Sukces jest jak kobieta
Sztuka powieści" to zbiór kilkunastu wywiadów z pisarzami drukowanych przez lata w „The Paris Review", anglojęzycznym piśmie od ponad 60 lat ukazującym się w stolicy nad Sekwaną. Lektura tych tekstów to prawdziwa bryza znad oceanu, w porównaniu choćby z rodzimym życiem literackim, w którym dyskusje koncentrują się ostatnio na tym, co źle napisano o Jerzym Pilchu lub kogo nie lubi Andrzej Stasiuk i jego żona. Rozmówcy to dziś albo absolutni klasycy powieści lub pisarze do bycia klasykami aspirujący.
Wywiady ułożono chronologicznie, ale od końca: od Houellebecqa z 2010 roku, aż do samego Papy Hemingwaya z wiosny 1958 roku. Zacznijmy więc właśnie od niego. Na pytanie, co radziłby młodemu pisarzowi, odpowiada: „Powiedzmy, że powinien się powiesić, kiedy tylko się przekona, że pisać dobrze jest wręcz niemożliwie trudno. Potem należy go bezlitośnie odciąć i przez resztę życia powinien zmuszać się do pisania tak dobrze, jak potrafi. Będzie przynajmniej miał historię, jak się powiesił, żeby od czegoś zacząć". I jeszcze: „Im lepsi pisarze, tym mniej mówią o własnej pracy. Joyce był doskonałym pisarzem i tylko palantom wyjaśniał, co robi. Pisarze, których szanował, mieli rozumieć, o czym pisze, czytając go". Mój ulubiony w tym zestawie Saul Bellow idzie mu w sukurs: „Przesadna koncentracja na samym sobie jest dla artysty niebezpieczna, wręcz niemoralna". A potem krytykuje samego autora „Pożegnania z bronią": „Hemingwaya uważam za człowieka, który jako artysta rozwinął ważny styl. Istotny styl życia, do którego wciąż lgną lubiący dramatyzować starzy panowie. Nie uważam Hemingwaya za wielkiego powieściopisarza".
O wolności, którą powinien mieć każdy pisarz, Bellow mówi następująco: „Kiedy studiowałem literaturę na uniwersytecie, dawano mi jasno do zrozumienia, że jako Żyd i syn rosyjskich Żydów prawdopodobnie nigdy odpowiednio nie wyczuję anglosaskich tradycji, angielskich słów. Jeszcze w college'u zrozumiałem, że ci, którzy mi to mówili, niekoniecznie byli moimi bezstronnymi przyjaciółmi. Ale tak czy owak, mieli na mnie wpływ. Musiałem się od nich uwolnić. Wywalczyłem wolność, bo musiałem". Wywalczył wolność i Nobla, czyli został dobrym pisarzem, a o dobrym pisarzu traktuje też William Faulkner: „Dobrego pisarza nic nie zniszczy. Dobrego pisarza może zmienić tylko śmierć. Ci dobrzy nie mają czasu martwić się o sukces i wzbogacenie. Sukces jest jak kobieta – jeśli się przed nią pochylisz, to cię odrzuci. Musisz więc odwrócić się do niej plecami. Może wtedy się do ciebie przyczołga". Proszę przygotować się też na Borgesa, Nabokova, Cortázara, Márqueza, Huxleya i innych. To naprawdę książka, którą warto smakować podczas długich jesiennych wieczorów i wracać do niej, by przekonać się o klasie i skromności największych twórców powieści. Kogo w niej zabrakło? Na pewno François Mauriaca i Grahama Greene'a.
Święty Paweł jako nieszczęście kultury
Trochę gorzej jest z „Życiem na poczytaniu" Grzegorza Jankowicza, z podtytułem „Rozmowy o literaturze i reszcie świata". Zachodzi podejrzenie, że obcowanie z dziełem autora, który na skrzydełku reklamuje się m.in. jako „filozof literatury", może wywołać niczym nieskrępowany atak ziewania. Nie jest jednak aż tak źle, chociaż Jankowicz w swej książce przeplata rozmowy z autorami wybitnymi (Josef Škvorecký, John Bainville, Amos Oz, György Spiró, Miljenko Jergović) z wyraźnie przereklamowanymi (Etgar Keret, Paul Auster) czy zupełnie w tym zestawieniu od czapy (ks. Adam Boniecki). I o ile w „Sztuce powieści" mówi do nas sam Jorge Luis Borges, w książce Jankowicza mamy wywiad z Alberto Manguelem, wieloletnim lektorem niewidomego już wówczas autora „Emmy Zunz", który później sam został pisarzem. Na tym polega różnica.
Na pewno jednak niezainteresowany wyłącznie lekturą rozrywkową czytelnik znajdzie w książce wiele wątków inspirujących, choćby bezustannie tu prowadzony i powracający dyskurs o Holokauście i jego wpływie na autorów z trzeciego czy nawet czwartego po nim pokolenia (choćby Jáchym Topol, Martin Amis czy nasz Piotr Paziński). Mętne wywody Johna Bainville'a na temat związków „czystej nauki" ze sztuką mogą oczywiście nużyć, ale niespodziewanie pisarz staje się obrońcą greckich bogów i celnie strzela: „To był system niemal doskonały! Zwróć uwagę: wszystko miało tam swego boga. Och, jakże bym chciał, żeby nasza kultura powróciła do stanu, w którym posługiwaliśmy się takimi strukturami. Chrześcijaństwo zniszczyło niezwykłe dzieło ludzkiego umysłu. Święty Paweł i Ojcowie Pustyni – z tą ich ascetyczną wyobraźnią – to największe nieszczęście, jakie przytrafiło się zachodniej kulturze. Z ich strony przyszły nakazy, zgodnie z którymi powinniśmy myśleć i żyć. Podczas gdy dawni bogowie, bogowie pogańscy byli na wskroś ludzcy, tacy jak my! Ba! Byli gorsi niż my, ale potrafili żyć pełnią życia, żyli najpełniej, jak tylko się da. Degradacja ciała, traktowanie życia jako stadium poprzedzającego wieczystą egzystencję w raju, to katastrofa, która naznaczyła naszą kulturę głęboką raną".
Tę wypowiedź natychmiast kojarzę z naszym Jerzym Prokopiukiem i jego sądem sprzed lat o „dobrym świecie", który zbezcześciło chrześcijaństwo: bo gdyby go nie było, jak twierdzi ten najbardziej znany z polskich ezoteryków, świat byłby bardziej gnostycki, katarski, masoński – po prostu lepszy. Czytając podobne wyznania zdobywcy Nagrody Bookera, biję się z myślami. To może odpuścić, kupić sobie tego Moleskine'a i zapisać go „starannie od początku do końca"? Zacząć zbierać domki dla lalek, zabytkowe i współczesne, z nadzieją, że „głęboka rana" naszej kultury choć trochę się zabliźni?