 r., a w reprezentacyjnej sali budynku przy placu Mari Jászai w Budapeszcie na mównicę wgramolił się stary, wyraźnie zniedołężniały człowiek. Trwało plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (KC WSPR), ale na dobrą sprawę całe Węgry pogrążone były w gorączkowych dyskusjach na temat przyszłości. Czy partia komunistyczna się rozpadnie? Czy Związek Sowiecki pozwoli na wprowadzenie systemu wielopartyjnego? W którą stronę pójdą społeczne, polityczne i ekonomiczne reformy nad Dunajem?

Równo tydzień wcześniej w Polsce skończyły się obrady Okrągłego Stołu. Jak pokazała przyszłość, Węgrzy sięgnęli do polskich inspiracji, rozpoczynając w czerwcu 1989 r. obrady trójkątnego stołu, które ostatecznie utorowały drogę do upadku komunizmu nad Balatonem.

Dlaczego więc to, że stary człowiek chciał zabrać głos, było takie ważne?

Czytaj więcej

Spacer w nieznane

Dyktator musi odejść

Starzec nazywał się János Kádár i przez 32 lata rządził Węgierską Republiką Ludową. W tym momencie piastował jeszcze dekoracyjne stanowisko przewodniczącego partii komunistycznej, ale to nie miało już większego znaczenia. Z politycznego punktu widzenia był emerytem. Na czele partii stał już wówczas młodszy o pokolenie Károly Grósz, którego pozycja słabła zresztą z dnia na dzień, bo proreformatorskim radykalizmem próbowali go przelicytować jeszcze młodsi konkurenci, przede wszystkim ambitny Imre Pozsgay oraz premier technokrata Miklós Németh.

Gdy oni wszyscy myśleli o przyszłości, Kádár patrzył w przeszłość. Jego ostatnie przemówienie stanowiło chyba najbardziej niezwykłą próbę skonfrontowania się przywódcy z jego zbrodniami, jaką odnajdziemy w historii europejskiego komunizmu. Był to zarazem dowód na to, że pamięci historycznej żaden polityk nie może lekceważyć.

Od maja 1988 r. János Kádár patrzył na węgierską politykę z zupełnie innej perspektywy. Wtedy właśnie, w czasie konferencji partyjnej pozbawiono go realnej władzy, a liderem został Grósz. Zachodni publicyści nazywali tego ostatniego najbardziej utalentowanym propagandzistą i prawdopodobnie najlepszym showmanem we współczesnej historii politycznej Węgier. Nie bał się improwizowanych przemówień czy swobodnych rozmów. Żartowano, że w ciągu jednego tygodnia potrafił dać więcej wywiadów i wygłosić więcej przemówień niż Kádár przez dziesięć lat. On sam lubił podkreślać, że sypia nie więcej niż cztery godziny dziennie, resztę czasu poświęcając na pracę.

Kádár nie byłby w stanie utrzymać takiego tempa. Wiosną 1988 r. miał już 76 lat, ale poorana bruzdami twarz wyglądała na znacznie starszą. Jego wypowiedzi i interpretacje rzeczywistości coraz bardziej rozmijały się z oczekiwaniami rodaków. „Według mnie na Węgrzech (...) nie ma kryzysu. Duże i trudne problemy natomiast istnieją” – mówił przed kamerami budapeszteńskiej telewizji w marcu 1988 r.

Poczucie większości społeczeństwa było zgoła inne. Zresztą, to nie współczesność była dla węgierskiego dyktatora największym problemem. Była nim niezamknięta przeszłość. „Nie możemy rehablilitować Imre Nagya” – mówił Kádár w kwietniowym wywiadzie dla amerykańskiej stacji NBC. Argumentował że przywódca rewolucji węgierskiej z 1956 r. zamierzał oddać władzę i wypowiedzieć sojusze, do czego nie miał prawa. „Jego subiektywne intencje to osobna sprawa” – dodawał jednak. To była wielka zmiana, bo przez poprzednie 30 lat Nagy był w oficjalnej propagandzie węgierskich komunistów najgorszym zdrajcą.

