Władze Berlina za 2,5 mld euro odkupią prawie 15 tys. lokali od dwóch funduszy z rynku PRS (najem instytucjonalny mieszkań) – Vonovii i Deutsche Wohnen – by przeznaczyć je na tani wynajem. Nastroje społeczne są tak rozgrzane, że oczekuje się wręcz wywłaszczenia inwestorów instytucjonalnych. W zeszłym roku miasto usiłowało zamrozić stawki czynszów, ale decyzja przepadła w sądzie.
W Polsce rynek PRS dopiero się rodzi i jak pokazują działające już portfele państwowego PFR Nieruchomości czy prywatnego Resi4Rent, cieszy się wzięciem. Ale i u nas PRS budzi emocje – fundusze są obwiniane za hurtowe zamówienia lokali u deweloperów, co zmniejsza i tak szczupłą już podaż w aglomeracjach.
Skąd problemy?
– Niemiecki rynek mieszkaniowy, w tym PRS, zdecydowanie różni się od polskiego – mówi Dariusz Pawlukowicz, wiceprezes Vantage Development, spółki przejętej przez fundusz TAG Immobilien, by budować portfel nad Wisłą. – W całych Niemczech prawie 50 proc. osób mieszka w lokalach wynajmowanych – a w dużych miastach, w tym w Berlinie, ponad 80 proc. – co jest ewenementem na tle Europy, gdzie udział mieszkań wynajmowanych stanowi przeciętnie 30 proc. W Polsce według różnych szacunków 14–18 proc. zasobu lokalowego jest wynajmowanych, a PRS to zaledwie ułamek oferty rynku, przez co jego wpływ na wysokość czynszów jest marginalny – dodaje.
Wskazuje, że według szacunków Fundacji Rynku Najmu do 2028 r. na PRS w Polsce będzie się składać ok. 90 tys. lokali głównie w największych miastach, co będzie stanowić ok. 3 proc. w stosunku do przewidywanego zasobu mieszkaniowego w sześciu największych aglomeracjach.
– Biorąc pod uwagę te dane, podmioty działające na rynku PRS nie będą mogły istotnie wpływać na stawki czynszu oferowane najemcom. Stopniowo rozwijający się sektor PRS doprowadzi przede wszystkim do profesjonalizacji rynku najmu w Polsce i podniesienia jakości obsługi z korzyścią dla klientów. Wartość czynszów będzie wypadkową z jednej strony atrakcyjności samego produktu (lokalizacji mieszkania, jego standardu), z drugiej zaś relacji do wysokości stóp procentowych, a co za tym idzie, dostępności kredytów hipotecznych – mówi Pawlukowicz.