Rosja nie jest bezpiecznym partnerem

Z prof. Andrzejem Nowakiem rozmawia Krzysztof Masłoń

Aktualizacja: 01.02.2008 22:52 Publikacja: 01.02.2008 19:00

Rosja nie jest bezpiecznym partnerem

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Z jakim bagażem udaje się premier Donald Tusk do Moskwy?

Każdorazowo, gdy głowa państwa polskiego jedzie do Rosji, zabiera ze sobą bagaż tradycji stosunków polsko-rosyjskich. Ten bagaż odrzucić można tylko razem z niepodległością. Natomiast każdy polityk dodaje do niego własną wizję stosunków z naszym wielkim historycznym sąsiadem.

W polityce obecnego rządu nie mogę się, jak dotąd, dopatrzyć jakiejś spójnej wizji, ale może jeszcze nie czas na taką ocenę.

Niepokoją mnie jednak pewne rzeczy, które zdarzyły się w ciągu ostatnich miesięcy w polskiej polityce wschodniej. Na tej niepewnej podstawie pozwalam sobie wyrazić obawę, że być może premier jedzie do Moskwy z nastawieniem, iż pozyskanie ocieplenia w stosunkach z Rosją prezydenta Putina jest warte realnego ochłodzenia w relacjach strategicznych łączących nas z Ukrainą, Litwą, a także z dalszymi sąsiadami – już nie w sensie geograficznym, ale historycznym – krajami, jak my, tworzącymi peryferie rosyjskiego imperium.

Mam tutaj na myśli Zakaukazie, na które otwierała się nasza polityka zagraniczna w ostatnim okresie przed dojściem do władzy Platformy Obywatelskiej, a co nawiązywało do długiej tradycji polskiej współpracy właśnie z narodami peryferii rosyjskiego centrum. Współpracy antyimperialnej. Obecnie odnoszę wrażenie, że rząd sygnalizuje – nie tylko tą wizytą w Rosji – iż tego rodzaju współpraca nie jest potrzebna, a w każdym razie nie jest ważna. A priorytetem stają się stosunki z Kremlem.

Podobno jednak "jesli słabaja Rassija – to nikakaja Polsza". Kto to powiedział?

Siergiej Panarin, zmarły w 2004 roku filozof, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, laureat Nagrody im. Aleksandra Sołżenicyna. Starał się przedstawić ofertę pod adresem Polski ze strony rosyjskich środowisk intelektualnych, nawiązując do istniejących – w różnym stopniu w Rosji i w Polsce – obaw przed dominacją Zachodu. Przed zachodnimi wzorcami, wpływami politycznymi i kulturowymi.

Konkretnie chodziło o wpływy niemieckie.

Na obawie przed Niemcami Rosja może grać i grała wielokrotnie – w odniesieniu nie tylko do Polski. Ten argument bywał skuteczny, bo odwoływał się do naszych negatywnych doświadczeń historycznych, a także do poczucia niepewności w stosunkach Polski z Zachodem. Na ogół czujemy się cywilizacyjnie nieco silniej, nieco pewniej w stosunkach ze Wschodem niż z Zachodem, o czym nam przedstawiciele rosyjskich kół intelektualnych liczących na ponowne włączenie Polski do kręgu polityki rosyjskiej przypominają.

Zasadnicze pytanie, które trzeba sobie postawić, to z jaką Rosją mamy do czynienia. Obecnie jest to Rosja Putina podkreślająca swoją tożsamość imperialną, tożsamość, której rdzeniem są służby specjalne. Rosja, w której całkowicie lekceważy się i za pomocą polityki państwowej usuwa w cień gigantyczne ofiary, jakie naród rosyjski w pierwszej kolejności, a za nim inne narody poniosły po to, by zapewnić zewnętrzny sukces tego imperium, zapewnić mu respekt mierzony strachem przed jego poczynaniami.

