Grzegorz Siemionczyk: Węgry szukają kotwicy dla forinta

Sugestia węgierskiego ministra finansów Mihalyego Vargi, że tamtejszy rząd myśli o przystąpieniu do strefy euro, to prawdopodobnie niewiele więcej niż próba ustabilizowania słabnącej gwałtownie rodzimej waluty. I raczej nie będzie skuteczna.

Publikacja: 12.10.2022 19:08

Viktor Orbán i kanclerz Olaf Scholz w Berlinie, 10 października

Viktor Orbán i kanclerz Olaf Scholz w Berlinie, 10 października

Foto: AFP

We wtorek kurs euro podskoczył do niemal 430 forintów, ustanawiając nowy historyczny rekord. Jeszcze rok temu za euro Węgrzy musieli zapłacić ok. 360 forintów. To oznacza, że tamtejsza waluta straciła na wartości w ciągu roku 16 proc. Dla porównania, złoty w tym samym czasie osłabił się wobec euro o niespełna 6 proc.

Główną przyczyną słabości forinta jest brak zaufania inwestorów do polityki tamtejszego rządu i banku centralnego. We wtorek zyskali oni kolejny dowód na to, że błędy w polityce makroekonomicznej wprowadziły Węgry na drogę, którą przemierzyła już Turcja. Okazało się, że inflacja nad Balatonem podskoczyła we wrześniu do najwyższego od 1996 r. poziomu 20,1 proc. z 15,6 proc. miesiąc wcześniej. Co więcej, 20 proc. przebiła też tzw. inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności i energii. To oznacza, że Węgrzy inflacji nie „importują”, tylko w dużej mierze odzwierciedla ona warunki w lokalnej gospodarce.

Czytaj więcej

Węgry myślą o wejściu do strefy euro. Zapowiedział to minister finansów

To jest kontekst, w którym należy umieścić środową wypowiedź węgierskiego ministra finansów, że „system ERM2 to możliwość, którą muszą ocenić wszystkie rozsądne osoby myślące o polityce fiskalnej lub monetarnej”. System ERM2 to swego rodzaju przedsionek do strefy euro. Musi przez niego przejść każdy kraj, który myśli o wstąpieniu do unii walutowej.

W praktyce Węgry są dalej od strefy euro niż kiedykolwiek wcześniej. Aby przyjąć wspólną walutę, kraj musi być na to gotowy, musi spełniać pewne kryteria dotyczące stanu finansów publicznych, stabilności waluty i poziomu stóp procentowych. Węgry żadnego z nich obecnie nie spełniają i długo spełniać nie będą.

Varga powiedział, że obecnie Węgry nie potrzebują euro, bo rozwijają się szybciej niż kraje unii walutowej

Wypowiedź Vargi można uznać za sygnał skierowany do inwestorów, ale też obywateli, którzy w większości przyjęcie euro popierają, że rząd ma wciąż ambicje, aby te kryteria spełnić, czyli ustabilizować gospodarkę. To oznacza m.in. dalszą walkę z inflacją, mniej rozrzutną politykę fiskalną oraz – a może przede wszystkim – bardziej ugodową politykę wobec Komisji Europejskiej. Spory między Budapesztem a Brukselą, dotyczące m.in. praworządności, których skutkiem jest blokada unijnych funduszy na odbudowę gospodarki po pandemii, stabilności forinta zdecydowanie nie służą.

W praktyce trudno to uznać za deklarację, że węgierski rząd poważnie myśli o euro. Minister – pociągnięty za język przez Agencję Reutera – powiedział jedynie, że Budapeszt rozważy wstąpienie do ERM2. I tylko pod warunkiem, że najpierw uda się zawrzeć porozumienie w sprawie funduszy unijnych. Co do samego euro, Varga powiedział, że obecnie Węgry tej waluty nie potrzebują, bo rozwijają się szybciej niż kraje unii walutowej. W podobnym tonie przedstawiciele węgierskiej administracji mówili o euro także wcześniej. Dlatego zresztą słowa ministra finansów, nawet jeśli faktycznie były zawoalowaną zapowiedzią bardziej odpowiedzialnej polityki makroekonomicznej, raczej zaufania do forinta nie przywrócą. Inwestorzy będą domagali się czynów, a nie słów.

Oznacza to również, że zwolennicy wprowadzenia euro w Polsce nie powinni liczyć na to, iż krąg państw pozostających poza unią walutową (a już w styczniu dołączy do niej Chorwacja) wkrótce zawęzi się na tyle, aby zmusić do zmiany stanowiska eurosceptyczne polskie władze.

We wtorek kurs euro podskoczył do niemal 430 forintów, ustanawiając nowy historyczny rekord. Jeszcze rok temu za euro Węgrzy musieli zapłacić ok. 360 forintów. To oznacza, że tamtejsza waluta straciła na wartości w ciągu roku 16 proc. Dla porównania, złoty w tym samym czasie osłabił się wobec euro o niespełna 6 proc.

Główną przyczyną słabości forinta jest brak zaufania inwestorów do polityki tamtejszego rządu i banku centralnego. We wtorek zyskali oni kolejny dowód na to, że błędy w polityce makroekonomicznej wprowadziły Węgry na drogę, którą przemierzyła już Turcja. Okazało się, że inflacja nad Balatonem podskoczyła we wrześniu do najwyższego od 1996 r. poziomu 20,1 proc. z 15,6 proc. miesiąc wcześniej. Co więcej, 20 proc. przebiła też tzw. inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności i energii. To oznacza, że Węgrzy inflacji nie „importują”, tylko w dużej mierze odzwierciedla ona warunki w lokalnej gospodarce.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację