30 tys. nowych testów na obecność wirusa SARS-CoV-2 i rządowe 100 mln zł na zabezpieczenie szpitali nie uspokoiło Polaków.
– Codziennie zgłaszają się przerażeni rodzice z pytaniem, czy ich dziecko nie ma koronawirusa. Dzieje się tak zarówno w poradni, jak i na SOR, choć apelujemy, by z objawami SARS-CoV-2 nie pojawiać się na SOR – mówi dr Łukasz Durajski, lekarz w trakcie specjalizacji z pediatrii, członek komitetu zwalczania odry i różyczki WHO. – Rodzice nie wiedzą, na ile wirus jest niebezpieczny dla ich dzieci. Uspokajam, że śmiertelność dotyczy głównie seniorów, osób przewlekle chorych i o upośledzonej odporności – mówi dr Durajski, autor bloga „Doktorek radzi".
Przeczytaj także: Komentarz Zuzanny Dąbrowskiej: Wirus i polityczne lekarstwo
Panikę widać również w aptekach. Zniknął z nich niemal cały zapas masek, które, jak kilka dni temu przekonywał minister zdrowia Łukasz Szumowski, nie są skuteczne w zapobieganiu zakażeniu.
Na drzwiach wielu aptek znalazły się wywieszki o braku środków dezynfekujących, m.in. żeli do rąk. – Pacjenci robią niepotrzebne zapasy nie tylko masek, ale także witaminy C, sprayów do nosa czy leków łagodzących objawy przeziębienia – mówi Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. – To nieracjonalne z wielu powodów. Choćby takiego, że w przeciwieństwie do leków przeciwwirusowych środki na przeziębienie tylko hamują objawy, czyli np. wysuszają nos albo obniżają gorączkę, a nie działają antywirusowo. Jeżeli zakażony wyjdzie na miasto, pomimo braku objawów i tak będzie zakażał – mówi Marek Tomków.