Jonas Vingegaard i Lance Armstrong. Więcej mocy, ten sam problem?

Styl, w jakim Jonas Vingegaard drugi raz z rzędu wygrał Tour de France, budzi podejrzenia i prowokuje pytania o to, czy kolarstwo nie wraca do mrocznych czasów dopingowego koszmaru.

Publikacja: 28.07.2023 17:00

Jonas Vingegaard i Lance Armstrong. Więcej mocy, ten sam problem?

Foto: Etienne GARNIER/POOL/AFP

Duńczyk zwyciężył tak, jak przed laty Lance Armstrong, czyli siedmiokrotny triumfator Wielkiej Pętli, wykreślony później z listy najlepszych za oszustwa dopingowe. Vingegaard największego rywala, Tadeja Pogačara, wyprzedził o 7 minut 29 sekund. Upokorzył go na dwóch najważniejszych i najtrudniejszych etapach: podczas jazdy indywidualnej na czas, gdzie na każdym kilometrze był szybszy o 4–5 sekund, a potem w alpejskiej batalii pod Courchevel, wyprzedzając Słoweńca o ponad 6 minut. W sporcie na najwyższym poziomie dawno nie było tak przekonującego, ale i budzącego wątpliwości zwycięstwa.

Czytaj więcej

Bruk jako dobro narodowe

Armstrong też zaprzeczał

Był lipiec 2001, sala konferencyjna w pałacu w Pau. Za stołem usiadł Lance Armstrong, a przed nim – tłum dziennikarzy z całego świata. Amerykanin dzień wcześniej w Luz-Ardiden wygrał jeden z najtrudniejszych etapów Tour de France. Tuż przed metą jego wielki rywal Jan Ullrich zdjął rękę z kierownicy i podał mu rękę, uznając się za pokonanego w całym wyścigu. Armstrong był już pewien trzeciej wygranej w Wielkiej Pętli.

W historii kolarstwa bardziej niż piękny gest Niemca i triumf Amerykanina zapisała się właśnie ta konferencja. Pytania zadawał wówczas głównie David Walsh, świetny brytyjski dziennikarz. Nie wierzył Armstrongowi. Uważał, że jego osiągnięcia nie są wyłącznie wynikiem katorżniczego treningu, profesjonalnego podejścia do życia oraz znakomitej drużyny z najlepszymi pomocnikami na świecie. Śledził m.in. kontakty Amerykanina z włoskim doktorem Michelem Ferrarim, „magiem dopingu”. Z ramienia redakcji „Sunday Times” badał niezniszczalnego ówczesnego mistrza Tour de France. Wykazał się odwagą. Za Armstrongiem stała cała Ameryka, miliony dolarów od sponsorów, ale także mit kolarza, który pokonał raka, stając się wzorem dla innych chorych, którego dokonań i zasług nie można kwestionować.

Byłem na tej konferencji. Widziałem, jak Armstrong siedział pewny siebie i myślał jedynie o tym, jak ośmieszyć i wdeptać w ziemię Walsha, kiedy ten stawiał istotne pytania.

– Cieszę się, że mogę stanąć naprzeciw pana, Davidzie. Ferrari jest bowiem dla mnie jednym z najbardziej uczciwych ludzi, jakich spotkałem w kolarstwie. Nigdy nie udowodniono mu żadnej winy. Ja również nigdy nie miałem pozytywnych wyników badań dopingowych, choć robiono je wiele razy. Korzystałem wyłącznie z namiotów tlenowych. Mogę spokojnie spojrzeć w lustro. Kolarstwo jest sportem, który popełniał błędy. Jest jednak jednym z nielicznych, gdzie rzeczywiście walczy się z dopingiem, podczas gdy w tenisie, pływaniu czy lekkiej atletyce nie zrobiono w tej dziedzinie nic. Mam złą reputację, bo jestem kolarzem i zawsze pod naszym adresem padają zarzuty. Ale powtarzam: patrzcie na fakty, wyłącznie na fakty – mówił Armstrong, a na koniec wyznał Walshowi: – Pan już dla mnie nie istnieje.

