Zatruty umysł

zdrowie | Największe dotąd badania nad przyczynami autyzmu wskazują, że skażenie środowiska odgrywa większą rolę, niż sądzili naukowcy.

Publikacja: 25.03.2014 07:22

Naukowcy nie potrafią wytłumaczyć nagłego skoku liczby przypadków autyzmu w ostatnich latach

Naukowcy nie potrafią wytłumaczyć nagłego skoku liczby przypadków autyzmu w ostatnich latach

Foto: Corbis

Nowe analizy prowadzone przez specjalistów z Uniwersytetu Chicago objęły rekordową liczbę 100 mln osób. Oczywiście naukowcy nie badali każdej osoby. Zajrzeli natomiast do ich dokumentacji medycznej obejmującej lata 2003–2010. Rezultaty są niepokojące – czynniki środowiskowe, w tym narażenie m.in. na pestycydy i ołów, wiążą się z pojawieniem się zaburzeń autystycznych.

– To wskazuje, że wpływ czynników środowiskowych istnieje, a ich efekt jest zaskakująco silny – przekonuje główny autor tych analiz prof. Andrey Rzhetsky z Wydziału Genetyki Człowieka Uniwersytetu Chicago.

Jego ustalenia mogą dać oręż ruchom antyszczepionkowym – rodzicom odmawiającym szczepienia swoich dzieci z obawy przez substancjami, które – w ich przekonaniu – wywołują autyzm. Naukowcy przekonują, że nie ma żadnych dowodów na to, iż preparaty rtęci (tiomersal) wykorzystywane w niektórych szczepionkach powodują autyzm u dzieci. Ale „eksperci" i tak wiedzą swoje. Teraz będą się mogli powoływać na badania prof. Rzhetsky'ego.

Dziś przyjmuje się, że główną przyczyną zaburzeń spektrum autystycznego (to nieco szersza kategoria niż sam autyzm) są wadliwe wersje genów. Znaleziono takich „podejrzanych" fragmentów naszego DNA już kilkadziesiąt. Dopiero w dalszej kolejności wymienia się infekcje, antybiotyki czy alergie.

Wszędzie toksyny

Jednym z problemów utrudniających ocenę roli zanieczyszczenia środowiska w rozwoju takich zaburzeń jest brak możliwości rzetelnego ustalenia, czy rodzice i dziecko rzeczywiście mieli kontakt z toksycznymi substancjami.

Dlatego zespół prof. Rzhetsky'ego sięgnął po inne dane – pośrednio wskazujące na skażenie środowiska. Z dokumentacji medycznej wyczytali obecność wrodzonych wad – u chłopców były to deformacje genitaliów – wskazujące na kontakt z toksynami. Wcześniej udowodniono związek takich deformacji z obecnością m.in. pestycydów w środowisku.

Porównując te dane dla kolejnych regionów w USA, naukowcy odkryli zaskakującą zależność. Wzrostowi liczby wad wrodzonych o 1 proc. na danym obszarze towarzyszył wzrost liczby przypadków zaburzeń spektrum autystycznego o 283 proc. O 94 proc. wzrastała liczba przypadków zaburzeń rozwoju umysłowego.

– Jeżeli rzeczywiście toksyny wpływają na pojawianie się autyzmu na tych obszarach, to ma to pewne bardzo praktyczne implikacje – mówi prof. Rzhetsky. – Rodzice powinni zwracać większą uwagę na środowisko, w jakim przebywają dzieci, politycy powinni się zaś zabrać za oczyszczanie naszego otoczenia.

Naukowiec odniósł się również do sprawy „szczepionkowej". – Nasze badania pokazują duże zróżnicowanie geograficzne liczby przypadków autyzmu. Jeżeli szczepionki odgrywają jakąś rolę, to jest ona bardzo niewielka, bo w Stanach Zjednoczonych są one podawane dzieciom powszechnie.

Niepokojąca zagadka

Opublikowane przez szanowane pismo „PLOS Computational Biology" twierdzenia amerykańskiego naukowca budzą jednak wątpliwości kolegów i koleżanek po fachu.

– Zarówno toksyny w środowisku, jak i wady genetyczne mogą prowadzić do powstania deformacji, które analizował Rzhetsky – mówi magazynowi „New Scientist" Dorothy Bishop z Uniwersytetu Oksfordzkiego. – Wnioskowanie na tej podstawie o poziomie skażenia środowiska jest nieco na wyrost.

Rezultaty nie przekonują też Benjamina Nealego z Broad Institute. Jego zdaniem różnice w liczbie odnotowanych przypadków autyzmu w różnych regionach kraju wynikają z innych standardów diagnostycznych, a nie skażenia środowiska.

Częstość występowania autyzmu szacuje się dziś na 1–4 przypadki na 1000 dzieci, a spektrum autystycznego nawet na 11 na 1000. Jednak niepokojącą zagadką dla naukowców jest gwałtowny wzrost liczby zanotowanych przypadków chorób spektrum autystycznego od lat 90. ubiegłego wieku. Według danych amerykańskiego CDC (Centers for Disease Control and Prevention) w ciągu zaledwie kilku lat liczba rozpoznanych przypadków wzrosła dwukrotnie. Czy to rzeczywisty skok czy tylko „wina" nowych kryteriów diagnostycznych – tego na razie nie wiadomo.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

p.koscielniak@rp.pl

Nauka
Obraz, notatki na marginesach. Co staropolskie książki mówią o ich czytelnikach?
Nauka
Etiopskie kazania. Nieznane karty z historii zakodowane w starożytnym języku
Nauka
Niezwykły fenomen „mlecznego morza”. Naukowcy bliżej rozwiązania zagadki
Nauka
„Wpływ psów na środowisko jest bardziej zdradliwy niż się uważa”. Nowe wyniki badań
Nauka
Zanika umiejętność pisania. Logika i gramatyka zaczynają przerastać młode pokolenie