Nie wiem do końca, o co chodzi, na ile to jest podyktowane jakimś poszukiwaniem pracy dla zdychających kuratoriów... Wydaję mi się, że dotychczasowa kontrola kuratorska była wystarczająca, ale nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo nie znamy jeszcze dokładnych planów resortu.
Dużo mamy w Polsce eksperymentów pedagogicznych?
Nie, bo stworzenie szkoły eksperymentalnej nie jest takie proste. To są szkoły, które nie korzystają z powszechnie narzuconych metod nauczania. Ich rola jest podobna do forpoczty w armii: rozpoznają teren. Wiele eksperymentów być może się nie udało, ale wnioski z nich płynące są pikantne i ważne. Eksperymenty potrzebne są po to, by móc sprawdzić rozwiązania, których efektu może i się domyślamy, ale nie możemy być go pewni.
Patrząc na obecny stan polskiej edukacji, wydaje się, że potrzebujemy różnych eksperymentów, bo bez nowych rozwiązań edukacyjnych z dzisiejszego kryzysu trudno będzie się wydobyć.
Polski system edukacji w znikomym stopniu korzysta z wniosków płynących z eksperymentów pedagogicznych. Eksperymenty te często posuwały się tak daleko, że korzystanie z nich byłoby nieprawdopodobnie trudne. To dopiero by była prawdziwa rewolucja... Dlatego korzysta się z nich głównie w jakichś klasach autorskich. Nie da się „zeksperymentować" całego systemu.
Polska szkoła jednak nadal jest w XIX wieku. Prof. Łukasz Turski, jeden z pomysłodawców i twórców Centrum Nauki Kopernik, twierdzi, że nie ma żadnego powodu, by w 2016 roku wciąż dzielić uczniów jedynie według daty urodzenia.
Za to profesor Turski ze swoją wiedzą jest już w XXII wieku, już wymyślił nowy typ sputnika i poleciał na Marsa... Pedagogika nie jest tak prosta jak fizyka.
Ale to nie jego widzimisię. Przecież w systemie anglosaskim od dawna odchodzi się od klas, uczniowie trafiają na kursy o poziomie trudności niezależnym od ich wieku, lecz dostosowanym do ich rzeczywistych możliwości i opanowanej wcześniej wiedzy.
Anglia jest świetnym przykładem systemu bardzo otwartego na wszelakie eksperymenty. Wielokrotnie wizytowałem tamtejsze szkoły, nawet bywałem tam nauczycielem, więc proszę mi wierzyć, dobrze znam ten system. I ta Anglia, która promuje każdy eksperyment, każde wariactwo pedagogiczne, ma pięć czy sześć szkół, w których uczniowie noszą fraki, słomiane kapelusze, i nikomu nie daje ich ruszyć. Bo tyle właśnie szkół potrzeba, by kształtować prawdziwe elity. Tam, gdzie naprawdę chodzi o najlepszą edukację, przybiera ona model XIX-wieczny. A tam, gdzie chce się podlizywać uczniowi, by ten się nie nudził i nie dokuczał nauczycielowi, dokonuje się eksperymentów.
U nas nie ma wielu eksperymentów, więc szkoły nie podlizują się uczniowi?
Polskie szkoły średnie i uczelnie wyższe poszły w stronę zaspokojenia ambicji uczniów. W końcu każdy chce być dziś studentem uniwersytetu, każdy chce uczestniczyć w Juwenaliach. A później do pracy przyjmują ich takie samy tumany jak oni. Bo gdyby pracodawcy mieli o czymkolwiek pojęcie, to prosiliby kandydatów do pracy o indeksy i sprawdzali, kto i czego uczył ich na studiach. Jeśli kandydat skończył nieznaną uczelnię, a w indeksie nie miał żadnego poważnego nazwiska, to pracodawca powinien polecić mu, by swój dyplom powiesił sobie na słomiance... Tylko raz zdarzyła mi się taka sytuacja, że moją studentkę jakiś dyrektor szkoły podczas rozmowy o pracę poprosił o indeks.
Co jest największym problemem polskiej szkoły?
Silne uwikłanie polityczne. Nie chodzi o to, że nauczyciele są w PO, PiS czy PSL. Ale polska szkoła uzależniona jest od zmian u władzy. To wszystko działa niczym w trybie olimpijskim, bo co cztery lata zmienia się minister, a każdy chce pozostawić po sobie ślad. Do tego stopnia jest to groźne, że raz to już nawet walnąłem pięścią w stół, gdy minister Katarzyna Hall zaczęła kombinować przy najlepszym etapie polskiej edukacji, czyli przy przedszkolach. A do nich nie można mieć absolutnie żadnych zastrzeżeń. Nasze przedszkola są wybitnie dobrym etapem edukacji, koniec, kropka! Minister edukacji powinien być suwerenem wybieranym niezależnie od partii politycznych i w zupełnie innym cyklu wyborczym niż rząd,
Proszę wybaczyć, ale to absolutna utopia.
Dlaczego?! A rzecznik praw obywatelskich to jest utopia? Jest czy nie jest? Zarzucił mi pan utopię, to niech się pan teraz tłumaczy, bo się wkurzę...
Rzecznik praw obywatelskich z samego założenia ma być organem apolitycznym, bliskim władzy sądowniczej. A minister edukacji to część władzy wykonawczej. Jeśli to nie wybrany w wyborach rząd ma nadawać kierunek państwowemu szkolnictwu, to kto ma być tym mędrcem ponad podziałami?
Sami tak urządziliśmy swój system polityczny, że edukacją kieruje rząd, a przecież w sferze edukacji nie ma żadnego realnego sporu politycznego, wystarczy spojrzeć choćby na hasła wyborcze czy programy partyjne. Szkoła ma służyć rozwojowi dziecka, ma dobrze wychowywać młodych obywateli. Łatwo zbadać, czy to wychowanie przebiega skutecznie. Napisano na ten temat tysiące książek, półki wręcz uginają się od badań nad skutecznością wychowawczą szkoły. Tylko że nikt do tych książek nie sięga, a później słuchamy domorosłych ekspertów, takich jak Turski, Vetulani czy Passent, którzy jak zwykle wiedzą najlepiej... A taki profesor Zbigniew Kwieciński pół życia poświęcił badaniom szkoły wiejskiej i wie o niej wszystko. Który minister skorzystał z tej wiedzy, by usprawnić szkoły na wsi? Jest też mnóstwo książek o systemie wartości młodzieży, dynamice zmiany, pewnych regułach dorastania. Ale co więcej może zrobić uczony, niż napisać książkę? Mamy klękać przed każdym gabinetem i błagać, by urzędnik zapoznał się z naszymi badaniami? Nie wystarczy, że napisaliśmy?!
—rozmawiał Michał Płociński
Aleksander Nalaskowski jest pedagogiem, profesorem nauk humanistycznych, byłym dziekanem Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95