Nowe oblicze kryminału

Donato Carrisi, Virginie Despentes i Nic Pizzolatto święcą dziś triumfy na własnym podwórku. Czy autorom średniego pokolenia uda się podbić świat i zmienić oblicze kryminału?

Aktualizacja: 18.03.2016 09:52 Publikacja: 18.03.2016 00:00

Donato Carrisi: prawnik, kryminolog, powieściopisarz

Foto: Getty Images

Wystarczy prześledzić listy bestsellerów z ostatnich kilkunastu lat, by się przekonać, że nie ma popularniejszego gatunku niż kryminał. Mody literackie przychodzą i odchodzą. Po nastoletnich czarodziejach triumfy święcą wampiry, fantastyka w średniowiecznym sztafażu wypierana jest przez erotykę w sztafażu sado-maso, pseudoporadniki Rhondy Byrne („Sekret" sprzedał się u nas w ponad 200 tysiącach egzemplarzy, trudno określić autorkę inaczej niż Paulo Coelho wśród poradników) rywalizują z pseudoksiążkami Keri Smith, ale jedno się nie zmienia: co chwila na szczyt trafiają kryminały. I nieważne, czy weźmiemy pod lupę tendencje światowe czy tylko rynek rodzimy.

Każda kolejna powieść Henninga Mankella, Stiega Larssona, Harlana Cobena, Camilli Läckberg czy Johna Grishama to hit, podobnie jak książki Marka Krajewskiego czy Zygmunta Miłoszewskiego. Gdy kończy się moda na Skandynawię, zaczynają dominować panie – na świecie Gillian Flynn i Paula Hawkins (od listopada ciągle w czołówce bestsellerów w Polsce!), u nas Katarzyna Bonda. I nic nie zapowiada, że cokolwiek miałoby się zmienić. Autorki pokroju E.L. James („Pięćdziesiąt twarzy Greya") czy Stephanie Meyer (saga „Zmierzch") najlepszy moment mają już za sobą, o wampirach i erotyce nie pamięta już prawie nikt – autorzy kryminałów nie mają podobnych problemów. Na ich książki czekają nie tylko czytelnicy, lecz także Hollywood.

Nie trzeba zresztą zerkać w stronę Kalifornii i samych szczytów popularności, żeby uzmysłowić sobie, jaką popularnością cieszą się autorzy powieści z dreszczykiem. Gdyby pisarze pokroju Marcina Wrońskiego czy Joanny Jodełki próbowali swych sił w jakimkolwiek innym gatunku literackim (może z wyjątkiem fantastyki), nie mieliby szans żyć z pisania. Kryminał tę szansę daje wyjątkowo szerokiemu – zważywszy na słabość polskiego rynku wydawniczego – gronu autorów. Z literatury obyczajowej i pięknej wyżyć może ledwie kilku autorów.

Nie dziwi więc, że nowych nazwisk na scenie kryminalnej nie brakuje. Do Polski trafiły właśnie książki trojga autorów średniego pokolenia: Włocha Donata Carrisiego, Francuzki Virginie Despentes i Amerykanina Nica Pizzolatta. Wszyscy troje są już mniejszymi lub większymi gwiazdami u siebie i liczą na podbój list bestsellerów na świecie. Ich książki pokazują też różne ścieżki, którymi może pójść kryminał głównego nurtu.

Ze wspomnianego tria największą karierę – przynajmniej literacką, bo Pizzolatto zyskał dużą sławę jako scenarzysta – zrobił na razie Donato Carrisi. Włoch ma zresztą wyjątkowo dobre przygotowanie do fachu: studiował prawo, a specjalizację uzyskał z kryminologii i behawiorystyki. Autor „Hipotezy zła" podobnie jak Pizzolatto związany jest z telewizją – przede wszystkim jako scenarzysta (pracował przy trzech serialach), a od niedawna także jako prowadzący (na antenie Rai 3 przedstawia badania nad ludzkim umysłem w programie „Szósty zmysł").

