W pewnym pięknym kraju rządził sobie sułtan. Rezydował we wspaniałym pałacu z 1150 pokojami. Dbał o swój kraj i zapewniał mu poważanie i dobrobyt. Nic dziwnego, że był powszechnie kochany (poza grupą malkontentów, ale tacy zawsze się znajdą).
Sułtan rządził swoim krajem od wielu lat, a popierała go większość poddanych. Szczególnie kochali swojego sułtana ci skromniej sytuowani i mieszkający poza wielkimi miastami. Sułtan rozumiał ich strach przed nadchodzącą z Zachodu obyczajową zarazą i potrafił ich zmobilizować konserwatywnymi hasłami. Potrafił też pokazać, że jego kraj wstał z kolan i nie da sobie narzucić importowanego modelu kulturowego zwanego liberalną demokracją. Skończył z wiernopoddańczą polityką wobec Unii Europejskiej i ogłosił, że nie interesują go członkostwo i związane z nim benefity, jeśli miałoby to oznaczać ograniczenie jego władzy. I podobnie odpowiedział Stanom Zjednoczonym, demonstracyjnie dystansując się w polityce zagranicznej od sojuszników z NATO.
Ale sułtan potrafił przekonywać do siebie rodaków nie tylko hasłami o odbudowie potęgi i niezależności kraju. Odnosił też sukcesy gospodarcze, hojnie dzieląc się ich owocami z biedniejszą częścią społeczeństwa. Trzeba przyznać, że miał trochę szczęścia: przejął władzę w momencie, gdy dzięki niepopularnym reformom poprzedników kraj wyszedł z głębokiego kryzysu. Wrócił wzrost gospodarczy, spadła inflacja, ludzie o koszty reform oskarżali poprzedników, a wszystkie korzyści z poprawy sytuacji przypisali sułtanowi. Ale też trzeba przyznać, że przez lata szło mu bardzo dobrze. Wybudował w szczerym polu ogromne lotnisko, godne ambicji dumnego narodu. Choć kraj balansował czasem na skraju finansowego ryzyka, przedsiębiorczość jego mieszkańców i dobry dostęp do unijnego rynku przyciągnęły nowe inwestycje i zapewniły przeciętny wzrost PKB rzędu 5 proc. rocznie.
W pewnym momencie coś zaczęło się jednak psuć. Na świecie wybuchły kryzysy, i choć nie odpowiadała za nie zła polityka rządu, naród już nie był tak szczęśliwy jak przedtem.
A najbardziej smuciło ludzi to, że z miesiąca na miesiąc zaczęły coraz szybciej rosnąć ceny.