Otóż, jeśli z taką Rosją mamy do czynienia, to musimy się zastanowić, czy warto dla hipotetycznych zysków ekonomicznych lekceważyć czy spychać na drugi plan stosunki z krajami, które są bliskie tym wyborom, jakich dokonujemy: ku odchodzeniu od dziedzictwa komunizmu ku demokracji. Myślę o Litwie, która już jest w Unii Europejskiej, o Ukrainie, która w Unii jeszcze nie jest, i Gruzji, która, nie będąc w Unii, stara się w jej kierunku zmierzać. Nie są to wybory tylko geopolityczne, ale i moralne. I nie wydaje mi się, by można było pominąć ten aspekt, czy uciec od niego w naszych stosunkach z Rosją.

A czy dla Rosji jesteśmy ważni? Bo oni dla nas – tak.

Jest w naszych stosunkach pewna asymetria, ale nie uważam, by nasze znaczenie w rosyjskiej polityce było aż tak marginesowe, jak starają się wmówić tuby propagandy rosyjskiej. W telemoście zorganizowanym przez pewien rosyjski portal internetowy jako reprezentant Polski wystąpił niedawno Jerzy Urban. Zdaniem gospodarza tej interesującej rozmowy Rosja może uprawiać politykę wobec Polski – jeśli dobrze pamiętam – paznokciem małego palca lewej nogi. Polski gość potwierdzał tę metaforę. Takie porównanie, mówiąc delikatnie, nie oddaje rzeczywistości. Choć, z drugiej strony, równorzędnym partnerem dla Rosji na pewno nie jesteśmy. Istotne jest natomiast to, że Polska geopolitycznie położona jest na głównym szlaku prowadzącym z Rosji do Europy. A kierunek europejski, mimo wszystkich uśmiechów kierowanych przez Putina w stronę Chin, pozostaje kluczowy dla rozwoju Rosji. Rosjanie nie chcą być Azjatami i choć chcą zachować swą odrębną tożsamość, na pewno wiążą swoją przyszłość bardziej z Europą niż z Azją.

Na ich drodze na zachód Polska może być przeszkodą albo, jak to określił Stalin w swoim artykule z 1918 roku, gdy przygotowywano pierwszą sowiecką napaść na Polskę – przepierzeniem. Taką cienką ścianką, którą można rozbić jednym kopnięciem buta.

Dzisiejsza polityka rosyjska nie używa już wobec nas, oczywiście, podkutych butów czerwonoarmistów, ale takim środkiem do radzenia sobie z polskim "przepierzeniem" może być np. rurociąg, którym gaz przebiegać ma po dnie Bałtyku, a z drugiej strony – od południa cały system rurociągów mający biec po dnie Morza Czarnego, co łącznie pozwala ominąć i Polskę, i Ukrainę. Geopolityczny zrąb dawnej Rzeczypospolitej – Polska i Ukraina – jest coraz wyraźniej otaczany przez rosyjską politykę po to, by pomniejszyć jego znaczenie. Co, paradoksalnie, oznacza, że znaczenie to wciąż jest duże.

Czy jednak Polska musi izolować Rosję od Europy, czy nie może stać się dla niej pomostem?

Dla własnej korzyści? To pytanie się nasuwa i jest często podsuwane przez zwolenników współpracy z Rosją, często ludzi dobrej woli, niekoniecznie agentów czy reprezentantów prorosyjskiego lobby. No cóż, muszę jednak wrócić do tego aspektu moralnego, który moim zdaniem jest nie do ominięcia i nie do przecenienia. Gdyby Rosja reprezentowała podobny system wartości, na jakim ma się opierać Unia Europejska, gdyby obrała podobny kierunek rozwoju, nie ku centralizacji, wszechwładzy ludzi służb, dominacji nad słabszymi, ale ku demokratyzacji, w stronę pluralizmu mediów, którego dziś, w obrębie mediów elektronicznych, nie ma tam w ogóle, moglibyśmy słusznie się zastanawiać, czy nie powinniśmy otworzyć się na Rosję. Tak jednak nie jest. Dziś 70 procent członków elity państwowej to, jak wynika z badań wybitnej rosyjskiej socjolog Olgi Krysztanowskiej, ludzie związani tak czy inaczej ze służbami specjalnymi. To nie jest zresztą tylko kwestia moralna, ale także polityczna. Rosja rządzona przez ludzi służb nie jest po prostu partnerem jak każdy inny, nie jest partnerem bezpiecznym.

Nad służbami specjalnymi nie ma co dyskutować, przykre jednak, że zdawałoby się – niezależna opinia publiczna Rosji w sprawie na przykład – Ukrainy prezentuje stanowisko z gruntu imperialne. Za przykładem Sołżenicyna.

Na szczęście są i Rosjanie próbujący się zmierzyć z dziedzictwem imperialnym we własnym imieniu. Dam przykład znakomitego historyka Andrieja Zorina, który niedawno na łamach "Kommiersanta" apelował, by Rosjanie próbowali przezwyciężyć w sobie tę pamięć, zgodnie z którą Kijów jest matką miast rosyjskich. A to nieprawda, Kijów jest tak samo matką miast ukraińskich i białoruskich. Jest kolebką tych trzech narodów, a to oznacza, że Rosjanie nie mają prawa, a już na pewno prawa wyłączności do tradycji Rusi Kijowskiej. Jest to jednak stanowisko znacznie mniej popularne niż to, jakie najboleśniej wyraził Sołżenicyn. Ale, mimo wszystko, mniej mnie boli to znane od dawna nastawienie historyczne od zaprezentowanej niedawno przez autora "Archipelagu GUŁag" (!) najbardziej prymitywnej i żałosnej apologii KGB, której przenigdy nie spodziewałem się usłyszeć z jego ust. A zrobił to, usprawiedliwiając się z przyjęcia z rąk Putina Nagrody Państwowej, której odmawiał, gdy oferował mu ją Gorbaczow, a potem Jelcyn. Pisarz użył przy tym argumentu, jak z sowieckiego dowcipu ("A u was niegrow bijut..."): "Przecież George Bush senior też był oficerem służb, był w CIA". Bardzo to przykre.

Dla Polski, przynajmniej w ostatnich dwustu pięćdziesięciu latach, najważniejsze było utrzymanie czy odzyskanie niepodległości, dla Rosji – utrzymanie imperium. To zasadnicza różnica.

To, co nas dzieli w sposób, powiedziałbym, pierwotny, to różnica wyznaniowa. To jej konsekwencje – nie religijne, ale polityczne i kulturowe – mają największe znaczenie. Dlatego, że Rosja, wyłaniając się w XV wieku, w postaci Moskwy jeszcze, będąc po upadku Bizancjum jedynym dziedzicem prawosławia, przejęła ideę misji uniwersalnej. Taka misja domagała się imperium, bo nie można uniwersalnych zadań realizować w małym państwie narodowym. Polska nigdy nie miała osiągnąć takiego stopnia upojenia, takiego przekonania o wadze własnej misji, mimo wszystkich swoich misjonizmów i mesjanizmów. A działo się tak dlatego, że zawsze stanowiliśmy tylko część chrześcijaństwa zachodniego, będąc zarazem zachodniej cywilizacji peryferią. Polska mogła aspirować do roli przedmurza, ale naprawdę nigdy nie wystąpiła jako równowartościowa konkurencja wobec Europy Zachodniej, nigdy nie miała takiej siły, jaką dawała Rosji jej odrębność wyznaniowa. Poczucia, że oto my – Rosjanie reprezentujemy jako jedyni prawdziwą wiarę. I nasz papież – car jest w Moskwie. Stąd na przełomie XV i XVI wieku wzięła się idea Moskwy Trzeciego Rzymu. Nasz papież zawsze był w Rzymie, a nie w Warszawie.

A oni mieli swój własny Rzym.

Nawet w XVII stuleciu zbudowali własną Jerozolimę, stojące do dziś pod Moskwą świadectwo imperialnych, także w sensie duchowym, tradycji Rosji. Miało ono dowieść jej samowystarczalności. Różnice między nami są zatem ogromne. Ale i podobieństw nie brakuje. Bo to nie jest tak, że tylko my boimy się utraty niepodległości. Rosjanie mają też to doświadczenie wpisane w swoją historię. A przychodziło im się mierzyć z Rzecząpospolitą, która w XVII wieku była dla Rosji najważniejszym partnerem i przeciwnikiem. Przekonuje o tym choćby zestawienie ksiąg poświęconych poszczególnym krajom w ówczesnym ministerstwie spraw zagranicznych Rosji, czyli Posolskim Prikazie. Otóż, księgi dotyczące Rzeczypospolitej stanowią równo połowę całego zestawu, dopiero w drugiej kolejności był Chanat Krymski, potem Szwecja, inne kraje, gdzieś na końcu Francja i Niemcy. W walce z XVII-wieczną Rzecząpospolitą Rosja poczuła realne zagrożenie swej tożsamości. Oczywiście wtedy, gdy Polacy znaleźli się na Kremlu. To Rosja pamięta do dzisiaj. Nie chce natomiast pamiętać, wypiera to ze swej świadomości – podobnie zresztą jak i, z innych powodów, my – że Polacy nie zdobyli Kremla. Zostali tam zaproszeni przez przedstawicieli rosyjskich elit. To jest dla Rosjan trauma, bo rozumieją, że mogliby wówczas stracić swoją wyjątkowość, swoją misję. To doświadczenie wielokrotnie wracało do rosyjskiej świadomości, wraca zresztą nadal.

Wraca czy też jest celowo podrzucane?

Naturalnie, propagandowych nadużyć jest co niemiara. Ale rzeczywiście w rosyjskich XVII-wiecznych kronikach cerkiewnych Polacy przedstawieni są jako potworne zagrożenie, wcielone szatany. Później, gdy Rosja wygrała zmagania z Rzecząpospolitą, to nastawienie, oczywiście, się zmieniło. Polska przestała być postrzegana jako aż tak groźna, choć wrócono do wydarzeń z początków XVII wieku, gdy Napoleon szedł na Moskwę. To wtedy przypomniano sobie o Pożarskim i Mininie, którzy stanęli na czele powstania przeciw Polakom w 1611 roku i wygonili ich z Kremla w roku następnym. Dwa stulecia później postawiono im pomnik.

Jest jeszcze jedno ważne dla Rosji doświadczenie – oświeceniowe. Do dzisiaj Rosjanie przeżywają zrodzone w czasach Piotra I konflikty tożsamościowe i niejednoznacznie oceniają jego decyzję modernizacji kraju według wzorów zachodnioeuropejskich. W dyskusjach tych wraca także Polska jako przedmurze Zachodu, zachodnia awangarda, szpica czy, jak mawiają współcześni publicyści rosyjscy, specnaz Zachodu.

Rosja tymczasem dźwigać musi odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale za cały świat. Jak zginie Rosja, to zginie świat cały. I to jest ten łańcuszek, którym można do idei imperium rosyjskiego przekonać najwspanialsze umysły, bo to jest oślepiająca idea.

I chora. A jak pięknie wpisuje się w nią komunizm.

Trzecia Międzynarodówka w Trzeci Rzym. Te paralele rozwijał już Mikołaj Bierdiajew, który zresztą w 1945 roku na swym domu w Paryżu powiesił czerwoną flagę, wcześniej będąc konsekwentnym antykomunistą. Ale, widać, i tego wybitnego filozofa oszołomiła wielkość sukcesu Stalina. To, że wygrał – okupiwszy to zwycięstwo milionami ofiar – wojnę.

W przywoływanych przez pana w "Historiach politycznych tradycji" badaniach socjologicznych z końca zeszłego stulecia wynika, że najwięcej Rosjan, prawie połowa z nich, największą dumę odczuwa właśnie ze zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Może w ostatnich latach coś się w tej materii zmieniło?