Pod znakiem rzemiosła

Carrisi debiutował stosunkowo późno, bo w wieku 36 lat. Jego „Zaklinacz" z miejsca okazał się jednak wielkim sukcesem – w samych Włoszech sprzedało się 250 tysięcy egzemplarzy. Liczby zresztą najlepiej świadczą o skali jego sukcesu. Od debiutu w 2009 roku publikuje książki co roku, ich sprzedaż przekroczyła już ogółem 2 miliony egzemplarzy (800 tysięcy w jego ojczyźnie), wydawane są w 24 krajach, w tym na najważniejszym rynku, czyli w Stanach Zjednoczonych, nagrody gatunkowe zgarnia niemal hurtowo, i to nie tylko u siebie, ale także we Francji. Znalazł też sprzymierzeńców na samym szczycie – jego prozę chwalił na Twitterze Ken Follett, który swoich thrillerów i powieści szpiegowskich i historycznych sprzedał już ponad 100 milionów.

Przed Włochem długa droga, żeby Follettowi dorównać lub choćby się do niego zbliżyć, ale „Hipoteza zła", która właśnie trafiła do naszych księgarń, pokazuje, że niewykluczone, iż Carrisi będzie w stanie ją pokonać. Najnowsza powieść Włocha to kontynuacja „Zaklinacza". Znów w roli głównej występuje Mila Vasquez, znów kryminalna zagadka obraca się wokół seryjnego mordercy. Trafiamy do Przedpiekla, czyli biura osób zaginionych w siedzibie policji federalnej. Ściany biura zdobią fotografie tych, którzy zniknęli bez wieści. Podobna sala znajduje się w lokalnej kostnicy w pomieszczeniu numer 13. Trafiają tam ciała tych, których nie udało się zidentyfikować, tak zwani „uśpieni". To czyściec – nie da się go opuścić, zanim ktoś nie wypowie imienia zmarłego.

Punkt wyjścia, przyznać trzeba, mroczny. Dalej jest co najmniej równie mroczno. Zaczyna się od rzezi w podmiejskim domku. Gdy wydaje się, że za zbrodnią kryje się morderca masowy (od seryjnego różni go to, że wybucha raz, dokonuje masakry i znika), pojawiają się kolejne ofiary, pozornie niezwiązane z zabójstwem szefa koncernu farmaceutycznego. Okazuje się, że za morderstwami stoją ludzie, którzy przepadli przed laty – nie byli nikomu potrzebni, właściwie nikt nie zauważył ich braku, zaoferowano im nowe życie, a teraz z niewiadomych powodów wracają jako zabójcy.

Sprawa wiąże się zaś z dawno umorzonym śledztwem, mającym konsekwencje dla co najmniej czworga wysoko postawionych funkcjonariuszy policji. Mila Vasquez, ze swym nieudanym życiem osobistym, jest nie tylko ścigającą, ale i potencjalnym materiałem na kolejną ofiarę tajemniczego Kairusa, tym bardziej że do pomocy ma tylko skompromitowanego policyjnego wyrzutka Simona Berisha, którego koledzy podejrzewają o korupcję (choć nie został wyrzucony, to jako enfant terrible odgrywa w wydziale rolę przesłuchującego, w czym zresztą doszedł do mistrzostwa).

Carrisi intrygę zaplata z wielką wprawą. Nie sposób się domyślić, kto jest guru sekty zwanym Panem z Dobranocki, Magiem czy też Kairusem. Może Pan z Dobranocki tak naprawdę nie istnieje? I czy w ogóle dotarcie do jądra sekty pozwoli zatrzymać spiralę przemocy? Czy zło da się pokonać i czy dobro nie powróci jako zło? Napięcie spada dopiero pod koniec, ale „Hipoteza zła" dostarcza rozrywki, której oczekuje czytelnik od dobrego thrillera. Niejako przy okazji Carrisi flirtuje z literaturą wysoką i antropologią, przywołując zabarwioną gnozą teorię dobra i zła, a także odwołując się zręcznie do „Moby Dicka" Hermana Melville'a.