Jest lipiec 2023. Czasy chyba się zmieniły. Żaden kolarz nie odważyłby się przecież tak huknąć na dziennikarza zadającego pytanie o doping. W ostatnim tygodniu tegorocznego Tour de France dwaj bohaterowie wyścigu, Vingegaard i Pogačar, kiedy w rozmowach z mediami pada temat dopingu, są uprzejmi oraz cierpliwi. Odpowiadają chętnie, odrzucają podejrzenia. Grzeczniej, ale w podobnym duchu i równie zdecydowanie, jak Armstrong 22 lata temu.

– Rozumiem te podejrzenia. W świecie kolarskim należy być sceptycznym i trzeba pozostać krytycznym wobec wielkich osiągnięć. To nie znaczy, że ludzie się dopingują. To nie jest na pewno mój przypadek. Ścigam się czysty, nie biorę żadnych niedozwolonych substancji, żadnego wspomagania – wyjaśnia Vingegaard. – Rozumiem, że ludzie zadają takie pytania z powodu przeszłości. Martwią się o to. Ja nigdy nic nie brałem – dodaje Słoweniec. Duńczyk idzie nawet krok dalej. – Nie wziąłbym niczego, czego nie mógłbym dać swojej córeczce – zapewnia.

Waty prawdę powiedzą

Poniżony przez kolarza Walsh kilka lat później triumfował. Wydał książkę „Sekrety Lance’a Armstronga”, która nakierowała Amerykańską Agencję Antydopingową (USADA) do wszczęcia śledztwa, a później zdyskredytowania i zdyskwalifikowania gasnącego bohatera Ameryki. Dzisiaj Walshów jest więcej. Media z krajów, gdzie kolarstwo traktuje się poważnie, nie chcą popełnić błędów sprzed lat. Czuwają, czy ponownie coś złego w peletonie się nie dzieje. Mimo zapewnień współczesnych herosów wnioski – niestety – nie są optymistyczne. W środowisku słychać na razie szmery, które wkrótce mogą się stać głośnym krzykiem.

Antoine Vayer, były trener, sam uczestniczący w dopingowym procederze, dziś jako ekspert ze szkoleniowego i naukowego punktu widzenia szydzi z osiągnięć najlepszych. W swoich wpisach na portalach społecznościowych, wywiadach oraz felietonach opowiada i pisze o powrocie do czasów Armstronga, Ullricha czy wychowanka z Festiny Richarda Virenque’a. Kolarzy typu Vingegaarda czy Pogačara nazywa „mutantami”. Opiera się przede wszystkim na danych, a w kolarskim treningu badanie postępu zawodnika ma kluczowe znaczenie.

Vayer porównuje na przykład wyniki Armstronga i Ullricha oraz Vingegaarda na tych samych podjazdach. Pod Tourmalet Amerykanin i Niemiec dwie dekady temu podjechali w 38 minut i 43 sekundy, a w tym roku Duńczyk – w 36 minut i 40 sekund. Nie tyle poprawił, co rozgromił rekord dawnych, ale skompromitowanych mistrzów. Dla francuskiego trenera nie mniej istotny, a może nawet ważniejszy, jest jednak przede wszystkim inny wskaźnik – waty, czyli moc, jaką generuje kolarz, a więc ilość energii, jaką wkłada, by rozpędzić rower. Dziś jest to kluczowy wskaźnik badający wydolność zawodnika. Armstrong miał na Tourmalet średnią 416 watów, a Vingegaard – 432. Jeszcze ważniejsze jest to, z jaką średnią zwycięzcy panowie przejeżdżali Tour de France. Według wstępnych szacunków Duńczyk osiągnął w tym roku średnią moc 447 watów. Armstrong wyciskał w czasie swoich największych zwycięstw od 406 do 437. A Miguel Indurain, Bjarne Riis, Jan Ullrich – powyżej 430.

