Czy te trudności cywilizacyjne nowego typu mogą powodować, że dzieci myślą o samobójstwie?
Czytają, że dzieci myślą o samobójstwie, i oglądają o tym filmy, więc o tym myślą. Każda kolejna akcja normalizująca te myśli spowoduje, że będą o tym myśleć więcej, a każda ankieta dopytująca dziesięciolatki o samouszkodzenia podsunie im ten pomysł. Takie pytania są dla dzieci fascynujące. Kiedy sam zaliczałem się do młodzieży, bardzo wielu moich znajomych marzyło o tym, by być „dzieckiem z dworca ZOO”. Wypadało znać przynajmniej kogoś, kto uciekł z domu i coś tam zażywał, miał kurtkę z ćwiekami albo „jeździł po Polsce”. Potem był musical „Metro”, który opowiadał o dylematach typu „wolność czy zaprzedanie się”.
Dziś wolność to mieć zaburzenie, o którym za mało się mówi. Za dawną fascynację tańcem pogo pod sceną i za dzisiejszą fascynacją możliwością posiadania i manifestowania nieznanych zaburzeń nie kryje się pragnienie, tylko wola życia. Młody człowiek właśnie do życia się budzi i jest życia głodny. Chce go doświadczać w pełni, czyli mocno. Złamać zasady. A kultura podpowiada mu sposoby. Dziś podpowiada mu sposób, który określić można jako medyczny. Młody człowiek chce dokonać wyczynu. Dziś ceniony wyczyn to uszkodzić się z nieznanych przyczyn. Jestem pewien, że ci sami znajomi, których pamiętam z lat młodości, dziś opowiadaliby o samobójstwie, cięli się i domagali tabletek.
W kontekście wspomnianego przez panią raportu, gdzieś przeczytałem wypowiedź, w której dowodzono: jeśli podważa się prawdziwość odpowiedzi dzieci, to znaczy, że nie słucha się dzieci i podważa ich uczucia. To nieporozumienie. Bez swobodnej narracji i interakcji z dzieckiem nie wiemy, co ono tak naprawdę myśli. Wybór odpowiedzi na zadane pytania nie jest tożsamy z uczuciami dziecka. Należałoby zapytać, jak powstawał wybór możliwych odpowiedzi i jak budowano pytania oraz ich kolejność? To jest kluczowe. Zadawanie pytań nigdy nie jest neutralne. Obserwacja zmienia przedmiot obserwowany. My – pytając o określone rzeczy – nieświadomie szkolimy młodych ludzi. Pokazujemy im, na co reagujemy i czego tak naprawdę od nich oczekujemy. Jeżeli – jako dorośli – dajemy uwagę określonych tematom, nadajemy rangę określonym typom zachowań, niejako je wzmacniając. Nie dziwmy się potem, że dzieci pytane o depresję przytakują, że ją mają.
Warto też przy okazji zwrócić uwagę na schizofreniczne zachowanie dorosłych mówiących z jednej strony, że potrzeby dziecka i ono samo jest najważniejsze, a z drugiej strony nie mają czasu, żeby się nim zajmować, bo muszą utrzymać pracę. To nie jest proste, ale być może tutaj tkwi odpowiedź na pytanie o deklarowanie myśli samobojczych i złego nastroju – a nie w opresyjnej szkole i braku opieki psychiatrycznej. Psychiatrzy nie zastąpią więzi rodzinnych.
Zamiast zmieniać świat, wolimy zwiększać liczbę miejsc w szpitalach psychiatrycznych. Gdyby to było takie proste, to pewnie bogata Finlandia poradziłaby sobie z samobójstwami nastolatków, a na razie wyprzedza pod tym względem Polskę.
Parę lat temu przyjęto, że rodzina nie daje dobrej opieki, bo nie działa tak, jak chcą eksperci, no i niesie raczej tradycyjne wzorce, więc może lepiej, żeby ograniczyć jej rolę. No i to się stało. Obecnie rodzina jest pokonana. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dokonaliśmy całkowitej destrukcji wszystkich podstawowych formuł kultury, punktów zahaczenia, w których budują się pojęcia. Nie ma już miejsca, które by pozwalało na określenie, co jest słuszne, co niesłuszne, co dobre, co niedobre, co jest sukcesem, a co porażką.