Pytania amerykańskiego dziennikarza nie były efektem jego historycznych pasji, ale wynikały z atmosfery epoki. W Związku Sowieckim komunistyczny car reformator Michaił Gorbaczow szerokim gestem sięgał do argumentów historycznych. Rehabilitowano ofiary stalinowskiego terroru. Okazywało się że bolszewicy aresztowani i zamordowani przez NKWD w końcu lat 30., w okresie wielkiej czystki, byli w gruncie rzeczy lepszymi komunistami niż Stalin. Słowo „stalinizm” stawało się synonimem tego, co niedobre, „wypaczone” i nieskuteczne – wszystko po to, by „socjalizm” mógł pozostać nadzieją na lepsze jutro.

Ale Gorbaczow objął władzę na Kremlu w 1985 r., podczas gdy János Kádár rządził nad Dunajem od jesieni 1956 r. Jemu trudno byłoby stanąć na czele rozliczeń – sam musiałby zostać rozliczony. Dlatego też, gdy konferencja partii komunistycznej odstawiła go na boczny tor, sowieccy przywódcy przywitali to z radością. Podobnie jak młodsze pokolenie aparatczyków, które objęło władzę.

Nieudany węgierski Gorbaczow

Latem 1988 r. wydawało się, że sytuacja polityczna nad Dunajem jest stabilna. Zanim się okazało, że to tylko cisza przed burzą, Károly Grósz wybrał się do USA. Prezydent Ronald Reagan był urzeczony gościem, a w dzienniku nazwał go nawet „węgierskim Gorbaczowem”. Prestiżowe zyski ze spotkania z amerykańskim przywódcą były niewątpliwe. W dłuższej perspektywie ważniejsze okazało się jednak spotkanie z reprezentantami węgierskiej diaspory w USA.

„Rok 1956 miał wielu męczenników. Dla mnie byli nimi ci, których stracono w miejscach publicznych” – cedził przez zaciśnięte zęby Grósz. Miał na myśli komunistów i aparatczyków zlinczowanych przez powstańców wymierzających sprawiedliwość swoim katom. Zaprezentował tym samym kanoniczną interpretację wydarzeń 1956 r., niezmiennie obowiązującą przez poprzednie trzy dekady. „Byli też inni męczennicy” – dodawał „węgierski Gorbaczow”, nie precyzując jednak, kogo ma na myśli, ani wprost nie zrównując powstańców z węgierskimi renegatami, których przez lata opiewała oficjalna polityka pamięci. Podkreślał, że rehabilitacja rządu Imre Nagya nie wchodzi w grę, natomiast obiecał zgodę na powtórny pochówek tego polityka. W gruncie rzeczy otworzył w ten sposób niejasną perspektywę rewizji oceny powstania węgierskiego z 1956 r. Przed historią nie było ucieczki.

29 listopada w południowowęgierskim Segedynie grupa partyjnych intelektualistów ogłosiła utworzenie koła reformatorskiego w celu przyspieszenia reform ekonomicznych, gospodarczych i politycznych. Odegrało ono ważną rolę symboliczną, choć na dłuższą metę przyczyniło się raczej do wewnętrznego rozpadu partii komunistycznej. Tego samego dnia Grósz wygłosił dwugodzinne przemówienie w trakcie budapeszteńskiej konferencji partyjnej. Wywołało ono wstrząsające wrażenie, bo mówca nie tylko wprost stwierdził, że reformy wymykają się z rąk kierownictwa partii, ale także straszył obecnych „białym terrorem”. Tak na Węgrzech nazywano okres gwałtownych represji z lat 1919–1921 mających na celu zniszczenie wszelkich pozostałości po komunistycznej Węgierskiej Republice Rad.

