Straciła ten tytuł na rzecz futbolu, ale w pocie czoła pracuje na nowy: królowej koksu. Sprinterzy najbardziej. Ci, którzy mieli nadzieję, że nowe przepisy, powstanie Światowej Agencji Antydopingowej, złamanie karier sportowych i finansowych Marion Jones i Tima Montgomery’ego kogokolwiek odstraszą, byli w błędzie. Wpadają kolejni gwiazdorzy sprintu, ostatnio Tyson Gay i Asafa Powell, a to oznacza, że finał biegu na 100 m podczas zbliżających się mistrzostw świata w Moskwie będzie kadłubowy.
Przy okazji tych wpadek wszyscy zadają sobie jedno pytanie: czy Usain Bolt, bohater igrzysk w Pekinie i Londynie, jest czysty, czy biega tak fantastycznie tylko dlatego, że ma talent. Mit Jamajki jako cudownej wyspy naturalnie uzdolnionych sprinterów wygrywających bez wspomagania padł, ale Bolt wciąż biega i zarabia. Jest jak Carl Lewis, amerykański bohater z lat 80., choć u niego pozytywną antydopingową kontrolę podobno zamieciono pod dywan. Ciekawe, dokąd dobiegnie Bolt, do wiecznej sławy i zakłamanego spokoju – jak Lewis – czy tam, gdzie Marion Jones, która straciła wszystko.
We Francji trwa wyścig Tour de France. Jego lider Chris Froome na najtrudniejszej górze uciekł rywalom jak dzieciom, tak samo jak uciekał Lance Armstrong, a pytania dziennikarzy o to podobieństwo uznał za obraźliwe. W niedzielę podziwialiśmy Anglika na Mont Ventoux, ale nie był to już podziw bezrefleksyjny, każdy z nas miał te same wątpliwości. Za miesiąc w Moskwie one wrócą: będziemy czekali na finał biegu na 100 m ze świadomością, że mistrzostwo świata kiedyś i tak przyzna laboratorium.
Sportowa codzienność podkopuje wiarę w sens walki z dopingiem, bo pomimo ogromnych środków niewiele to daje. Utrudnia życie uczciwym, a przestępców nie odstrasza. Sportu bez dopingu już chyba nigdy nie będzie, co oznacza, że skończyła się jedna z najszlachetniejszych idei i pozostał nam tylko cyrk olimpijski.