Mamy takich sportowców?
Mamy, choćby Roberta Korzeniowskiego i Mateusza Kusznierewicza. Zaczęli się tym zajmować i idzie im dobrze. Korzeniowski jest przykładem człowieka, który szybko zrozumiał w czym rzecz. Opowiedział mi kiedyś anegdotę, jak zaraz po igrzyskach w Atlancie siadł w domu, wziął bliżej siebie telefon, wtedy jeszcze taki z kablem, by nie zrywać się co chwila, gdy będą dzwonić sponsorzy. – I tak siedziałem, i czekałem dwa miesiące – opowiadał. Wtedy zrozumiał, że on, podwójny złoty medalista olimpijski, nie ma żadnej wartości marketingowej. To są słowa, które powinny być drogowskazem dla polskich młodych medalistów olimpijskich. Mistrz chodu, odkrywszy, że pokazywaniem jego sportu nikt nie będzie zainteresowany, zaczął kreować siebie jako kogoś zupełnie innego, kogoś obok, co wtedy było trudne, bo nie istniały media społecznościowe. Dziś Robert Korzeniowski, spełniony sportowiec, nadal się rozwija i wie, jak dojść do nowych celów. Slogan z jego reklamy: „Wiele musiałem się w życiu nachodzić…”, jest głęboko trafny.
Gdzie zatem młodzi sportowcy, pragnący nowocześnie budować marketingową stronę kariery, mają zdobyć wiedzę, już bez nadmiernego nachodzenia się w życiu?
To dobre pytanie, choć de facto dobrej odpowiedzi nie ma. Sportowcy szukają, szamoczą się, plączą, bardzo często trafiają do mnie, prosząc o pomoc, a gdy słyszą, że trzeba też czasu, mówią, że go nie mają. Chcą szybkich efektów. Starają się coś zrobić na zasadzie prób i błędów, zgłaszają się do agencji i pokątnych menedżerów. Bardzo często są przejmowani przez bliskich: żonę, tatę, brata lub szwagra, i metodami chałupniczymi próbują coś zrobić. Parę razy miałem okazję wykładać w Akademii Zarządzania Sportem – to twór wymyślony przez Ministerstwo Sportu. Celem jest dokształcenie ludzi pracujących w związkach sportowych. Nie zajmuje się tym PKOl, chociaż mógłby – w 1991 roku, tworząc Polską Fundację Olimpijską, mieliśmy taki plan, ale się nie udało. Agencji marketingowych niby jest dużo, ale działają lokalnie, przy biznesach, w których się narodziły. Agencji zajmujących się edukacją i doradztwem nie ma. Przydałby się uniwersytet, gdzie sportowcy mogliby rozpocząć kształcenie równoległe.
Marzenie numer jeden Carlosa Alcaraza
W Nowym Jorku po finale turnieju US Open mamy nowego mistrza Wielkiego Szlema, 19-latka z Murcji Carlosa Alcaraza, który został też najmłodszym liderem w historii światowego rankingu.
Ten obrazek wygląda zatem dość smętnie…
Na pierwszym z wykładów dla Akademii Zarządzania Sportem poprosiłem przedstawicieli 46 związków sportowych o ocenę, w skali 0–10, ogólnego poziomu marketingu sportowego w związkach, a następnie o podobną ocenę, ale tylko w ich związkach. Średnia ocena ogólna: 5,35. Średnia w swoim związku: 3,85. Zer było więcej niż ósemek. A tam powinno być centrum wsparcia, zwłaszcza dla tych, którzy są w reprezentacjach kraju.
Nie ma jakiegoś światełka w tunelu?
Podstawą marketingu sportowego jest sukces, bez niego niczego nie da się zrobić. Wszyscy mistrzowie sportowi powinni zacząć zastanawiać się, co mogą w tej kwestii zrobić. Mogą zrobić tak wiele, jak bardzo będą aktywni. Czekanie i siedzenie, oczekiwanie, że ktoś się nimi zainteresuje, jest od razu skazane na porażkę i absolutnie nie wolno tego robić. Powiedzmy więc im jasno: zaraz po sukcesie rozmawiam o nim, chwalę się nim, prezentuję się, kreując wizerunek wychodzę mocno poza sport, działam w nowych mediach. Robię w tym celu liczne zdjęcia i niekoniecznie muszą to być fotki na plaży w kostiumie kąpielowym.
Tomasz Redwan to absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie i Wydziału Psychologii na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1991–1993 dyrektor marketingu i promocji w Polskim Komitecie Olimpijskim. Wykładowca m.in. w Szkole Głównej Handlowej, Polskiej Akademii Sportu i wielu polskich i zagranicznych uczelni.