Najsłabszą stroną „Hipotezy zła" jest to, co choćby w kryminale skandynawskim (ale i u Pauli Hawkins) odgrywa rolę co najmniej równie ważną jak intryga, czyli tło. Carrisi wyraźnie celuje w rynek anglojęzyczny – bohaterowie mają tu znajomo brzmiące dla anglofonów nazwiska, wszelkie realia sugerują, że akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych, nie znajdziemy tu ani grama włoskiego kolorytu. Innymi słowy: to raczej proza dla fanów „Siedem" Davida Finchera niż dla miłośników Andrei Camilleriego. Trochę szkoda, nie tylko zresztą dlatego, że Włochy mogłyby być świetną scenerią dla kryminału. Carrisi bardzo dba o intrygę, ale realia traktuje po macoszemu, co tym bardziej dziwne, że tak wielką wagę – jak sam przyznaje – przykłada do analizy ludzkiej psychiki. A przecież – co w kryminale udowodnili Skandynawowie – trudno odseparować bohaterów od tła społeczno-obyczajowego i otoczenia, w którym żyją i które ich kształtuje.

W stronę Houellebecqa

Virginie Despentes jest postacią na tyle ciekawą, że mogłaby z pewnością napisać dwutomową autobiografię, od której trudno byłoby się oderwać. Zanim zajęła się literaturą, pracowała między innymi jako sprzątaczka, masażystka, księgarka, dziennikarka magazynów rockowych i pornograficznych, a także prostytutka. Debiutowała w 1994 roku głośnym we Francji „Gwałtem" (niepublikowany w Polsce), który zresztą po latach posłużył za scenariusz do filmu pod tym samym tytułem. Sukces odniosła dość szybko, ekranizacji doczekały się dwie inne jej książki „Les Jolies choses" („Ładne rzeczy") i „Bye bye Blondie" (w filmie wystąpiła Emmanuelle Béart). Sławę w kraju zapewniła Despentes siódma powieść „Apocalypse bébé" („Dziecko apokalipsy"), którą uhonorowano bardzo prestiżową Prix Renaudot.

Despentes można by określić jako Houellebecqa w spódnicy, trzeba jednak od razu powiedzieć, że do sławniejszego rodaka sporo jej brakuje, poza tym pisarka nosi raczej spodnie niż spódnice. Mimo to podobieństwa nietrudno wychwycić. Autorka „Vernona Subutexa" ma choćby skłonność do stawiania społecznych diagnoz, nie boi się balansować na granicy wulgarności, dużo miejsca poświęca – trzeba zresztą powiedzieć, że najczęściej nieudanemu lub nudnemu – seksowi, a w dodatku – kolejna cecha łącząca jej prozę z dziełami autora „Uległości" – mimo że krytycy chcieliby widzieć w niej pisarkę lewicującą, to z francuską lewicą łączy ją niewiele. Zresztą, choć jest zdeklarowaną feministką, z polityką Despentes nie ma nic wspólnego.

W pierwszym tomie „Vernona Subutexa" (za moment ukaże się w przekładzie świetnego tłumacza Jacka Giszczaka) Francuzka przedstawia Paryż w stanie rozkładu – zalany agresywnymi emigrantami, pogrążony w nierównościach społecznych, brzydki i śmierdzący, daleki od miasta, o którym marzą zakochani. Tytułowy bohater „Vernona" nie jest ofiarą nihilizmu pokolenia '68, jak Bruno z „Cząstek elementarnych" – ląduje na bruku jako syn marnotrawny goniącego za kasą pokolenia '80, które wiarę w rocka zamieniło na ciepłe posadki, spijając nektar w czasach dobiegającego końca dobrobytu. Vernon się nie załapał, prowadził sklep z płytami i pozostał na zawsze niedojrzałym chłopcem.

Teraz jako eksmitowany pięćdziesięciolatek błąka się po mieszkaniach znajomych. Dzięki Facebookowi wie, do kogo może się udać, wikła się w romanse i dziwne historie, a w końcu ląduje na ulicy, gdzie spotyka jedną z niewielu w całej powieści osób zdolnych do empatii. Z domu wychodzi z jedną walizką. Ma w niej taśmy z nagraniami Alexa Bleacha, swego przyjaciela i wielkiej gwiazdy rocka. Bleach zostawił mu swój testament, który – jak się obawia kilku dobrze sytuowanych panów – może wielu osobom zaszkodzić.

