Wrzesień 2008 r. W amerykańskiej prasie zaskakujące tytuły: „Rosenbergowie winni”. Odkrycie, pomyślałby kto, nieco spóźnione; tytuł, wydawałoby się, trochę anachroniczny. Czytając go, miało się wrażenie cofnięcia się w czasie. Podobne wrażenie miewa się niekiedy teraz w Polsce.
Dla większości z nas – tych, którzy w ogóle sprawę pamiętają – co do winy Rosenbergów skazanych w 1953 r. za szpiegostwo na rzecz Związku Sowieckiego, nie było wątpliwości. (Przynajmniej nie było jej w przypadku Juliusa; nadal nie jest całkiem jasne, do jakiego stopnia Ethel była świadomie zaangażowana w pracę swojego męża). Lecz spora część amerykańskiej lewicy, może nawet ogromna jej większość, takie wątpliwości miała; podobnie jak miała je, wbrew wszelkim dowodom, w sprawie Algera Hissa.
W wyroku skazującym Rosenbergów na śmierć widziano próbę stłumienia niezależnego myślenia, zamach na wolność słowa, skutki antykomunistycznej histerii rozpętanej przez McCarthy’ego, tłumienie sprzeciwu wobec antysowieckiej polityki rządu amerykańskiego, szczucie człowieka, który wierzył w pokój i był wierny swoim ideałom itp.
Ronald Radosh w swojej świetnej książce o amerykańskiej lewicy („Commies: A Journey Through the Old Left, the New Left and the Leftover Left”, 2001) pisze, że dla wszystkich w jego środowisku było oczywistą, niepodważalną prawdą, iż Rosenbergowie byli „niewinnymi postępowcami, prześladowanymi za swoje oddanie pokojowi”. Wszelkie wątpliwości powinna była definitywnie rozwiać opublikowana w 1983 r. inna książka Radosha, napisana razem z Joyce Milton, o sprawie Rosenbergów („The Rosenberg File”). Radosh, od młodości związany z amerykańskim ruchem komunistycznym i pochodzący z rodziny silnie zaangażowanej w komunistyczny ruch związkowy, był pośród tych, dla których niewinność Rosenbergów była oczywistością, i zabrał się do pisania książki o nich w nadziei, że uda mu się tę niewinność ostatecznie udowodnić. Stało się inaczej: został zmuszony do przyznania, że dowody ich winy były przytłaczające.
Ale jego książka nie u wszystkich rozwiała wątpliwości. Czy teraz, w obliczu wypowiedzi współoskarżonego wraz z Rosenbergiem Mortona Sobella, który po ponad pół wieku przyznał się, że obaj, on i Rosenberg, byli sowieckimi szpiegami (stąd wrześniowe tytuły w amerykańskich gazetach), wątpliwości te zostaną wreszcie rozwiane i sprawa ostatecznie zamknięta? Wątpię. Bo nawet jeśli wypowiedź Sobella zostanie przyjęta i przetrawiona, różne mogą być indywidualne sposoby pogodzenia się z tą gorzką prawdą.