W chwili gdy Węgrzy czekali na pogłębienie liberalizacji i rewizję dotychczasowych ocen historii, Grósz straszył kontrrewolucją. Kiepsko rezonowało to z jego obrazem „węgierskiego Gorbaczowa”.

Po latach Grósz dawał do zrozumienia, że liczył się z możliwością wprowadzenia w kraju stanu wojennego w sytuacji poważnego kryzysu. Stracił jednak polityczną inicjatywę, a jego popularność wyraźnie spadła. Na początku 1989 r., w rankingu najpopularniejszych węgierskich polityków Grósz zdobył 48 proc. poparcia, podczas gdy minister stanu Imre Pozsgay – 75 proc., a premier Németh – 66 proc.

W efekcie sławetnego przemówienia z końca listopada, tempo wydarzeń na Węgrzech przyspieszyło. W czasach pieriestrojki użycie siły wydawało się nierealne, ale sama groźba wprowadzała do politycznej gry element niepewności. Reformatorzy postanowili działać. W ruch poszły ponownie argumenty historyczne.

Czytaj więcej

4 czerwca. Wtedy zaczęła się historia nowej Polski

Radiowy zamach stanu

Gdy pod koniec stycznia 1989 r. Grósz był z wizytą w Szwajcarii, Pozsgay zagrał va banque. 28 stycznia w radiowym wywiadzie określił wydarzenia 1956 r. jako powstanie ludowe przeciwko oligarchicznej i poniżającej dla narodu formie władzy, a ponadto w zdecydowany sposób zakwestionował dogmat o jednopartyjności węgierskiego komunizmu. „Musimy nauczyć się współistnienia nie z jedną, lecz dwiema lub większą liczbą partii” – powiedział. Nowa interpretacja wydarzeń z komunistycznej przeszłości została użyta instrumentalnie: szło o to, by osłabić pozycję przeciwników reform. Podobnie działał w Związku Sowieckim Michaił Gorbaczow, apriorycznie przypisując „stalinizm” wszystkim tym, których uważał za przeszkodę w modernizacji systemu politycznego i gospodarczego.

Grósz szalał z wściekłości, ponieważ to jemu w tej politycznej grze była pisana rola „stalinisty”. Nie miał jednak żadnego pola manewru. Wyprowadzenie wojska na ulice było poza horyzontem realnych możliwości, podobnie jak pozbawienie Pozsgaya jego funkcji w rządzie i kierownictwie partii. Jakby tego było mało, siedzibę partii komunistycznej demonstracyjne odwiedzili ambasadorowie USA i ZSRR, stanowczo zachęcając sekretarza generalnego do powściągliwości. W ten sposób lider partii został ograny jednym zręcznie przeprowadzonym wywiadem.

Gdy w połowie lutego 1989 r. Komitet Centralny Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej zebrał się na posiedzeniu plenarnym, „radiowy zamach stanu” został zalegalizowany. Węgry niepostrzeżenie otworzyły furtkę do systemu wielopartyjnego. Jednocześnie, do dyskursu publicznego wpuszczono frontowymi drzwiami pytania o powstanie z 1956 r. Pytania, które w węgierskich rodzinach przez trzy dekady zadawano półgłosem, lub w ogóle ich nie wypowiadano. Trzy dekady „gulaszowego komunizmu”, być może najbardziej „liberalnej” odmiany tego systemu w bloku wschodnim, miały przynieść zapomnienie. Zapomnienie o ponad 200 tysiącach emigrantów, o zniszczonych nadziejach na wolność i o mordzie sądowym na przywódcach powstania – z Imre Nagyem na czele.

