Rektor w dużym seminarium duchownym: Na pierwszy rok wysyłamy kleryków poza miasto. To trochę jak nowicjat w zakonach, podczas którego mają sprawdzić swoje powołanie, a trochę jak powtórka z liceum. Przychodzą do nas bardzo różni ludzie, na bardzo różnym poziomie, a ja jednak uważam, że ksiądz powinien wiedzieć, kim był Norwid. Każdy ksiądz.
Czytaj więcej
Niech pan przyjedzie na mój pogrzeb. Będzie strasznie nudno, ale przynajmniej nieboszczyk będzie fajny. Tymi słowy mnie pożegnał. Umarł trzy miesiące później i się sprawdziło. Pogrzeb był nudny.
Autorzy dokumentów, które wstrząsnęły polskim Kościołem i całym życiem publicznym, nie studiowali ani w seminarium, ani na politechnice. A szkoda. Być może dowiedzieliby się, kim był kardynał Sapieha, książę Kościoła, człowiek z innego świata i epoki. To ostatnie ma znaczenie. Winston Churchill, młodszy od kardynała o siedem lat, gdy chciał spędzić z żoną noc, podsuwał jej podczas kolacji liścik z pytaniem, czy mógłby przyjść do jej sypialni. Dziennikarze każą nam wierzyć, że krakowski arystokrata nie panował nad swymi chuciami do tego stopnia, iż rzucał się na wszystko, co się rusza i nie jest kobietą. Gdyby zaś owi odkrywcy studiowali na politechnice, może umieliby liczyć, a wtedy łatwo porachowaliby, że – wedle ich własnych materiałów – kardynał rzucał się na swe młode, sprawne ofiary, bił je laską i siłą zniewalał, gdy sam był już zdrowo po osiemdziesiątce, i w dodatku po poważnym zawale serca. Aha, jakimś cudem robił to wszystko, nie wstając z własnego łóżka, do którego był przykuty. Gdyby wreszcie nasi Dziennikarze Roku zaliczyli choć pierwszy semestr historii, usłyszeliby o krytycznym podejściu do źródeł, o tym, że nie we wszystko, co usłyszymy i przeczytamy, powinniśmy od razu wierzyć. Ale po co sobie tym głowę zaprzątać?
Autorzy dokumentów, które wstrząsnęły polskim Kościołem i całym życiem publicznym, nie studiowali ani w seminarium, ani na politechnice. A szkoda. Być może dowiedzieliby się, kim był kardynał Sapieha, książę Kościoła, człowiek z innego świata i epoki.
Oni zamiast tego skorzystali z rady Krzysztofa Stanowskiego. Ten mój młody przyjaciel powtarza, że nie należy weryfikować żadnych wiadomości, bo jeszcze nie daj Boże okażą się nieprawdziwe i cała zabawa popsuta. To prawda, ponad 30 lat temu w tatrzańskim Murowańcu słyszałem, jak podekscytowany chłopak opowiadał innym, że widział bawiące się na śniegu małe niedźwiadki. To niebywała rzadkość, a one były trzy, tarzały się, wyglądały przekomicznie, ekscytacja zrozumiała. „I wtedy przyszedł ten sk…n taternik z lornetką. I wiecie co? To nie były niedźwiedzie, tylko zwykłe kozice”. Tyle że Stanowski kpi, a nasi odważni dziennikarze tak na serio. Nie weryfikują, bo boją się, że to nie niedźwiedź?