Frontiera blue z owczego mleka, z wyrazistym smakiem i przerostem niebieskiej pleśni. Bladożółte, formowane w krążki Krezuery. Produkowany według 200-letniej receptury Ermlander o drobniutkich oczkach.
Brzmi jak oferta serowych delikatesów. Jednak pod tymi nazwami kryją się sery polskie z okolic Olsztyna, Kołobrzegu czy z Wielkopolski. Są wyrabiane przez pasjonatów tradycyjnego prawdziwego jedzenia, a ich wyrób poprzedzony często latami prób i udoskonaleń.
By ich spróbować, warto się wybrać na wycieczkę. Choćby w okolice Mrągowa na Mazurach, do gospodarstwa Sylwii Szlandrowicz i Rusłana Kozynki.
[srodtytul]Od koni do podpuszczki[/srodtytul]
Jak opowiada Sylwia, absolwentka hodowli zwierząt poznańskiej Akademii Rolniczej, przygoda z serami zaczęła się od marzenia o własnej hodowli koni, na własnej ziemi. Odważna decyzja o zakupie zrujnowanego gospodarstwa, porzucenie pracy naukowej i przeprowadzka z centrum Poznania na Mazury. Z końmi przyjechały psy, a potem pojawiły się owce. – Sentyment do owiec miałam od studiów, a rasę wschodniofryzyjską pamiętałam jako wyjątkową – mówi właścicielka rancza Frontiera. Sprowadzili je z południa Polski. – W dzieciństwie podróżowałam z babcią i próbowałam serów francuskich, austriackich i bałkańskich. Lubiłam wątpliwie pachnące sery blue – opowiada. – Zdarzało mi się wypić do tego łyczek dobrego wina. Pamięć tych smaków pozostała. W zderzeniu ze smakiem seropodobnych produktów, które trudno znieść nawet na kanapce, postanowiła samodzielnie wytwarzać sery niepasteryzowane, długo dojrzewające i z przerostem niebieskiej pleśni.