Otoczony przez duchy ofiar

Gdy 12 kwietnia 1989 r. János Kádár stanął przed swoimi towarzyszami, był strzępem człowieka. Widać było, że w ciągu ostatnich miesięcy jego stan zdrowia poważnie się pogorszył. Tajemnicą poliszynela było to, że gryzły go wyrzuty sumienia. Przepraszając za swoje niezaplanowane wystąpienie, dodawał, że będzie „nieco dłuższe niż zazwyczaj”. Rzeczywiście, trwało ponad godzinę. Ale ciągnęło się nieznośnie, bo Kádár mamrotał, do tego stopnia, że wiele słów było ledwie zrozumiałych.

Słuchając taśmy, na której zarejestrowano ostatnie przemówienie dyktatora, można odnieść wrażenie, że otaczają go duchy jego dawnych ofiar. Członkowie KC WSPR byli świadkami czegoś, czego świat komunistyczny właściwie nie znał: próby ekspiacji nie tyle nawet politycznej, ile moralnej. Kádár wyrażał żal, tłumaczył się. W toku wypowiedzi wyglądał, jakby zmierzał do przeproszenia ofiar. To jednak nie przeszło mu przez gardło. „Jest mi ich wszystkich żal” – wykrztusił tylko, mówiąc zbiorczo o wszystkich ofiarach powstania węgierskiego.

Przejął władzę z rąk sowieckich w listopadzie 1956 r., gdy zgodził się stanąć na czele partii komunistycznej i na czele państwa po stłumieniu powstania. Powstania, w którego rządzie zasiadał, ale na przełomie października i listopada w tajemniczych okolicznościach zniknął z Budapesztu. Przez lata utrzymywał, że kolejne dni spędził na Węgrzech. Podczas tego przemówienia przyznał, że poleciał do Związku Sowieckiego. Tam ekipa Nikity Chruszczowa wprowadziła go w plany stłumienia powstania i dała iście diabelską ofertę stanięcia na czele rządu alternatywnego wobec legalnie istniejącego. „W biblijnym sensie tego słowa jestem kozłem ofiarnym” – mówił, wodząc błędnym wzrokiem po sali. „Mówię o tym głośno po raz pierwszy: nikogo innego nie można czynić za to winnym. Ponieważ to ja popełniłem błąd”.

Posiedzenie KC węgierskiej partii komunistycznej było zamknięte. Niedługo później, rozpoczęła się publikacja wieloodcinkowego wywiadu, jakiego János Kádár udzielił dziennikarzowi tygodnika „Magyarország”. W kolejnych częściach opowiadał o swojej politycznej drodze, a co za tym idzie – o najnowszej historii politycznej Węgier. Przedstawiona tam wizja węgierskiej historii była bez wątpienia nowa – przede wszystkim, uwzględniając racje powstańców z 1956 r. – pozbawiona była jednak szekspirowskiego dramatyzmu przemówienia z 12 kwietnia. Przemówienia, które stało się dramatycznym świadectwem klęski politycznego realizmu.

Klęski akt ostatni

Jeżeli János Kádár liczył na odpuszczenie grzechów, to nie zostało mu ono dane. Czy po swojej ekspiacji poczuł ulgę? Tego nie wiemy. Pewne jest jednak, że w kolejnych tygodniach czuł się coraz gorzej i gorzej. Wreszcie przestał w ogóle opuszczać łóżko. Nie poznawał najbliższych, nieuchronnie zbliżał się koniec.

Nie jest wiadome, czy do Kádára doszło to, co wydarzyło się w Budapeszcie 16 czerwca 1989 r. Z górą 100 tysięcy żałobników zgromadzonych na placu Bohaterów odbyło wielką patriotyczną manifestację, w czasie której poruszająco przemawiał m.in. lider młodych liberałów Viktor Orbán.

Następnie zgromadzeni odprowadzili na miejsce wiecznego spoczynku Imre Nagya, premiera powstańczego rządu z jesieni 1956 r. oraz jego towarzyszy: Miklósa Gimesa, Gézę Losonczyego, Pála Malétera oraz Józsefa Szilágyiego. Po 31 latach od dokonanego na nich sądowego mordu doczekali się wreszcie godnego pochówku na budapeszteńskiej nekropolii przy ulicy Kerepesi. Nie udało się zatrzeć pamięci o ofiarach, które legły u fundamentów reżimu Janosa Kádára.

