Biorąc pod uwagę średnie zarobki prezesów spółek z warszawskiej giełdy w 2009 r., można szacować, że przeciętna odprawa prezesa waha się między 0,4 a 1,2 mln zł. Tyle firmy musiałyby zapłacić głównie za zakaz konkurencji.
Oczywiście to stawki średnie dla całej giełdy. W rzeczywistości odprawy w największych spółkach sięgają kilku milionów złotych.
Przykładem może być Jan Krzysztof Bielecki, który w ubiegłym roku z kasy Pekao zainkasował ponad 7,2 mln zł.
Równie wysoką odprawę dostała pełniąca do marca 2005 r. funkcję prezesa Kredyt Banku Małgorzata Kroker-Jachiewicz. Na jej konto wpłynęło prawie 6,1 mln zł. Piastujący po niej to stanowisko Ronald Richardson otrzymał tytułem odprawy już tylko 3,9 mln zł.
Wysokie odprawy w bankach nie powinny dziwić, gdyż od lat jest to najlepiej opłacana branża. W ubiegłym roku średnia płaca prezesa banku wyniosła ok. 2 mln zł.
W gronie rekordzistów jest też Marek Józefiak, szef Telekomunikacji Polskiej do listopada 2006 r. Na pożegnanie prezesa spółka wydała ponad 5,3 mln zł.
W tym roku z funkcji zrezygnował prezes Biotonu Janusz Guy. Jego łączne wynagrodzenie za niecały rok pracy przekroczyło 2,7 mln zł. Z czego sądząc po przeciętnej płacy prezesa w poprzednich latach, odprawa mogła sięgnąć 2 mln zł.
Na tle zachodniej konkurencji te liczby wydają się śmiesznie małe, ale w wielu przypadkach budzą olbrzymie kontrowersje. Szczególnie dotyczy to odpraw w firmach, gdzie kontrolę nad spółką sprawuje państwo.
Przykładem może być PKN Orlen. Polityczne nominacje sprawiały, że rotacje na stanowisku szefa spółki były nader częste, a odprawy jak na polskie warunki bardzo sowite.
Zbigniew Wróbel, który pracował w największym polskim koncernie naftowym od początku 2002 r. do lipcu 2004 r., zainkasował w sumie prawie 13 mln zł, z czego większość to właśnie odprawa.
Ale choć nominalnie wziął z kasy najwięcej, to rekordzistą wcale nie jest. Jego następcą został Jacek Walczykowski. Utrzymał się na stanowisku zaledwie kilkanaście dni. Za krótki dostęp do tajemnic firmy otrzymał w sumie ok. 6 mln zł. Z kolei Wojciech Heydel za ok. 4,5 miesiąca pracy na stanowisku prezesa Orlenu zainkasował prawie 4 mln zł, z czego ok. 1,5 mln zł to odprawa.
Duże rotacje są też w zarządzie KGHM. Tylko w 2008 r. odwołanym członkom zarządu, którzy pełnili swe funkcje niespełna cztery miesiące, oprócz należnego wynagrodzenia i premii spółka musiała wypłacić prawie 2,7 mln zł odpraw.
[srodtytul]Może się należy?[/srodtytul]
Są i takie odprawy, które nie budzą kontrowersji, bo prezes w takiej mierze przyczynił się do rozwoju firmy, którą opuszcza, że nagroda wydaje się uzasadniona.
Tak jest w przypadku Alessandro Profumo czy Jamesa Kiltsa, byłego prezesa Gilette. Odszedł on w 2005 r. po pięciu latach prezesowania ze 165 mln dol. odprawy, ale w tym czasie cena akcji firmy podwoiła się, Gilette kupił Duracella i doprowadził do sukcesu tej marki.
– Próbowałam kiedyś trafić w piłeczkę golfową i rozumiem teraz, dlaczego Tiger Woods zarabia 80 mln dol. rocznie – mówi Pearl Meyer, dyrektor w Steven Hall & Partners, firmie konsultingowej zajmującej się negocjowaniem wynagrodzeń prezesów. – Większość ludzi na świecie nie próbowała nigdy być prezesem. Widzą natomiast eleganckie samochody na parkingach, czasami nawet prywatny samolot. Ale nie mają pojęcia o tym, jak trudna jest to funkcja – dodaje.
Przy tym – jak wskazuje – szokująco wysokie odprawy wcale nie są na porządku dziennym. Zdarza ich się może kilka w roku, więc zwracają uwagę. Najbardziej jednak rażą te przypadki, w których płaci się miliony za marne wyniki. Rażą zwłaszcza w czasie kryzysu, kiedy wszyscy muszą oszczędzać.
Ale i nie tylko w kryzysie. Tak było w przypadku prezesa ABB Percy’ego Barnevika, który w 2002 r. po ogłoszeniu ogromnych strat przez koncern, obecny również w Polsce, zainkasował 78 mln dol. odprawy. Akcjonariusze zrobili wówczas taką awanturę, że Barnevik niemal połowę tej kwoty zmuszony był oddać.
[b][link=http://www.rp.pl/artykul/307546,543707.html]Posłuchaj komentarza Anity Błaszczak:[/link][/b]