Proza Despentes ma kilka poważnych wad. Z punktu widzenia miłośników kryminału intryga toczy się wyraźnie za wolno (zawiązuje się dopiero na setnej stronie) i pierwszy tom nie przynosi choćby cząstkowego rozwiązania. Z punktu widzenia czytelnika literatury wysokiej styl tej prozy jest po prostu poprawny, z nielicznymi przebłyskami w postaci trafionych fraz czy dobrych narracyjnych pomysłów. Despentes kreśli raczej typy ludzkie niż postaci z krwi i kości. Gdy podróżuje się z Subutexem przez skundlony Paryż, można odnieść wrażenie, że trafia się na kolejne postaci, mające symbolizować określone klasy społeczne, światopoglądy czy zawody. Trudno dostrzec w bohaterach tej powieści coś więcej. I choć Francuzka odmalowuje ciekawy portret miasta (a może nawet szerzej: współczesnej Francji), świetnie przedstawiając środowisko fanów rocka, trudno powiedzieć, do kogo kierowana jest jej książka. Czytelnicy kryminałów raczej po drugi tom nie sięgną, bo nawet jeśli część z nich przywykła do tego, że fabuła bywa dodatkiem do opowieści, to jednak jest to dla nich wciąż dodatek niezbędny. Pierwszą odsłonę „Vernona Subutexa" obsypano deszczem nagród nad Sekwaną i trzeba powiedzieć, że nie świadczy to dobrze o aktualnym stanie tamtejszej literatury. To powieść niezła, ale nic więcej. Despentes nie może raczej liczyć na sukces poza Francją.

Najmłodszy z całej trójki Nic Pizzolatto (rocznik '75) to na scenie kryminalnej fenomen – pisarz obdarzony znakomitym słuchem językowym, świetnymi pomysłami i rzadko spotykanym w literaturze gatunkowej talentem. Pizzolatto przeszedł drogą odwrotną do Carrisiego: zaczynał jako prozaik, a dopiero później przebił się do branży filmowej. Szeroka publiczność miała okazję go poznać dzięki świetnemu serialowi „Detektyw" wyprodukowanemu dla amerykańskiego giganta HBO. Pierwszy sezon serialu ze znakomitym duetem Woody Harrelson–Matthew McConaughey okazał się bodaj największym sukcesem artystyczno-komercyjnym 2014 roku, drugi przyciągnął jeszcze większą rzeszę widzów, choć spotkał się z dużo chłodniejszym przyjęciem krytyki. Rozczarowywała przede wszystkim intryga, czyli coś, co dla Pizzolatta zdaje się mieć drugorzędne znaczenie. Widać to zresztą już w jego powieściowym debiucie.

„Galveston", które do księgarni trafiło w 2010 roku, a u nas ukazało się po sukcesie „Detektywa", jest wprawdzie powieścią z wyraźnie zawiązaną intrygą i zaskakującym rozwiązaniem, ale właściwie tylko początek i zakończenie powieści czyta się jak tradycyjny kryminał. Pizzolatto wprawdzie po drodze podrzuca czytelnikowi kolejne tropy, czyni to jednak głównie po to, by utrzymać go w napięciu i opowiedzieć charakterystyczną dla siebie historię o życiowych rozbitkach, budując przy tym niesamowity klimat. To słowo jest zresztą kluczem do twórczości Amerykanina – jak rzadko który pisarz potrafi on operować krajobrazem i nastrojem.

W „Galveston" Luizjana (przepięknie pokazana w „Detektywie") i Teksas nie są pustymi nazwami – Pizzolatcie udaje się pokazać Stany Zjednoczone, o których czytelnik nie ma pojęcia, kraj, do którego niekoniecznie ktokolwiek chciałby trafić. Królują tu bowiem typy spod ciemnej gwiazdy, młode dziewczyny już na starcie nie mają szans na to, żeby wybić się ponad pracę w okolicznym domu handlowym, a Roy Cady, główny bohater, próbujący skończyć z rolą wykidajły na usługach lokalnego mafiosa Stana Ptitki (to jeden z polskich akcentów, część rodziny Pizzolatty ze strony babki pochodzi z Polski), musi przez całe życie uciekać przed gniewem dawnego bossa.

Trudno więc się dziwić, że powieść Pizzolatta zachwyciła mistrza noir Dennisa Lehane'a, autora głośnych „Rzeki tajemnic" i „Wyspy skazańców". Prawa do „Galveston" zostały wykupione, ale do sfilmowania – jak w wypadku wielu innych książek – najpewniej nie dojdzie. Sam Pizzolatto najlepiej chyba sprawdza się w krótkich formach, takich właśnie jak serialowy odcinek czy opowiadanie. Zbiór „W drodze nad Morze Żółte" – pierwsza książka Amerykanina, właśnie miała u nas premierę – to kawał świetnej literatury, ale z kryminałem ma jeszcze mniej wspólnego niż „Galveston" (właściwie tylko jeden tekst można by nazwać opowiadaniem kryminalnym).

Poznajemy tu nieszczęśliwą kelnerkę, która przypadkiem zachodzi w ciążę, samotnika uwielbiającego skakać z wysokich obiektów ze spadochronem, ojca-tyrana, który staje się w oczach syna pośmiewiskiem, trenera futbolu amerykańskiego, którego córka trafia do branży porno, i całą galerię podobnych postaci – wyrzutków z przedmieść i małych mieścin, dla których marzenia kończą się nierzadko na następnej zgrzewce piwa. A wszystko w znakomitym, przywodzącym na myśl Raymonda Carvera stylu i świetnych tłumaczeniach Marcina Wróbla.

Noir najwyższej próby

Największy potencjał literacki tkwi bez wątpienia w Pizzolatcie, lecz Amerykanin chwilowo poświęcił się karierze scenarzysty i bardzo prawdopodobne, że do kryminałów prędko nie wróci. Virginie Despentes trudno będzie odnieść sukces poza Francją. Jej proza wyróżnia się na tle przeżywającej kiepskie czasy rodzimej literatury, ale nie ma w niej nic, co mogłoby przyciągnąć czytelników na świecie – diagnostów w rodzaju Frédérica Beigbedera czy Michela Houellebecqa z pewnością Despentes nie zastąpi, a jako autorka kryminałów ma na razie zdecydowanie za mało do zaoferowania.

Donato Carrisi ma wszelkie dane po temu, by wedrzeć się na kryminalne szczyty – pytanie tylko, czy będzie mu sprzyjało szczęście, bo bez wątpienia, aby odnieść globalny sukces, będzie potrzebował sukcesu na rynku anglojęzycznym. Na razie na jego książkach można wprawdzie przeczytać rekomendacje wspomnianego już Folletta i Michaela Connelly'ego, ale to jeszcze za mało, by wyprzeć Folletta czy Connelly'ego – o gigantach pokroju Harlana Cobena czy Stephena Kinga nie wspominając – z czołówki list sprzedaży.

Niewątpliwie jednak to właśnie Włoch z trójki autorów średniego pokolenia ma to, czego czytelnicy w literaturze z dreszczykiem szukają przede wszystkim: potrafi tworzyć najbardziej przekonujące i wciągające intrygi. Pytanie tylko, czy w kryminale nie dokonał się zwrot zwiastowany już przez pisarzy ze Skandynawii: od intrygi ku społeczno-obyczajowemu kontekstowi, dla którego fabuła jest tylko wierzchnią warstwą – owszem, przykuwającą wzrok rzeszy odbiorców, lecz niedecydującą o ostatecznym sukcesie. Jeśli światowy kryminał będzie podążał śladami Henninga Mankella, Stiega Larssona, a nawet Pauli Hawkins, może się okazać, że najwięcej atutów w ręku mają nie solidni rzemieślnicy w rodzaju Carrisiego, tylko utalentowani literacko autorzy, tacy jak Pizzolatto, jeśli tylko wszystkich najzdolniejszych autorów nie wchłonie branża filmowa. W końcu to seriale są dzisiejszymi powieściami w odcinkach, a sławę i pieniądze zapewnia srebrny ekran.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Tomasz Stawiszyński: Hochsztaplerzy i szaman