W niespełna trzy tygodnie później, 6 lipca 1989 r., Sąd Najwyższy oficjalnie zrehabilitował Imre Nagya i jego towarzyszy. Powstanie węgierskie oficjalnie uznano tym samym za bohaterski zryw wolnościowy, wymierzony w reżim stalinowski i godny poczesnego miejsca w narodowej pamięci. Zupełnie nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności János Kádár zmarł dokładnie tego samego dnia.

Czytaj więcej

Jak Orbán szlifuje przeszłość

Nie dla nich nasza święta ziemia

Dla współczesnych historyków pytania o kadaryzm i jego twórcę pozostają wciąż aktualne. Z górą 30 lat istnienia reżimu, który nazywano niekiedy „lodówkowym socjalizmem”, odcisnęło piętno na węgierskim społeczeństwie i jego tradycjach. Skupienie na sytuacji wewnętrznej, codzienne małe funkcjonowanie, którego głównym horyzontem jest relatywny dobrobyt ekonomiczny – zdaje się to być trwałym elementem krajobrazu polityczno-społecznego nad Dunajem. Do tego dochodzi fakt, że węgierskie społeczeństwo kocha postacie ojców. Tak jak Kádár „chronił” Węgrów przed powrotem tradycji insurekcyjnej, tak i współcześnie Viktor Orbán jest tarczą przed migrantami czy Brukselą. Ta mentalność sięga czasów Kádára, a prawdopodobnie nawet dalej.

Jednocześnie pamięć o samym Kádárze nie jest wcale pamięcią o człowieku, który taki mały dobrobyt umożliwił. Nie pamięta mu się również tego, że próbował skonfrontować się ze swoimi czynami i wziąć za nie odpowiedzialność.

W maju 2007 r. grób Kádára na cmentarzu Kerepesi został zbezczeszczony. Wandale ukradli m.in. czaszkę byłego dyktatora, pozostawiając na miejscu napis „zbrodniarze i zdrajcy nie mogą znaleźć spoczynku w naszej świętej ziemi”, pochodzący z tekstu piosenki skrajnie prawicowej grupy muzycznej Kárpátia. To znamienne. Współcześnie bowiem na Węgrzech potępia się bowiem zdrajców narodowej sprawy w roku 1956. Nieproporcjonalnie rzadziej wspomina się jednak o tym, że powstanie zostało przede wszystkim stłumione przez czołgi armii sowieckiej.

Michał Przeperski

Historyk, pracownik Instytutu Historii PAN i rzecznik prasowy Muzeum Historii Polski.

Był 12 kwietnia 1989 r., a w reprezentacyjnej sali budynku przy placu Mari Jászai w Budapeszcie na mównicę wgramolił się stary, wyraźnie zniedołężniały człowiek. Trwało plenarne posiedzenie Komitetu Centralnego Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (KC WSPR), ale na dobrą sprawę całe Węgry pogrążone były w gorączkowych dyskusjach na temat przyszłości. Czy partia komunistyczna się rozpadnie? Czy Związek Sowiecki pozwoli na wprowadzenie systemu wielopartyjnego? W którą stronę pójdą społeczne, polityczne i ekonomiczne reformy nad Dunajem?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Niezwyciężony” Lema. Niech w końcu weźmie się do niego Hollywood
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
Muniek Staszczyk: Dlaczego poszedłem do TV Republika
Plus Minus
Amerykanista: Stawiam tezę, że wyborcy Trumpa bronili demokracji
Plus Minus
Kataryna: Piewcy głupich śmierci
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Jakie emocje dały władzę Donaldowi Trumpowi i kogo zachęci jego wygrana?
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni