Artur Ilgner: Drugi zamach majowy

O pierwszym nie ma sensu przypominać, bo kto o nim nie wie, nie pamięta lub mało go to obchodzi, ten z pewnością nie jest czytelnikiem "Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 14.05.2020 15:15 Publikacja: 14.05.2020 15:00

Artur Ilgner: Drugi zamach majowy

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

O drugim historia dopiero się wypowie. Dla mnie jest oczywiste, że użyłem właściwego rzeczownika, że takie właśnie określenie tego, co dzisiaj w Polsce się dzieje, znajdzie się w przyszłości w podręcznikach szkolnych.

Dwa, jakże istotne wydarzenia dla naszej państwowości dzieli bez mała wiek, łączy jedno: zamach na demokrację. W zamachu z 1926 roku zginęło ok. 400 osób, 1000 zostało rannych, licząc żołnierzy i cywilów. W zamachu z 7 maja 2020 roku, przynajmniej do tej pory, nikt nie zginął. Tu - gdyby ktoś miał odmienne zdanie twierdząc, że to nie jest zamach na demokrację, kończy się jedyna antynomia.

Tak czy owak, tu następuje cezura: po kilkuletnim pełzaniu patokratyczna kasta, która przez parę lat systematycznie podgryzała korzenie demokracji, pokazała swoje kły, łamiąc "kręgosłup demokracji" - podstawowe prawo wyborcze.

I nijak to się ma do marszu Piłsudskiego, który wraz z oddanymi mu oddziałami nie szedł po dyktatorską władzę. Wręcz przeciwnie; w obronie demokracji, którą - jak dzisiaj - manipulowano, kupczono, zdradzano. To dowodzi, że przesłanki polityczne, powody dla których podjął tę trudną decyzję, były jakże odmienne. Także wzięcie na siebie pełnej odpowiedzialności za swoją decyzję. Warto tu podkreślić, że zdaniem wielu historyków Piłsudski nie dążył do bratobójczej walki, ale sytuacja "wymknęła się spod kontroli", co okazało się tragiczne w skutkach. Zatem, poza parlamentarnym zamachem na demokrację, a wojskowym przewrotem Piłsudskiego, wszystko dzieli te dwa wydarzenia, różne jak dzień od nocy, jak poczynania biznesmena Rydzyka - sługi bożego (proszę nie mylić z powieścią Caldwella) od nauk papieża Franciszka. Józef Piłsudski swoim życiem udowodnił, że sprawy Polski są dla niego jedynym celem - najświętszym, najwyższym. Udowodnił to odwagą na bitewnych polach, zdolnościami organizacyjnymi, przenikliwą i dalekosiężną myślą polityczną. Nawet dla jego oponentów jest to oczywiste, choć admiratorzy nie powinni zapominać o wątpliwych moralnie niektórych jego poczynaniach. Faktem jest, że gdyby nie jego "charyzma", lisia chytrości i dalekowzroczność polityczna, Polska nie rozwarłaby tak szeroko szczęk imadła zaborców i najprawdopodobniej byłaby o połowę w swoich granicach okrojona. Okrojona i bezbronna. Bo Sowieci wkraczając za ustępującymi wojskami niemieckimi chcieli poprzez Prusy Wschodnie zainfekować czerwoną zarazą państwa zachodnie. Jak wiadomo zamysł ten dzięki przenikliwości Piłsudskiego i prewencyjnym działaniom polskiego wojska (wojna polsko-bolszewicka 1920 roku) się nie powiódł.

Mówię o tym świadomie, by przypomnieć jak wielką rolę odegrał Marszałek w historii Polski i Europy. Zatem na przewrót majowy trzeba popatrzeć z tej perspektywy: bezradny, w odrodzonej lecz zwaśnionej Polsce, z zaciekle zwalczającymi się wzajemnie posłami i ugrupowaniami politycznymi, upadającymi i powoływanymi nowymi rządami, Piłsudski widział na powrót rychły upadek naszej państwowości. Chcąc znów przeciwstawić się temu zagrożeniu, nie miał wyboru. Mógł jedynie przy pomocy wiernych oddziałów przywrócić normalność i stabilność zarządzania.

Warto też prześledzić, w jaki sposób "ustabilizował" państwo, warto pamiętać, że nie miał "chorych ambicji": odmówił prezydentury, przyjmując funkcje Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Dokonał reorganizacji wojska, przekształcając go w nowoczesną, dobrze wyszkoloną, bitną armię. Był dwukrotnie premierem, zatrzymał sowiecką nawałnicę.

Jakże odmienne były motywacje i czyny Marszałka, ludzi wokół niego skupionych, ich polityczne i wojskowe życiorysy… jakże odmienne od tych polityków, którzy dzisiaj nami rządzą; cwanych "graczy", jak rękawiczki zmieniających przynależność do politycznych partii w zależności od koniunktury i synekury. Kim, tak naprawdę są "złotouści", medialni, "wiecowi" posłowie, z ustami pełnymi wyświechtanych frazesów, przekonujący nas do swoich kłamliwych racji, mówcy z potężnym aparatem propagandy za plecami? Kim są ich przywódcy?

