We wtorek kurs euro podskoczył do niemal 430 forintów, ustanawiając nowy historyczny rekord. Jeszcze rok temu za euro Węgrzy musieli zapłacić ok. 360 forintów. To oznacza, że tamtejsza waluta straciła na wartości w ciągu roku 16 proc. Dla porównania, złoty w tym samym czasie osłabił się wobec euro o niespełna 6 proc.
Główną przyczyną słabości forinta jest brak zaufania inwestorów do polityki tamtejszego rządu i banku centralnego. We wtorek zyskali oni kolejny dowód na to, że błędy w polityce makroekonomicznej wprowadziły Węgry na drogę, którą przemierzyła już Turcja. Okazało się, że inflacja nad Balatonem podskoczyła we wrześniu do najwyższego od 1996 r. poziomu 20,1 proc. z 15,6 proc. miesiąc wcześniej. Co więcej, 20 proc. przebiła też tzw. inflacja bazowa, która nie obejmuje cen żywności i energii. To oznacza, że Węgrzy inflacji nie „importują”, tylko w dużej mierze odzwierciedla ona warunki w lokalnej gospodarce.
Czytaj więcej
Węgry mogą rozważyć scenariusz wejścia do mechanizmu ERM-2 po podpisaniu porozumienia z Brukselą w sprawie zawieszonych funduszy unijnych.
To jest kontekst, w którym należy umieścić środową wypowiedź węgierskiego ministra finansów, że „system ERM2 to możliwość, którą muszą ocenić wszystkie rozsądne osoby myślące o polityce fiskalnej lub monetarnej”. System ERM2 to swego rodzaju przedsionek do strefy euro. Musi przez niego przejść każdy kraj, który myśli o wstąpieniu do unii walutowej.
W praktyce Węgry są dalej od strefy euro niż kiedykolwiek wcześniej. Aby przyjąć wspólną walutę, kraj musi być na to gotowy, musi spełniać pewne kryteria dotyczące stanu finansów publicznych, stabilności waluty i poziomu stóp procentowych. Węgry żadnego z nich obecnie nie spełniają i długo spełniać nie będą.