Ta tendencja się umacnia, badania takie są powtarzane regularnie i przynoszą podobne rezultaty. Zwycięstwo nad faszyzmem jest jedynym, w pełni akceptowanym w najszerszym spektrum spoiwem rosyjskiej wspólnoty. Wielką Wojnę Ojczyźnianą Rosja wygrała dzięki Stalinowi. Zatem to, co robił Stalin, było, mimo ofiar, dobre. Warto było je ponieść.

Ciekawe, że w tych samych badaniach na drugim miejscu stawiana jest duma z wielkiej zdolności narodu rosyjskiego do ponoszenia ofiar.

Nasz mesjanizm też opierał się na apologii męczeństwa narodowego, tyle że nigdy nie nawiązywał sojuszu z ideą imperialną. W polskim mesjanizmie apologii państwa, a zwłaszcza jego wszechwładzy, nie ma.

Postacią kluczową dla polskich tradycji politycznych, przynajmniej ostatnich stu lat, jest Józef Piłsudski, na którego zresztą często i chętnie powołują się bracia Kaczyńscy. Dla Rosji taką postacią, zwornikiem jej skomplikowanych dziejów najnowszych będzie... Władimir Putin. To, myślę, też istotny problem dla Donalda Tuska. Po jednej stronie Pan Nikt, po drugiej Żywy Mit.

Putin, rzeczywiście, zajął szczególne miejsce w umysłach i sercach Rosjan. Ich zdaniem uratował wielkie państwo, które dzięki niemu ocaliło swą suwerenność. Także, co podkreśla wielu intelektualistów rosyjskich, a czego ja pojąć nie mogę, suwerenność duchową. Jak ta suwerenność opierać się ma na dziedzictwie KGB-owskim, tego nie rozumiem. Jest dla mnie poruszające, że na skutek tego wyrzucono z pamięci miliony ofiar komunizmu.

Zwrócił zresztą na to uwagę jeden z najwybitniejszych dziś znawców Rosji na Zachodzie James H. Billington w pracy "Russia in Search of Itself", zastanawiając się, gdzie podziała się rosyjska solidarność z ofiarami, zdolność empatii z nimi. Dzisiejsza Rosja wyparła się własnych ofiar, odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne przerzucając na innych. Albo są winni Polacy i Żydzi, dokładnie Dzierżyński z garstką Żydów, albo też ofiary usprawiedliwia się, bo tylko dzięki nim Rosja mogła stanąć do konfrontacji z Zachodem, z Europą i Hitlerem, i wygrać Wielką Wojnę Ojczyźnianą.

Pod tym względem są między Polską i Rosją ogromne różnice, niezależnie od tego, czy rozliczanie się ze zbrodni komunistycznych przebiega u nas tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.

Oczywiście, sytuację mamy zupełnie inną i tym bardziej za niedopuszczalne i niegodne uważam porównania, jakie pojawiły się w ostatnim roku – między Polską braci Kaczyńskich i Rosją Putina. Naprawdę jest tak, że w Rosji najpoważniejszą próbę upamiętnienia ofiar komunizmu dał Memoriał – w postaci CDROM z nazwiskami 2 mln 700 tys. zmarłych, których tożsamość udało się ustalić. Memoriał to prywatne przedsięwzięcie kilkudziesięciu dzielnych, szlachetnych Rosjan. A co robi władza? Największy pomnik komunistycznych ofiar w Moskwie, znajdujący się na cmentarzu Dońskim, jest tak duży, że mógłbym go wziąć pod pachę i wynieść. U nas jednak mierzenie się z komunistycznym dziedzictwem wygląda zupełnie inaczej.

Czy Rosja wobec Polski prowadzi odmienną politykę niż wobec innych swoich sąsiadów?

Techniki i metody stosuje te same: dziel i rządź. Celem tej polityki jest poróżnianie potencjalnych przeciwników, tak jak teraz wyraźnie chodzi Rosji o rozbicie współpracy polsko-ukraińskiej. W niemałym stopniu to się udaje. Kiedy minister Sikorski poleciał do Moskwy przygotować wizytę premiera Tuska, owszem, otrzymał całą serię uśmiechów od ministra Ławrowa, który go przyjmował. A wszystko to po to, by móc izolować Julię Tymoszenko, która miała przybyć następnego dnia do Moskwy w bardzo ważnej dla Ukrainy, ale i dla Polski, sprawie – bezpieczeństwa energetycznego. Ale ukraińska premier nie dała się złapać w tę pułapkę i zasłoniwszy się chorobą, odłożyła wizytę na Kremlu – ale przecież tylko na jakiś czas...

Drugą techniką jest wykorzystywanie prorosyjskiego lobby. Ludzi, którzy w imię własnego, wąsko rozumianego interesu ekonomicznego, gotowi są zrobić wszystko. A Rosja ma do zaoferowania niemało, przede wszystkim swój wielki rynek zbytu, np. mięsa. Tylko – zapytam – ilu Polaków skorzysta na eksporcie naszego mięsa do Rosji? Wartość tego eksportu, który odblokowała Rosja, to 20 mln euro, podczas gdy cały wolumen polsko-rosyjskich obrotów gospodarczych jest kilkaset razy większy. Na wywozie mięsa z Polski skorzystają jednak konkretni ludzie i to oni – nie myślę o dyrektorach zakładów mięsnych, ale o popierających ich lobby politycznym – na tym skorzystają.

Ale czy naprawdę musimy popierać działania innych państw skierowane przeciw Rosji czy też odbierane w Moskwie jako antyrosyjskie?

Absolutnie nie musimy. Każdy automatyzm byłby tutaj absurdalny. Miałem, na przykład, duże wątpliwości odnośnie do naszej reakcji na sprawę pomnika w Tallinie. Powrót do dyskusji o cmentarzach żołnierzy rosyjskich w Polsce, który przy tej okazji miał miejsce, sztucznie zresztą podkręcany przez stronę rosyjską, był bardzo szkodliwy. Akurat wtedy solidarność z Estonią mogliśmy wyrazić na innych warunkach niż naruszając – nawet w słowach – spokój zmarłych, których pamięć jest w oczywisty sposób droga milionom Rosjan. Zostawmy ich w spokoju.Drugi przykład to Czeczenia. Kiedy walczyła o niepodległość z rosyjskim imperializmem, wspieranie jej w tej walce było jak najbardziej uzasadnione. Kiedy jednak wskutek niesłychanie brutalnej i perfidnej zarazem polityki rosyjskiej została zepchnięta w stronę bandytyzmu albo, co gorsza, projektu fundamentalnego – kalifatu, tej akurat idei nie powinniśmy chyba popierać. To jest, oczywiście, moje prywatne zdanie. Ale chodzi właśnie o to, że powinniśmy bronić słabszych, jeśli są atakowani przez Rosję w imię jej odruchu imperialnego. I pamiętać o tym, że nasze interesy zależą od tego, z jaką Rosją rozmawiamy. Porozumienie z Rosją jest ważne i potrzebne, ale nie z Rosją rządzoną przez spadkobierców KGB i GRU. Były, są i będą różne Rosje, jak różni są też jej wrogowie. Tak, że namawiałbym: nie z każdym wrogiem Rosji i nie przeciwko każdej Rosji.

(ur. 1960) — historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik Pracowni Dziejów Rosji i ZSRR w Instytucie Historii PAN w Warszawie, redaktor dwumiesięcznika „Arcana”. Autor wielu książek, m.in.: „Polska i trzy Rosje. Studium polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego” (2001), „Od imperium do imperium. Spojrzenia na historię Europy Wschodniej” (2004), „Historia politycznych tradycji” (2007).

Z jakim bagażem udaje się premier Donald Tusk do Moskwy?

Każdorazowo, gdy głowa państwa polskiego jedzie do Rosji, zabiera ze sobą bagaż tradycji stosunków polsko-rosyjskich. Ten bagaż odrzucić można tylko razem z niepodległością. Natomiast każdy polityk dodaje do niego własną wizję stosunków z naszym wielkim historycznym sąsiadem.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem