Pojawia się już w Talmudzie, prawdziwą popularność zyskuje w średniowieczu. Od tej pory im trudniej żyje się Żydom, tym więcej w ich wyobraźni Golema. Miał być on bowiem środkiem samoobrony, chronić ich przed prześladowaniami i pogromami. Ulepionym własnymi rękami obrońcą i mścicielem. Mesjaszem rodzimej produkcji.
Jego imieniem (Golem I, Golem II) nazwano pierwsze wyprodukowane w Izraelu komputery. Na pomysł ten wpadł podobno Gershom Scholem, najwybitniejszy XX-wieczny znawca kabały i żydowskiego mistycyzmu. Skojarzenia nasuwają się z resztą same: sztuczna inteligencja jako samoistny byt powołany do życia przez człowieka – wchodzącego tym samym w buty Stwórcy. A to wszystko przy użyciu ciągów informatycznych formuł, do złudzenia przypominających kabalistyczne zaklęcia. Wejście w posiadanie potężnej siły dzięki odkryciu „kodu źródłowego stworzenia". Ale Golem nie był bohaterem powiastki, tylko legendy. Nie podawał instrukcji obsługi, ale był twarzą pewnego konkretnego niebezpieczeństwa. Bardziej niż na symbol sztucznej inteligencji nadaje się do odegrania głównej roli w dramacie o lęku i zagrożeniach, jakie się z nią wiążą.
We wszystkich wersjach legendy tworzeniem Golema zajmowali się nie wynalazcy, tylko mistycy. Akt stworzenia nie polegał na teoretycznej spekulacji, wejściu w posiadanie wiedzy, której będzie można potem użyć, lecz na ascezie, skupieniu i medytacji. Oczyszczeniu się z grzechów. „Gdyby nie było grzechów, jak choćby w wypadku absolutnie sprawiedliwego, nie istniałaby przepaść między twórczą potencją Boga a człowiekiem bezgrzesznym" – miał powiedzieć jeden z żydowskich uczonych, który w IV wieku próbował powołać do życia Golema. Osią całej legendy jest napięcie: z jednej strony stworzenie postaci z gliny wymaga niemal doskonałej świętości, z drugiej – samo w sobie jest aktem ocierającym się o herezję. To próba zbliżenia się do Boga, ale nie po to, by się przed Nim ukorzyć, lecz by spróbować zająć Jego miejsce. Dalszy rozwój legendy to próby obejścia tego paradoksu.
Eliasz z Chełma miał w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej stworzyć człowieka z gliny, a na jego czole zapisać słowo „emet" („prawda"). Kiedy zbliżał się szabat, trzeba było jednak pamiętać o tym, by zmazywać pierwszą głoskę – słowo „met" znaczy bowiem „martwy". W świętym dniu nie wolno przecież naruszać porządku stworzenia, a czy cokolwiek może sprzeciwiać mu się bardziej niż istnienie sztucznego człowieka? Któregoś jednak razu upojony własnym dziełem rabin zapomina zmazać głoskę, uczcić szabat, a wtedy Golem przestaje mu być posłuszny, jednocześnie nabiera jeszcze większej mocy i rozpoczyna dzieło zniszczenia. Kara za pychę twórcy spada na całą wspólnotę, w której żyje.
Każda z futurystycznych historii opowiadających o buncie maszyn, rewolcie sztucznej inteligencji przeciwko jej twórcom, jest tak naprawdę wariacją na temat żydowskiej legendy o Golemie. Jednak jej wersją zubożoną, pozbawioną najważniejszego elementu. Zarówno w „Matrixie", „Łowcy androidów", jak i u wszystkich ich ubogich krewnych rewolucja robotów jest efektem co najwyżej niefrasobliwości człowieka. Tymczasem Golem, każdy z nich, wydaje się dzieckiem grzechu. I to tym cięższego, że dopuszczono się go w stanie największego oczyszczenia i świętości.