Na kilka dni przed wyborami mało kto wątpi, że PiS je wygra i utrzyma władzę. Choć również mało kto dałby w ciemno głowę za zdobycie przez PiS sejmowej większości bezwzględnej, przydatnej do stabilnego rządzenia. To jednak, co w finale kampanii wyborczej uderza najbardziej, to znacząca dysproporcja witalności i politycznej krzepy pomiędzy rywalizującymi formacjami Jarosława Kaczyńskiego i Grzegorza Schetyny. Prawdę mówiąc, obserwacja przejawów owej dysproporcji zeszła do poziomu banału; wszyscy ją widzą, mówią i piszą o niej.
Aktor Jerzy Stuhr celnie, acz ze smutkiem, używa dla obecnej kampanii metafory „starcia florecisty z miotaczem ognia”. Ostrożny zazwyczaj w słowach Piotr Zaremba pisze na łamach „Plusa Minusa na wybory” o panującym w Platformie „poczuciu nieuchronności porażki, które podsyca proces autodestrukcji”. Nawet tak sfanatyzowany przeciwnik obecnej władzy jak Tomasz Lis już tylko z rozpaczą nawołuje opozycję do nieopuszczania rąk.
Przedwyborcze realia podobnie postrzega większość wyborców. W jakościowych badaniach IBRiS (na bardzo dużej próbie) symbolicznym wyobrażeniem Platformy okazuje się „wyleniały lew”, zaś o PiS mówi się tam, iż „jak go nawet wygnać drzwiami, to i tak wepchnie się oknem”. Co ciekawe, te wyobrażenia są tylko w niewielkim stopniu zależne od partyjnych sympatii.
Autodestrukcja
Podobnego klimatu już dawno nie było w Polsce przed wyborami. W 2011 roku PiS szedł co prawda do wyborów po niemal pewną porażkę, ale był zarazem całkowicie wyzbyty owego znużenia, tak mocno charakteryzującego dzisiejszą kondycję Platformy. Przeciwnie, ze zdwojoną energią przystępował wtedy właśnie do budowy swego „alternatywnego państwa”, które miało być (i było naprawdę) sposobem na odniesienie przyszłego zwycięstwa.
Ostatni raz coś trochę podobnego miało miejsce w 2005 roku, gdy pod ciosami PO–PiS-u rozsypywała się jak domek z kart polityczna budowla SLD, a postkomunistyczni politycy prowadzili depresyjną kampanię, podszytą przeczuciem historycznego końca całej formacji. Jednak dzisiejsza pozycja Platformy w niczym przecież nie przypomina ówczesnej rozsypki SLD.