Jakie zasługi stoją za panem Jarosławem, gdy powstawała "Solidarność"? Czego dokonał, kim wtedy był? Pamiętam dobrze ten czas, miałem w nim swój skromny udział. Pan Jarosław był wtedy osobą mało znaną, bratem "Lecha". Patrioty i mądrego polityka. Tragicznie zmarłego człowieka, którego śmierć wpłynęła niekorzystnie na zmianę naszej sceny politycznej. Stosunku rządzących do prawa i porządku. Obaj bracia (PC) mieli wizję praworządnego kraju. Takie miałem wtedy przekonanie. Ba! Pomagałem im w organizowaniu spotkań z wyborcami. Czas pokazał, że pan Jarosław, w przeciwieństwie do swojego brata, ma niewyobrażalne ambicje polityczne. Rodzą się tacy ludzie na świecie. Nie dbają o wygodne życie, dobra materialne, zamiast o siebie dbają o kota. Dla nich najważniejsza rzecz to "rządzić". I nic tego nie zatrzyma. Zatem nawet traumę (mówię to ze zrozumieniem i powagą!) po śmierci brata, dramat nie tylko jego, ale całego Narodu, wszystkich rodzin tragicznie zmarłych w katastrofie smoleńskiej, zamienił na "paliwo polityczne", by osiągnąć wyznaczony cel - władzę. I to mu się udało. Dzisiaj, nie licząc się z Konstytucją i prawem, przekonany o swoich nieomylnych racjach, wyczynia polityczne harce.  

A drugi pan Jarosław? Niegdyś minister w rządzie znienawidzonego dzisiaj Tuska, poza nienagannym uczesaniem, gładką mową, awanturą o aborcję, poza "obecnością" na scenie politycznej i tym jednym wyjątkiem, chwilowym sprzeniewierzeniem się rozpanoszonemu władcy, jakie stoją za nim polityczne sukcesy? Tylko takie, że zawsze był "u steru". To jego największe osiągnięcia. Ja też kiedyś z nim sympatyzowałem „politycznie”, bo wydawał mi się rozsądnym politykiem. Niemniej, od paru lat w każdym głosowaniu, coraz bardziej niszczącym demokratyczne państwo (chyba nie muszę robić tu wyliczanki), podnosił  rękę do góry. Dopowiem tylko, że głosował za „ustawą korespondencyjną” i nie miał nawet tyle przyzwoitości, by przynajmniej wstrzymać się od głosu, gdy Senat ją odrzucił i ponownie odbyło się głosowanie. To upoważnia mnie, by twierdzić, że gdy obaj "Jarosławowie" nocą decydują o przesunięciu lub nie terminu konstytucyjnych wyborów, to dokonują "zamachu na demokrację", co jest równoznaczne z zamachem stanu, tyle, że w parlamentarnym wydaniu. Arogancko pewni z tytułu osadzania na stanowisku p.o. prezesa Sądu Najwyższego "swojego człowieka" ferują wyroki, jakie jeszcze nie zapadły. I to w Sądzie Najwyższym! A wcześniej? Pomysł i realizacja wyborów "sasinowych", które to określenie oznaczać już będzie zawsze "takie niby głosowanie" - polityczny kabaret bezkarnie eliminujący jedyną do tego konstytucyjnie uprawnioną Państwową Komisję Wyborczą. A jeszcze wcześniej? Zmiana wbrew tejże Konstytucji ordynacji wyborczej. Jakie jeszcze - zapytuję - matactwa i krętactwa uknują w zakamarkach PiS-owskiej rzeźni, by zarżnąć do końca demokrację? Ile lat potrzeba będzie, by Polska, dzisiaj wyśmiewana przez cały cywilizowany świat jako "republika bananowa", na powrót odzyskała dawną reputację i powagę?  

Zatem twierdzę, że tego roku mamy kolejny "zamach stanu", zmieniający bieg naszej historii. Jakże różny od tamtego sprzed 94 lat, który wzmocnił i ustabilizował państwo. Dzisiejszy, przez przypadek także majowy, "zamach JJ" - wyreżyserowany przez dwóch posłów, pogrąży nas w chaosie politycznym i prawnym. Aby łatwiej było nami sterować, by aktualnie rządzący utrzymali się przy władzy. I to jest zasadnicza różnica pomiędzy "tamtym" przewrotem, a dzisiejszym. Ten, przywołuje na myśl słowo "kundlizm" - jak to nazwał w swoim czasie Wańkowicz. Nie obrażając psów, dorzuciłbym: "polityczny". Takie sobacze ujadanie dobiegające z mroku nocy.

Bo koty - jak wszyscy wiedzą - nie szczekają.

O drugim historia dopiero się wypowie. Dla mnie jest oczywiste, że użyłem właściwego rzeczownika, że takie właśnie określenie tego, co dzisiaj w Polsce się dzieje, znajdzie się w przyszłości w podręcznikach szkolnych.

Dwa, jakże istotne wydarzenia dla naszej państwowości dzieli bez mała wiek, łączy jedno: zamach na demokrację. W zamachu z 1926 roku zginęło ok. 400 osób, 1000 zostało rannych, licząc żołnierzy i cywilów. W zamachu z 7 maja 2020 roku, przynajmniej do tej pory, nikt nie zginął. Tu - gdyby ktoś miał odmienne zdanie twierdząc, że to nie jest zamach na demokrację, kończy się jedyna antynomia.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia
Opinie polityczno - społeczne
Apel do Niemców: Musicie się pożegnać z życiem w kłamstwie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po nominacji Roberta F. Kennedy’ego antyszczepionkowcy uwierzyli w swoją siłę