– Pracowałem w Festinie i miałem laboratorium dopingowe przed oczami (od grupy Festina zaczęła się afera dopingowa w 1998 roku, zakończona wyrokami skazującymi, również dla Vayera – red). Pozwoliło mi to ustalić pewne przedziały. Uważam wartości powyżej 410 watów za będące w sferze podejrzeń, powyżej 430 – wskazujące na cud, a powyżej 450 – na bohaterów z komiksów Marvela – powiedział Vayer dziennikowi „Midi Libre”.

Czytaj więcej

Aleksandra Mirosław, sylwetka złotej medalistki olimpijskiej

Wielka odnowa

Praktycznie wszystkie dane mówią o tym samym – moc kolarzy i wyniki znacznie się zwiększyły. Wszyscy jeżdżą szybciej. A dziś nikt nie ma wątpliwości, że to, co się działo w latach 90. i na początku XXI wieku, było jednym wielkim oszustwem. W peletonie rządziła wówczas erytropoetyna (EPO) zwiększająca wskaźnik hemoglobiny, czyli liczby czerwonych ciałek krwi, gwałtownie poprawiając wydolność. Prędzej czy później okazywało się, że każdy z wielkich – Armstrong, Ullrich czy Riis – brał EPO i inne środki. A więc oszukiwali.

To dlatego później nastąpiła wielka odnowa, generalne oczyszczenie. Trzeba było działać, bo kolarstwo zaczęło tracić sponsorów i zainteresowanie. Posypały się dyskwalifikacje, odsunięto na bok zamieszanych w doping działaczy, trenerów oraz kolarzy, wykreślano z list zwycięzców, nawet tak wielkie nazwiska jak Armstrong. Ale nie ograniczano się do symbolicznych akcji. Wprowadzono paszporty biologiczne, zaostrzono kontrole antydopingowe. Wielkie toury skracano, by nie wymagać od kolarzy nadludzkiego wysiłku. Do walki z dopingiem włączyły się też państwa. We Francji od 2004 roku istnieje OCLAESP (Centralne Biuro ds. Zwalczania Ataków na Środowisko i Zdrowie Publiczne) powstałe właśnie w wyniku kolarskich afer dopingowych podczas Tour de France.

Akcji samooczyszczania poddały się grupy kolarskie. Holenderskie Jumbo-Visma, gdzie jeździ Vingegaard, to przecież następca Rabobanku. Sponsor tytularny zrezygnował ze wspierania grupy, gdy okazało się, że większość kolarzy – w tym Duńczyk Michael Rasmussen, czyli niegdyś najlepszy „góral” Tour de France – jechała na dopingu. W jej miejsce powstała najpierw grupa BIANCO i nazwa ta nie była przypadkowa. Nowi dyrektorzy chcieli pokazać, że przemalowują szyld na biało i z czarną dopingową przeszłością nie mają nic wspólnego.

Nie wszyscy tak radykalnie próbowali zerwać w przeszłością. W kolarskich grupach wciąż działają dawni pracownicy zespołów zamieszani w niedozwolone wspomaganie. W UAE Team Emirates, w którym ściga się Pogačar, funkcję dyrektora pełni chociażby Mauro Gianetti, kiedyś pomagający zdyskwalifikowanemu Riccardowi Riccò. Jonathan Vaughters w dokumencie Netflixa o ubiegłorocznym Tour de France opowiada z kolei, że założył zespół EF Education-EasyPost właśnie po to, aby odkupić błędy popełnione podczas kariery, kiedy sam – jako kolarz US Postal – przyjmował EPO.

Armstrong byłby jeszcze lepszy

Świat idzie oczywiście do przodu. Kolarze, dyrektorzy sportowi oraz eksperci przekonują, że ma to także wpływ na poprawę wyników sportowych – właśnie dlatego Vingegaard i Pogačar mogą jeździć szybciej. To oczywiście główny argument obrońców podejrzewanych: wykorzystywanie najnowszych technologii, dorobku nauki (zwłaszcza medycyny) oraz poprawa metod treningowych. Rowery nie przeszły w ostatnich latach technologicznej rewolucji, jak wtedy, gdy pojawiły się ramy z włókien węglowych, ale niektóre ich składniki są faktycznie na wyższym technicznym poziomie. Nowoczesne dętki i koła poprawiły stabilność jazdy oraz odporność na pękanie, co jest niezwykle istotne podczas górskich etapów. Stroje kolarzy są bardziej aerodynamiczne, dzięki czemu zawodnicy zyskują więcej sekund. – W takim stroju Armstrong miałby jeszcze więcej watów – przekonuje francuski trener federacji narodowej Emmanuel Brunet.

Kolejny aspekt to pozycja aerodynamiczna. Kolarze pracują jak lotnicy, kierowcy Formuły 1 czy skoczkowie narciarscy – w tunelach aerodynamicznych. Tak robił też Vingegaard. Jego umiejętność wykorzystania do maksimum właściwej pozycji na rowerze na pewno znacząco pomogła w odniesieniu zwycięstwa podczas „czasówki” Tour de France. – Jest najbardziej „aero” kolarzem w naszej drużynie. Potrafi schylić się nisko i schować głowę w ramionach oraz wytrzymać w tej pozycji, co zapewnia mu dodatkową moc i pozwala na prawdziwie agresywną jazdę – tłumaczy „L’Équipe” Mathieu Heijboer, dyrektor wydajności w Jumbo-Visma. Ze swoimi warunkami fizycznymi (175 cm i 60 kg) triumfator tegorocznej Wielkiej Pętli potrzebuje mniej mocy niż specjaliści od jazdy na czas, tacy jak Wout Van Aert (190 cm i 75 kg), by osiągnąć taką samą prędkość.

Trudno sobie to wyobrazić, ale kolarze są dziś chudsi niż ich poprzednicy sprzed 20 lat. W tym aspekcie dochodzą wręcz do niebezpiecznych poziomów, czyli 4 proc. tkanki tłuszczowej. Niektórzy, aby stracić wagę, odwadniają organizm. Każda drużyna World Tour zatrudnia ponadto dietetyków i kucharzy. Zmieniły się też plany startowe, a najlepsi oszczędnie gospodarują czasem. Mają po 50–60 dni wyścigowych, podczas gdy w czasach Armstronga niektórzy jeździli po 100 dni w roku. Argumentów na rzecz współczesnych kolarzy nie brakuje.

Czytaj więcej

Pogba i Benzema w jądrze ciemności

Co krąży w peletonie

Pytanie, czy jedynie postępem można wytłumaczyć oszałamiające wyniki w kolarstwie naszych czasów. Kilka dni temu zdyskwalifikowany został kolumbijski kolarz Miguel Ángel López (akurat w tegorocznej Wielkiej Pętli nie jechał), czyli były zawodnik Astany i Movistaru, który wygrywał etapy na Tour de France i Vuelta a España. Vayer przypomina przy tej okazji, że Kolumbijczyk trzy lata temu miał znakomity wynik na podjeździe pod Loze. Jego osiągnięcie pod względem liczby watów poprawił właśnie Vingegaard.

Poza danymi pojawia się w mediach coraz więcej cichych sugestii. Dziennikarz szwajcarskiego „Le Temps” rozmawiał anonimowo z dyrektorem jednej z grup biorących udział w Tour de France. – Wygląda na to, że wróciliśmy do czasów, gdy EPO pojawiło się po raz pierwszy. W występach kolarzy jest coś, czego nie da się wytłumaczyć. Wszyscy szukają, nikt nie rozumie i nikt tego nie znajduje. Mam tylko nadzieję, że „to” nie rozprzestrzeni się w peletonie i nie zaszkodzi zdrowiu kolarzy – mówił. Według „Le Parisien” tym środkiem może być Thyrax, a więc lek służący w leczeniu problemów z tarczycą. Krąży od kilku lat w peletonie i pomaga zrzucić kilka kilogramów, nawet jeśli je się więcej. Spadek wagi nie powoduje wówczas spadku mocy, a więc można dalej wykręcać więcej watów. Działanie leku może mieć jednak skutki uboczne, m.in. powodować problemy kardiologiczne, wzrost agresji czy bezsenność.

Inną metodą poprawiającą osiągi, o której mówi się od lat, jest doping technologiczny, czyli wykorzystanie silniczków elektrycznych bądź baterii w rowerach. Dyrektorzy grup oraz UCI prowadzą na ten temat zaawansowane dyskusje. Dziennik „Le Temps” napisał, że w peletonie trwa nasłuchiwanie odgłosów z rowerów, bo w 2021 roku trzej kolarze usłyszeli u rywali dźwięki świadczące o stosowaniu ukrytych silniczków.

Organizatorzy Tour de France przeprowadzają regularne kontrole rowerów. Prześwietlają je rentgenem. Prowadzone są również regularne kontrole antydopingowe. – Podczas tegorocznej edycji pobraliśmy 180 próbek moczu i wykonaliśmy 400 testów krwi. Zwycięzca etapu oraz posiadacz żółtej koszulki badany jest codziennie. Nie robimy tylko analiz, ale porównujemy wyniki z paszportów biologicznych, analizujemy dane na temat wydolności, zbieramy informacje z terenu – mówi francuskiej telewizji Olivier Banus, szef International Test Agency (ITA), niezależnej organizacji zajmującej się walką z dopingiem.

Czytaj więcej

Festiwal w Tykocinie. Prawdziwa opowieść o małej ojczyźnie

Pracują tam doskonali fachowcy. Jednym z nich jest Nicholas Raudenski, były agent amerykańskich służb wewnętrznych, działający również w nowojorskich jednostkach antyterrorystycznych w Nowym Jorku. – Pracujemy tak samo jak w służbach specjalnych, ale nie używamy pistoletów – powiedział „L’Équipe”.

Jego przekaz nie jest zbyt optymistyczny. – Trwa nieskończona batalia. I to się nie zmieni, ponieważ w sporcie jest coraz więcej pieniędzy. A to oznacza, że zwiększa się liczba ludzi, którzy poszukują przewag, aby wygrać. Pytanie polega na tym, jak lepiej edukować sportowców, by tego nie robili, bo gra w kotka i myszkę będzie funkcjonować zawsze. Jesteśmy stale spóźnieni technologicznie, aby wykrywać doping. Rywale nas wyprzedzają. To jest permanentne wyzwanie, ale muszę pochwalić UCI – mówi Raudenski i zapewnia: – Oni nie chcą, aby wróciły stare czasy.

Duńczyk zwyciężył tak, jak przed laty Lance Armstrong, czyli siedmiokrotny triumfator Wielkiej Pętli, wykreślony później z listy najlepszych za oszustwa dopingowe. Vingegaard największego rywala, Tadeja Pogačara, wyprzedził o 7 minut 29 sekund. Upokorzył go na dwóch najważniejszych i najtrudniejszych etapach: podczas jazdy indywidualnej na czas, gdzie na każdym kilometrze był szybszy o 4–5 sekund, a potem w alpejskiej batalii pod Courchevel, wyprzedzając Słoweńca o ponad 6 minut. W sporcie na najwyższym poziomie dawno nie było tak przekonującego, ale i budzącego wątpliwości zwycięstwa.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Czechowicz. 20 i 2”: Syn praczki i syfilityka
Materiał Promocyjny
Gospodarka natychmiastowości to wyzwanie i szansa
Plus Minus
„ale”: Wschodnia aura
Plus Minus
„Inwazja uzdrawiaczy ciał”: W poszukiwaniu zdrowia
Materiał Promocyjny
Suzuki Vitara i S-Cross w specjalnie obniżonych cenach. Odbiór od ręki
Plus Minus
„Arcane”: Animowana apokalipsa
Materiał Promocyjny
Wojażer daje spokój na stoku