Wola czy prawo, duchowa sytuacja parlamentaryzmu

O wyższości decyzji politycznych

Aktualizacja: 11.12.2017 17:02 Publikacja: 11.12.2017 16:07

Była premier Beata Szydło (L) i desygnowany na premiera Mateusz Morawiecki podczas uroczystości, 8 b

Była premier Beata Szydło (L) i desygnowany na premiera Mateusz Morawiecki podczas uroczystości, 8 bm. w Pałacu Prezydenckim w Warszawie. Dotychczasowy wicepremier oraz minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło na stanowisku premiera.

Foto: PAP/Paweł Supernak

W artykule „Stary czy nowy porządek konstytucyjny?", opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej" 16 marca 2017 r., wspólnie z prof. Adamem Wielomskim postawiliśmy tezę, że w Polsce rządzonej przez Prawo i Sprawiedliwość możemy mieć do czynienia nie tylko z naruszeniem zasad dotychczasowego porządku prawno-politycznego, ale być może również z narodzinami nowego ładu. Dzisiaj dodać należy, że praktyka ustrojowa ewoluowała w kierunku decyzjonistycznym (wyższość decyzji politycznej nad normą prawną), ale także odsłoniła braki, by nie rzec: fasadowość dzisiejszego parlamentaryzmu.

By oddać sprawiedliwość rządzącym: trend ten zapoczątkowany został w Europie co najmniej w pierwszej połowie XX w., a mimo to wydaje się ignorowany przez dominujące nurty nauki prawa.

Rezygnacja premier a rola prezydenta

7 grudnia 2017 r. prezes Rady Ministrów Beata Szydło złożyła rezygnację z pełnionej funkcji w trakcie posiedzenia i wobec Komitetu Politycznego Prawa i Sprawiedliwości, czyli organu partii politycznej (statut PiS operuje terminem „władzy naczelnej"), a podmiot ten desygnował na następcę pani premier Mateusza Morawieckiego.

Wątpliwe przy tym jest, że rezygnacja ta była suwerenną decyzją pani premier. Komentatorzy raczej są skłonni jako faktycznego autora decyzji widzieć lidera partii rządzącej, wykazującego wyższość auctoritas nad normą prawną. Niewielu jednak obserwatorów sceny politycznej – być może mimowolnie większość już akceptuje, że ośrodek realnej władzy ma charakter pozakonstytucyjny – zauważyło, że Konstytucja RP z 2 kwietnia 1997 r. precyzyjnie reguluje procedurę odwołania gabinetu, m.in. z powodu złożenia rezygnacji przez prezesa Rady Ministrów (art. 162 ust. 1 lit. 3).

Prezydent RP, jako podmiot ustrojowo umocowany do odebrania oświadczenia o rezygnacji prezesa Rady Ministrów, przyjmując dymisję Rady Ministrów, powierza premierowi dalsze sprawowanie obowiązków do czasu powołania nowej Rady Ministrów. Wskazać jednak należy, że Konstytucja RP przewiduje możliwość odmówienia przez prezydenta RP przyjęcia przedmiotowej rezygnacji. W casusie Beaty Szydło rezygnacja z urzędu została złożona wobec organu partii rządzącej, który ją przyjął i oficjalnie desygnował następcę, czym pominął zupełnie możliwość nieprzyjęcia rezygnacji przez prezydenta RP i jego rolę w desygnowaniu następcy. Wskażmy na nie mniej ważną okoliczność prawną: zgodnie z art. 154 ust. 1 Konstytucji RP, to prezydent RP desygnuje prezesa Rady Ministrów, który proponuje skład Rady Ministrów, a dopiero w razie fiaska powołania w ten sposób Rady Ministrów inicjatywa utworzenia rządu przechodzi na Sejm.

Oczywiście w oficjalnych komunikatach nie zabrakło zapewnień, że przedmiotowa decyzja została podjęta przez Beatę Szydło, że zgodnie z procedurą oficjalnie prezydent RP odwołał ją z funkcji i desygnował następcę, aczkolwiek ta narracja stworzona post factum raczej niewielu przekonała...

Z dala od jawności i podziału władz

W pierwszej kolejności – by uniknąć dość modnego zarzutu oskarżania PiS o „niszczenie demokracji" – poczyńmy pewną konstatację: parlamentaryzm nie jest synonimem demokracji, która jest, lub może być, uznana za jego treść. Parlamentaryzm to pewnego rodzaju forma przewidziana dla demokracji, bynajmniej niejedyna z możliwych.

Carl Schmitt, niemiecki jurysta, którego dzieła zyskują w Polsce coraz szersze grono czytelników, kojarzony jest z teorią dyktatury i nauką decyzjonizmu, ale był również wnikliwym analitykiem parlamentaryzmu. Dowodził, że aprioryczne podstawy liberalnego parlamentaryzmu osadzają się na dwóch prymarnych zasadach („intelektualne jądro parlamentaryzmu"): postulacie jawności życia publicznego („jawność pertraktacji jest sednem całego systemu" – napisał w swej monumentalnej „Nauce o konstytucji") i postulacie podziału władzy, a dokładniej, teorii równowagi przeciwnych sobie władz. Jednocześnie kryzys parlamentaryzmu, jaki opisywał już blisko 100 lat temu, objawiał się właśnie w postępującej fikcyjności tych zasad.

Parlament, w którym chcielibyśmy widzieć płaszczyznę kulturalnego sporu kompetentnych delegatów narodu, cel wypracowania optymalnych rozstrzygnięć, to wyidealizowany obrazek. I, niestety, nieprawdziwy, wobec upadku kultury debaty publicznej, a przede wszystkim przesunięcia ośrodków decyzyjnych z parlamentu na gabinety partyjne i różnego rodzaju „lobbies", np. media czy „rynki światowe". Natomiast jawność życia publicznego i aprioryczny „trójpodział" to dogmaty parlamentaryzmu, których co do zasady nikt nie ośmiela się otwarcie zanegować. Chociaż właściwie wszystkie siły polityczne (tak w Polsce, jak i w zachodnich demokracjach parlamentarnych) jawność praktykują w sposób bardzo ograniczony, by nie rzec: teatralny. Monteskiuszowski mityczny „trójpodział" jest konstrukcją teoretyczną, aprioryczną, w praktyce falsyfikowaną przez ustrój właściwie każdego państwa.

Reasumując, Schmitt wskazał na dzisiejsze nieuleczalne choroby parlamentaryzmu: brak dyskusji, czyli racjonalnej perswazji wzajemnej, daleko idące ograniczenia wymiaru publicznego i jawności, wreszcie fikcyjność reprezentacyjnego charakteru parlamentu i deputowanych (wobec zmonopolizowania procesu ich preselekcji przez aparaty partyjne), czyli w efekcie podziału władz.

Na powyższe ogólne rozważania nad trendami ewolucji parlamentaryzmu europejskiego nakładają się uwarunkowania ściśle polskie, mianowicie silne odwołanie do spuścizny sanacji (1926–1939) w ramach tzw. polityki historycznej, gdzie praktykę ustrojową cechował prymat decyzji politycznej nad ustawą i źle skrywana pozorność instytucji i procedur ustrojowych – najpierw w pogardzanej konstytucji z 1921 r., później w ustawie konstytucyjnej z 1935 r.

Bez teatralności

Przechodząc do oceny przypadku rezygnacji Beaty Szydło, używając aparatu pojęciowego niemieckiego prawnika: przedstawicielom partii rządzącej nie powinniśmy czynić zarzutów z powodu niejawności procedur odwołania i powołania rządu, prymatu rozkazu nad normą czy też fasadowego potraktowania procedur konstytucyjnych, gdzie premiera de facto odwołuje i desygnuje pozakonstytucyjny organ partii, bynajmniej nie prezydent RP czy większość sejmowa (którzy jedynie zatwierdzają decyzję polityczną innego podmiotu), gdyż taka jest praktyka dzisiejszych państw demokratycznych.

W takim kierunku ewoluował parlamentaryzm i Polska nie jest przypadkiem wyjątkowym. Przedstawicieli partii rządzącej cechuje natomiast brak należytej staranności w utrzymaniu teatralności procedur dzisiejszego parlamentaryzmu.

Brak entuzjazmu dla tego demokratycznego rytualizmu daje o sobie znać w szczególności poprzez lekceważące potraktowanie zasady jawności życia publicznego, choćby ogólnikowe i pokrętne tłumaczenie zmiany na stanowisku premiera „istotnymi przeobrażeniami w sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej", usiłowanie narzucenia mało wiarygodnej narracji „suwerennej decyzji" pani premier o rezygnacji, także poprzez potraktowanie procedur konstytucyjnych regulujących przedmiotowe zmiany jako niewiele znaczący formalizm.

Gdyby próbować szukać dowodów na rzecz tezy autorstwa Carla Schmitta, który twierdził, że „jeżeli w praktyce parlamentarnego państwa życie publiczne i dyskusja stają się pustą, nic nieznaczącą formalnością, to sam parlament taki, jaki został ukształtowany w XIX wieku, traci swój dotychczasowy sens i podstawę", to przykład upadku rządu Beaty Szydło potwierdzi prawidłowość tej oceny.

Autor jest adwokatem, doktorem nauk prawnych

Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?