Niektórzy wierzyli w szklane domy rodem z Żeromskiego, inni widzieli przyszłość pod ziemią – w kopalniach przerobionych na bloki. Byli nawet tacy, którzy sądzili, że zamieszkamy na sztucznych satelitach krążących w kosmosie. Najbliżej prawdy byli ci, którzy twierdzili, że po prostu zaczniemy budować w górę. Że przedwojenny warszawski drapacz chmur – Prudential – wiek późnej na nikim już nie będzie robił wrażenia.
Gra planszowa „Miasto w chmurach" lansuje taką właśnie wizję, przy czym nie o wieżowce w niej chodzi. Punktów zwycięstwa dostarczają przejścia pomiędzy budynkami, czyli specjalne szklane korytarze łączące gmachy tej samej wysokości. Istnieje kilka zasad dotyczących ich układania. Wiadomo – korytarze nie mogą się krzyżować, nie mogą prowadzić na ukos, nie mogą też wychodzić z jednego gmachu w liczbie większej niż dwie sztuki. Trzeba się więc mocno nakombinować, żeby umiejętnie je ułożyć.
Czytaj więcej
Czesław Bielecki o premierze albumu „ArchiKod”, dziełach światowej architektury, urbanistyki oraz ładzie wizualnym naszych miast.
Miasta buduje się z płytek o rozmiarach dwa na dwa budynki, tworząc prostokąt o określonej wielkości. Płytki można układać w dowolny sposób, przy czym na każdej są już zaznaczone gmachy, które na niej staną. A te występują w trzech różnych rozmiarach, od najniższych po największe. W efekcie „Miasto w chmurach" – mimo olbrzymiej liczby elementów ukrytych w pudełku – okazuje się nieskomplikowaną, choć wciągającą grą logiczną. Zasady są na tyle przejrzyste, że poradzi sobie z nimi nawet ośmiolatek.
W zabawie może uczestniczyć od dwóch do czterech osób, a rozgrywka trwa po kilkanaście minut. Nie nudzi się szybko, chociaż cechuje ją pewna powtarzalność. W efekcie nie jest to produkcja, w którą grałoby się codziennie. Raczej tytuł, do którego wraca się od czasu do czasu, by wciąż sprawiał przyjemność.