Tyson o astrofizyce. Kosmos na jeden raz

Astrofizyka dla zabieganych" stawia sobie ambitny cel: krótko i wyczerpująco podsumować nasz stan wiedzy o kosmosie. Podobnych książek jest sporo, dlaczego więc sięgnąć akurat po tę? Przede wszystkim z powodu jej autora.

Publikacja: 03.11.2017 16:00

Neil deGrasse Tyson, „Astrofizyka dla zabieganych", tłum. Jeremi K. Ochab, Insignis

Neil deGrasse Tyson, „Astrofizyka dla zabieganych", tłum. Jeremi K. Ochab, Insignis

Foto: Rzeczpospolita

Neil deGrasse Tyson, astrofizyk, dyrektor Planetarium Haydena w Nowym Jorku, to jeden z najbardziej znanych popularyzatorów nauki na świecie. W „Astrofizyce..." wystarcza mu 200 stron, żeby opowiedzieć o największych wyzwaniach stojących w XXI wieku przed badaczami kosmosu.

Książka zaczyna się od Wielkiego Wybuchu i tego, co nastąpiło ułamki sekund po nim. Kolejne rozdziały przybliżają dokonania Newtona i Einsteina, ale także Fritza Zwicky'ego (pierwszego, który wykazał, że nasz wszechświat zawiera nie tylko zwykłą, ale i ciemną materię) oraz Saula Perlmuttera, Briana Schmidta i Adama Reissa (których nagrodzone Noblem badania nad supernowymi udowodniły istnienie w kosmosie ciemnej energii). Tyson pokazuje również, że najciekawsze w przestrzeni kosmicznej są nie galaktyki, ale obiekty znajdujące się pomiędzy nimi. Przywołuje elektryzującą wyobraźnię teorię wieloświata, ale też schodzi na Ziemię, opisując rozwój prac inżynieryjnych nad teleskopami badającymi docierające z kosmosu światło.

BLACK WEEKS -75%

Czytaj dalej RP.PL. Nie przegap oferty roku!
Ciesz się dostępem do treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce. Rzetelne informacje, pogłębione analizy, komentarze i opinie. Treści, które inspirują do myślenia. Oglądaj, czytaj, słuchaj.
Plus Minus
Rafael Nadal. Nikt tak pięknie nie cierpiał
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Straszne skutki wyłączenia telewizora
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Potępienie Fausta
Plus Minus
Jan Maciejewski: Zemsta cudu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Anora” jak dawne zwariowane komedie, ale bez autocenzury