Ogłoszony na początku roku przez rząd program deregulacyjny wpisuje się w globalny trend usuwania barier regulacyjnych w gospodarce. Podobne działania podjął prezydent Argentyny Javier Milei, wprowadzając „gospodarczy stan wyjątkowy”. W USA realizuje go Elon Musk, a na Starym Kontynencie kwestią odbiurokratyzowania zajęła się biurokratyczna Unia Europejska, przygotowując tzw. omnibusy, które mają doprowadzić do uproszczenia produkowanych przez eurokratów regulacji.
Donald Tusk śladami Janusza Palikota i Mateusza Morawieckiego
Ogłoszony przez Donalda Tuska plan deregulacyjny nie jest nowatorskim pomysłem. Wcześniej były już inicjatywy Gowina, Palikota, Morawieckiego i kilka innych, wszystkie przyniosły dość umiarkowane efekty. Kolejne rządy w świetle reflektorów wprowadzały pakiety deregulacyjne, zmieniając setki przepisów hamujących rozwój przedsiębiorczości, jednak szybko okazywało się, że w miejsce usuniętych barier pojawiały się nowe. Wciąż też istniały enklawy odporne na jakiekolwiek zmiany.
Pomysł, aby za deregulację odpowiadał ktoś spoza struktur rządowych, jak miliarder Rafał Brzoska, z pewnością uwiarygadnia to przedsięwzięcie. Jego niezależność pozwala lepiej wyczuć puls i zidentyfikować aktualne bolączki przedsiębiorców. Problemem może być jednak jego siła przebicia. Nawet jeśli zebrane w pocie czoła propozycje trafią do urzędników i na ścieżkę legislacyjną, to wpływ Brzoski na rzeczywistość prawotwórczą może okazać się ograniczony, a inicjatywy mogą stać się obiektem politycznych kalkulacji.
Deregulacyjny entuzjazm u Rafała Trzaskowskiego
Raport opublikowany w środę w „Rzeczpospolitej” wskazuje, że deregulacja jest oczekiwana przez przedsiębiorców i wiąże się z nią spore nadzieje. Jednocześnie badania elektoratów w wyborach prezydenckich pokazują, że projekt jest postrzegany jako polityczny. Optymistycznie patrzą na niego szczególnie wyborcy Rafała Trzaskowskiego, a neutralnie zwolennicy Sławomira Mentzena i Karola Nawrockiego.