Ale tam nie ma sali teatralnej.
Ale jest to siedziba instytucji. Sale do grania wynajmujemy. Szwedzki Rigsteater nie ma stałej sali i jeździ po kraju. Jestem wielkim wyznawcą teatru objazdowego. Objazdy po Polsce to jeden z fundamentów naszej działalności.
Łatwiej tam pozyskać widownię dla waszej estetyki?
Tam również jej szukamy, bo takie miejscowości jak Przemyśl, Stary Sącz czy Tarczyn również zasługują na naszą obecność, na dobry teatr. Ale oczywiście Fredrę, Mrożka czy Juliana Ursyna Niemcewicza gramy i dla Warszawy. Ja widzę istotną jedność wrażliwości – w wielkich miastach i poza nimi. Przypominanie walorów gleby, na której wyrasta nasza kultura, nie szkodzi, mam wrażenie, nikomu.
Na razie występują u was ludzie skrzykiwani z różnych teatrów. Pan sam był do wczoraj aktorem Narodowego.
Zmierzamy na razie do około 20 etatów aktorskich. Ci ludzie będą grali równolegle powiedzmy w czterech spektaklach. Ale będziemy też dopraszać innych, do występów gościnnych. Zależy nam na aktorskich indywidualnościach. One zresztą już się u nas regularnie pojawiały. Będziemy też zachęcać do współpracy najmłodszych absolwentów kierunków aktorskich.
Kiedy wystawialiście w plenerze Łazienek „Noc listopadową” Wyspiańskiego, mieliście ponad 20-osobową galerię świetnych aktorów: od Arkadiusza Janiczka po Lidię Sadową. Od Szymona Kuśmidra po Marcina Przybylskiego. Granie w takiej oprawie i w taki sposób Wyspiańskiego wyraźnie ich ekscytowało.
Te drużyny były zwoływane ad hoc, ale ludzie chcieli coś ze sobą dalej robić. Klasyka, na przykład scena rapsodyczna, która pozwalała na wystawienie „Beniowskiego” Juliusza Słowackiego, to też znakomity aktorski trening warsztatu i ducha scenicznego, umiejętności słowa wysokiego. „Maria” Antoniego Malczewskiego, przykład efektownego romantyzmu tzw. ukraińskiej szkoły, może dać przeżycie większe niż seriale. Ja wierzę w naszych aktorów. Ich wciąż pociąga poezja.
Wasza dotacja jest duża w stosunku do innych teatrów?
Dla teatru, który już ma dobrze wyposażoną własną scenę, sale prób, magazyny scenograficzne, kostiumowe i materiałowe, pracownie, dobrze skomponowany zespół aktorski, administracyjny i techniczny, to może być dużo. Wiele teatrów oszczędza, choćby na scenografii, na plastyce scenicznej. My chcemy bardzo pieczołowicie tworzyć kostiumy. Uczyć aktorów techniki grania w nich, uczyć form i stylów ruchu scenicznego, uczyć wielu, często zapomnianych technik…
Czyli nie będzie klasyki we współczesnych ubraniach, co stało się już manierą?
Nużącą manierą. Dyskutuję z reżyserem jednej z naszych inscenizacji dziejącej się na Kresach. On by chciał wprowadzić do niej współczesne rosyjskie uniformy i hełmy. Ja przekonuję, że mundur carskiego oficera jest dla widowni nie tylko bardziej efektowny, ale i mocniejszy jako symbol niż strój putinowskiego komandosa. Wierzę, że osiągniemy kompromis.
Mam wrażenie, że współcześni twórcy z reguły gardzą bezpośrednimi odniesieniami do historii.
Ja wierzę, że można takie odniesienia zachować. I wierzy w to wielu reżyserów oraz aktorów. Wracając do wysokości dotacji, my wnioskowaliśmy o większą, obliczoną na liczniejszy zespół i więcej produkcji, także na rozmaite przestrzenie treningu dla aktorów. Gdzie dziś aktorzy ćwiczą sceniczną mowę? To się przecież nie kończy w szkole aktorskiej. A my to chcemy robić. Anglicy wciąż ćwiczą na Szekspirze. Skądinąd jak my graliśmy „Żywot Józefa” Reja, widzowie przez pierwsze pół godziny siedzieli jak na spektaklu po węgiersku.
Raczej jak po słowacku. Ta staropolszczyzna była trochę jak obcy język, ale jednak do zrozumienia.
Potem okazywało się, że podczas spektaklu coraz lepiej rozpoznawali frazy. Wchodzili w głąb brzmienia swojego języka! To samo było z „Historyją o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim”. To dramat dotyczący tematów odwiecznych w naszej kulturze. Wątek granic życia, nieśmiertelności, zmartwychwstania, jest wciąż zaskakująco aktualny. Mikołaj z Wilkowiecka mówi o tym prosto.
Dotykamy wątku religijnego w teatrze.
Teatr bez religii robi się ułomny. I teatr wie o tym. Bo człowiek jest naturą religijną. Jeśli człowiek odrzuca jedną religię, to tworzy inną. Jeśli znana mu religia nie kieruje wystarczająco silnie jego uwagi ku Absolutowi – szuka nowej.
Jeszcze raz spytam o literaturę współczesną i literaturę obcą w pana teatrze.
Jeśli ktoś przetłumaczy „Historyję...” na współczesną dobrą polszczyznę, to ją wystawimy. Fryderyk Schiller napisał niedokończony dramat o Dymitrze Samozwańcu, wykazując się zresztą sporą kompetencją historyczną. Pięknie przetłumaczył to na polski Antoni Libera. Może ktoś go dokończy? Będzie to wtedy sztuka raczej współczesna. A czy będą u nas rzeczy niepolskie? Myślimy o dwóch sztukach starożytnych i dwóch sztukach Szekspira. Ale polskie zaległości są dla mnie nadrzędne.
To prawica ma podobno tendencję do oglądania się w przeszłość. Dlatego Teatr Klasyki Polskiej bywa opisywany jako konserwatywny politycznie, a nawet obsługujący obecną władzę.
To żałosne uproszczenia. Oceniajmy drzewo po owocach. Nie jesteśmy teatrem dworskim, w dzisiejszym świecie kiepskiego teatru politycznego. Choć forma XVIII-wiecznego teatru dworskiego jest jednym z obiektów naszego zainteresowania. Mamy program artystyczny, nie polityczny. Ten program został odczytany przez władzę, która ma jakąś politykę kulturalną. Długo uczestniczę w życiu artystycznym i z reguły nie widziałem polityki kulturalnej albo widziałem tylko jej namiastki. Ta obecna pyta o to, kim jesteśmy. To mi odpowiada. Ale to skądinąd założenie wielu artystów tworzących na długo, zanim ta władza nastała. Minister Gliński coś w tym zobaczył.
Zresztą nie od razu.
Trwało to trochę. Ja jestem wierny sobie, robię w pewnym sensie wciąż to samo. Wzorem jest tu jeden z moich mistrzów – Kazimierz Dejmek, który wystawił w roku 1967 swoje „Dziady” z okazji rocznicy rewolucji październikowej. A że kierował się zasadami sztuki, wyrósł ponad ten urzędowy pretekst.
Harcerze wolą Mikołajczyka
Młodzież, którą politycy umyślają sobie wykorzystać w swoich przedsięwzięciach, bywa nieprzewidywalna. W 1946 r. przekonał się o tym Bolesław Bierut.
Wcześniej przez lata medytował nad programem „teatru narodowego”, będąc kimś zgoła niekonserwatywnym.
Będąc kiedyś, powiedzmy wprost, ideowym komunistą. Sztuka teatralna jest paradoksalna, bo jest większa od nas. Nie my tworzymy sztukę, ona nas tworzy. Program Dejmka z lat 60. przygotowany wspólnie z historykiem teatru prof. Zbigniewem Raszewskim jest jedną z naszych inspiracji. Oni wtedy proponowali taki ówczesny Teatr Klasyki Polskiej. Wiele tych sztuk, na które my stawiamy, było już w ich zestawie.
Dejmek wystawiał też antykomunistyczne sztuki Mrożka: „Ambasadora” czy „Vatzlava”. To bardzo polski fenomen.
Ja ten paradoks rozumiem – w sztuce, powtarzam, chodzi o powiew prawdy. Czasem jest to prawda ideowego przeciwnika. Przywołam inne pytanie: czy aktor grający na scenie postać staje się tą postacią, czy pozostaje sobą? Im jest lepszym aktorem, tym jest w tej roli bardziej sobą. Dejmek był artystą. Lewicowy światopogląd nie mógł mu przeszkodzić w robieniu sztuki, więc robił także konserwatywny teatr. Politykowi trudno to zrozumieć. Takich „polityków” jest w środowisku teatralnym ostatnio sporo. Ja wierzę w moc sztuki. O mnie studenci Akademii Teatralnej mówią, że jestem „ze starej szkoły”. Ale ta „stara szkoła” bywa dla studentów atrakcyjna. To jedno ze źródeł mego przeświadczenia o zaletach ryzyka. Które nie jest aż tak wielkim ryzykiem. Czy oddychanie świeżym powietrzem jest ryzykowne?
Wystawialiście trzy razy Fredrę, dwa razy Mrożka (w tym pańskiego „Vatzlava”), „Powrót posła” Niemcewicza, „Noc listopadową” Wyspiańskiego, także rapsodycznego „Beniowskiego”. Co w najbliższych miesiącach?
Realizacja programu przygotowanego jeszcze przez Fundację. W sierpniu, niemal w dziesiątą rocznicę śmierci Mrożka przedstawimy jego „Ambasadora”. W październiku „Epaminondasa” Stanisława Konarskiego – sztukę napisaną w połowie XVIII wieku z akcją ulokowaną w roku 371 przed naszą erą, po to by rozmawiać o prawie, patriotyzmie, grach politycznych i głosie ludu. Na początku listopada będzie ważny akcent naszej pracowni fredrowskiej – „Trzy po trzy” w adaptacji i reżyserii Michała Chorosińskiego, coraz bardziej wytrawnego badacza spuścizny autora „Zemsty”. A na koniec grudnia „Pastorałka” Leona Schillera w 101. rocznicę prapremiery!
Jarosław Gajewski (ur. 1961 r.)
Aktor, reżyser, profesor doktor habilitowany sztuk teatralnych, wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie. Jako aktor był związany ze stołecznymi scenami m.in. Teatru Narodowego, Teatru Polskiego i Teatru Dramatycznego. W latach 2011–2016 zastępca dyrektora ds. artystycznych Teatru Polskiego w Warszawie. Od 27 marca 2023 r. dyrektor nowego Teatru Klasyki Polskiej.
PAP/Leszek Szymanski
Foto: Leszek Szyma?ski