Stąd się biorą różne przedziwne dyskusje: czy można pokazywać piersi czy nie pokazywać? Czy miesiączka jest okropna czy nieokropna? Obyczaj, który kiedyś miałby być ostatecznie rozstrzygającym kryterium – przestał istnieć. Jeżeli więc także rodzina już nie jest rozstrzygającym kryterium – znajdujemy się w pustce aksjologicznej. Możemy więc mieć tylko psychiatrę i diagnozę. Diagnoza i podręcznik do niej, to współczesna biblia, obyczaj i w zasadzie cały społeczny kanon. Psychiatra będzie musiał przejąć wszystkie funkcje aksjologiczne: on będzie decydował, co jest słuszne, co niesłuszne, co jest dopuszczalne, co jest niedopuszczalne, co jest normą, co jest poza normą. On nas de facto wychowa. I uratuje przed błędami błądzących w pustce rodziców.
Ale teraz mamy problem, bo okazało się, że psychiatrów do wychowania naszych dzieci jest za mało. Nie ma skąd ich brać. W dodatku nie mogą się między sobą dogadać, co do treści podręczników i diagnoz, bo jednak to też jest w jakiś sposób umowne. Ale w coś musimy wierzyć, więc wierzymy, że gdyby psychiatrów było więcej, nasze dzieci powiedziałyby nam w kolejnej ankiecie, że są już zadowolone.
Przed nami sytuacja, w której każdy człowiek będzie miał swojego psychologa i swojego psychiatrę, żeby go wychowywał, czyli społeczeństwo pomnożone przez trzy.
To na nic. Choćby z tego powodu, że psychiatria jest produktem kultury. Jest w niej zanurzona i bez niej nie istnieje. Ponieważ jest to projekt nierealny, można o nim mówić w nieskończoność i zwalać winę, że gdyby to się udało, sytuacja by się poprawiła. Podobnie jest ze szkołą. Domaganie się, żeby szkoła przejęła funkcję wychowawczą, jest nonsensem. Szkoła tego nie zrobi z prostego powodu – dziecko wykonuje polecenia bliskich mu dorosłych, ponieważ ich kocha. Dla rodziców idzie do szkoły. Z miłości. Bo wie, że rodzice tego chcą. Instytucja tego nie da.
Mamy do czynienia ze zmianą cywilizacyjną, która się odbywa na naszych oczach. Społeczeństwo nowoczesne biologicznie przestało się odtwarzać, posiadanie dzieci zostało sproblematyzowane. Prawdopodobnie pojawi się jakaś formacja, która to społeczeństwo zastąpi. Kiedy ona się pojawi, to wszystkie nasze pojęcia, teorie psychologiczne dotyczące wychowywania dzieci, wojny kulturowe, które toczymy – przestaną być w ogóle istotne.
Czym de facto jest to obsesyjne badanie młodzieży? Czego chcemy się dowiedzieć?
Istnieje cały czas wyobrażenie, że jest jakiś byt, który mógłby wszystkim zarządzić, tylko nie chce. Ten byt mógłby dać więcej psychiatrów albo dać więcej przedszkoli, albo ogólnie tak nami zarządzić, żeby każdy miał to, o czym marzy. Ten byt „ma, ale nie daje”. Badania, o których rozmawialiśmy, to gniewne modlitwy do tego bytu. Próby popędzania go, by wreszcie wziął się i ruszył. Które tak naprawdę są całkowicie daremne, ponieważ tego bytu nie ma. Nikt tym nie zarządzi, ponieważ nikt nie jest psychiatrą nad psychiatrami. Nikt nie jest najwyższym z psychiatrów. Nikt nie jest pierwszym psychologiem, który weryfikuje wszystkich następnych psychologów. Nie ma ojca psychiatry czy matki psychologii. To jest nonsens. To jest tylko kultura, zwyczaj, konwencje i język. Jesteśmy tu sami.
Paweł Droździak jest psychoterapeutą, trenerem grupowym i mediatorem rodzinnym.