W rocznicę zdobycia Szczecina przez armię sowiecką komunistyczne władze zamierzały zamanifestować polskość miasta i tych ziem. Okazja wydawała się znakomita, tym bardziej że ruszyła kampania przed referendum ludowym, które miało odbyć się 30 czerwca 1946 r. Według zamierzeń komunistów miało ono dać im odpowiedź, jak dużym poparciem cieszą się wśród społeczeństwa i jak dalece potrzeba było spacyfikować Polskie Stronnictwo Ludowe i inne ugrupowania opozycji demokratycznej, aby wygrać wybory do przyszłego sejmu ustawodawczego. Do Szczecina mieli zatem przyjechać w kwietniu 1946 r. najważniejsi dygnitarze komunistyczni i świętować udane włączenie nowych ziem do Polski.
Szczecin w tym czasie leżał w gruzach. W mieście dominowała już co prawda ludność polska, ale warunki bytowania były opłakane, a wielki problem stanowił brak bezpieczeństwa. Zapoczątkowane w lutym 1946 r. planowe wysiedlenia ludności niemieckiej nie poprawiały tego stanu. Dodatkowym utrudnieniem była obecność w stolicy Pomorza Zachodniego żołnierzy sowieckich, którzy dopuszczali się przestępstw i plądrowali miasto, wywożąc z niego nawet całe fabryki i w ogóle wszystko, co miało dla nich jakąkolwiek wartość.
Czytaj więcej
Gierkowska dekada zaczęła się na dobre od spotkań nowego przywódcy z robotnikami Szczecina i Gdańska. Propaganda PRL zadbała, by zapamiętano z nich głównie odpowiednio zmanipulowane „Pomożecie? Pomożemy!”. Jak naprawdę przebiegała wizyta na Wybrzeżu?
Okrzyki na masce samochodu
Pomysł zorganizowania uroczystości w pierwszą rocznicę zdobycia miasta przez Sowietów oraz włączenia go do państwa polskiego wyszedł od pełnomocnika na okręg Pomorza Zachodniego płk. Leonarda Borkowicza. Przygotowania zintensyfikowano w lutym. Organizatorem uroczystości było wojsko, a przyjechać miało na nie około 50 tys. osób, w tym młodzież z różnych organizacji. W mieście w tym czasie przyspieszono usuwanie śladów niemieckiej przeszłości, starano się porządkować gruzowiska.
Prezydent Szczecina Piotr Zaremba wspominał: „Przez dwa tygodnie poprzedzające święto trwały gorączkowe, ale planowe prace nad uporządkowaniem miasta. Skomasowanie robót na tym odcinku dało od razu dobre rezultaty. Uzupełniało się szyldy uliczne, prostowało się wygięte wojną latarnie. Giną ślady powojennego zaniedbania tyle że nie giną rzecz jasna, jeszcze same ruiny. Usunięto przynajmniej najbardziej niebezpieczne i drastyczne ich fragmenty, kołyszące się frontony z pustymi oknami, grożące runięciem balkony, wykusze i gzymsy. Wokół oczyszczanych z gruzu chodników ustawiono tymczasowe murki z luźno ułożonych cegieł, co przynajmniej optycznie uporządkowało zagruzowane tereny”.