Stumetrowe mieszkanie o bardzo dobrym standardzie, blisko centrum Krakowa, właściciel oferował za 1,2 mln zł. Sprzedał taniej o 150 tys. zł. – Musiał ratować firmę, która ucierpiała w wyniku pandemii – tłumaczy Dariusz Majka z Power Invest.
Przykłady przecen podaje też Marcin Jańczuk, ekspert Metrohouse. 25-metrowy lokal w Pabianicach, wystawiony za 70 tys. zł, zmienił właściciela za 57 tys. – Oferta była eksponowana pół roku – mówi Jańczuk. Kolejny przykład: wymagające dużego remontu mieszkanie pod Olsztynem sprzedano za 100 tys. zł. Cena ofertowa: 130 tys.
– Sprzedający negocjują ceny, a rabaty są nieco większe niż zwykle – zauważa ekspert Metrohouse. Zastrzega, że zakupów ze spektakularną różnicą między ceną wywoławczą a transakcyjną nie ma zbyt wielu. Największe zniżki można wytargować, kupując mieszkanie z mniej popularnego segmentu. – Na rynku mieszkań do 40–50 mkw. duże negocjacje są rzadkością – mówi Marcin Jańczuk. – Przy obecnym poziomie cen o atrakcyjne oferty będzie coraz trudniej, chyba że klient sprzedaje pod presją czasu, co się zdarza.
Większe różnice
Z raportu Metrohouse przygotowywanego cyklicznie z Gold Finance wynika, że w IV kw. 2020 r. różnica między pierwszą a ostatnią ceną dyktowaną przez sprzedających to 3–6 proc. Zdaniem Jańczuka może to być więcej. Klienci często wstawiają lokale do agencji, bo nie udała się im sprzedaż na własną rękę. Nie znamy więc pierwszej ceny.
– Nasz drugi wskaźnik określa zaś, ile można wynegocjować w końcowych rozmowach. Różnica między ostatnią ceną ofertową a transakcyjną wynosi od 2 do 3 proc. – wskazuje ekspert Metrohouse. W praktyce wyglądałoby to tak: wywoławcza cena – np. 400 tys. zł spada w czasie ekspozycji oferty o 5 proc., do 380 tys. Klient jest w stanie wynegocjować dodatkowe 2 proc. Lokal zostaje sprzedany za 372,4 tys. zł, ponad 27 tys. zł mniej niż pierwsza cena.