Rasizm w „W pustyni i w puszczy". Książki Dr. Seussa znikające z amerykańskich szkół. Protest przeciwko białemu tłumaczowi wierszy czarnoskórej poetki. Troska o kolor skóry w Pałacu Buckingham. To tylko najgłośniejsze przykłady kontrowersji z rasizmem w tle z ostatnich tygodni. Mogą zaskakiwać polskiego czytelnika, który nie jest przygotowany na debatę o tym, czy język i spojrzenie Henryka Sienkiewicza na Afrykę uderza we wrażliwość młodego człowieka wychowanego na globalnej, przesiąkniętej poprawnością polityczną popkulturze.
Moda na debatę
Wywołana przez dr. Macieja Gdulę debata wybucha w bardzo konkretnym czasie. Lewicowy polityk i socjolog poskarżył się, że jego 11-letnie dziecko jest narażone na „rasizm, kolonializm i patriarchat" w powieści, która od pokoleń wychowuje polskich uczniów – „W pustyni i w puszczy". Można to zestawić z polemiką, jaką na łamach „Gazety Wyborczej" toczyli ze sobą pisarz Szczepan Twardoch i Maciej Radziwiłł. Jeden z najbardziej poczytnych polskich pisarzy ogłosił, że jest potomkiem niewolników, natomiast Radziwiłł tłumaczył się, że nie jest odpowiedzialny za system pańszczyzny praktykowany przez jego przodków. Argumenty, jakie padały w obu tekstach, były podobne do tych, jakie padają w debacie o amerykańskim rasizmie. Czy sytuację chłopów pańszczyźnianych można porównać z sytuacją czarnych Amerykanów, których aż do lat 60. XX w. segregowano, linczowano i systemowo prześladowano? Wątpię, choć jest to pole do popisu dla historyków.
Nie sądzę, byśmy doczekali się jednak odpowiedzi. W debacie o rasizmie stanęły barykady, a rzeczywistość kreowana przez bańki w mediach społecznościowych uniemożliwia rzeczową debatę. Do tego dochodzi moda na wpisanie się w rolę ofiary. Moda pompowana przez całą popkulturę, z kinem na czele.
Czy wychodzenie na polskie ulice w czasie protestów Black Lives Matter po zabójstwie George'a Floyda miało jakikolwiek sens poza chęcią przynależenia do modnego ruchu obsypanego hollywoodzkim brokatem? Przecież w Polsce nie ma i nigdy nie było problemu z systemowym rasizmem. Jestem zwolennikiem wyciągania narodowych trupów z szafy i nie sprzeciwiam się debacie o tym, czy pańszczyzna była tym samym, co niewolnictwo na polach bawełny w Karolinie Południowej. Niemniej odnoszę wrażenie, że ta kwestia nie pojawiłaby się na łamach najważniejszego liberalnego dziennika w Polsce, gdyby nie rewolucja ze stemplem BLM w Stanach Zjednoczonych. Ona zaś przestaje polegać na wyrównaniu krzywd czarnym za stulecia prawdziwych prześladowań i upokorzeń, a zaczyna budować nową segregację rasową.