Pany spasajte, Chamy

– Opowiadamy o ludziach, kto?rymi wielka polityka nigdy się nie interesowała. A historia o nich milczała, bo dzieje pisza? zwycięzcy, a nie uciemiężeni i poniż?eni – mo?wi Jackowi Tomczukowi Maciej Szajkowski, założyciel R.U.T.A., przed premiera? drugiej płyty „Na Uschod”

Publikacja: 08.07.2012 19:03

Pany spasajte, Chamy

Foto: Fotorzepa, Bartek Muracki Bartek Muracki

Masz jakieś korzenie na Wschodzie?

– Część rodziny ojca pochodzi z Sokołowa Podlaskiego. Jeździłem tam w wakacje i przez wiele lat była to moja najdalsza podróż na Wschód.

To może wiejskie?

– Jest jeszcze gorzej. Sprawdzałem swoich dziadków, pradziadków. Wszyscy byli mieszczanami.

Nie wiem, czy powinieneś się przyznawać.

– Nie stroję się w piórka chłopa, zresztą tak jak większość Kapeli Ze Wsi Warszawa czy

R.U.T.A. Jestem fascynatem wiejskiej, korzennej muzyki i mam prawo ją interpretować po swojemu. Tak jak mają do tego prawo ludzie, którzy grają muzykę celtycką z Carrantuohill, a mieszkają w Rybniku, jak stołeczna Varsovia Manta grająca melodie z Andów.

A jednak na drugiej płycie R.U.T.A. krzyczysz „Na Uschod".

– Czyli na Wschód. To nasza lekcja historii, rozprawa z mitem polskich Kresów. „Dziki Wschód" wciąż postrzega się jako krainę sielską, romantyczną, egzotyczną, gdzie białoruski chłop zgodnie żył z polskim szlachcicem, Żyd z Ukraińcem, ksiądz z Kozakiem. To mit, my uzupełniamy go o rzeczywistość: skrywane niewolnictwo, bandycki wyzysk, niesprawiedliwość, religijną przemoc, głębokie podziały społeczne.

Odruchem buntu przymuszanego do pańszczyzny chłopa była ucieczka. Buntownicy starali się zbiec jak najdalej, byle tylko znaleźć się poza zasięgiem swego pana albo próbować zacząć życie od nowa na Podolu czy nawet na zaporoskich Dzikich Polach wśród Kozaków.

Spodobało ci się demaskowanie mitów? Na płycie „Gore" śpiewaliście pieśni chłopskiej krzywdy i buntu, o niewolniczej pracy chłopów polskich na dworskich folwarkach. Radni PiS chcieli nawet zabronić wam koncertów.

– Liczyłem się z tym, że „Gore" będzie nieprzyjemnym zgrzytem, tak dla mediów, jak i słuchaczy. Wiem, jacy jesteśmy zachowawczy, jak niechętnie dokonujemy weryfikacji sielankowych wizji i utartych schematów – patrz przypadek Grossa. A do wyobrażenia polskiego dworu jako oazy spokoju i dobroci jesteśmy przywiązani bardzo mocno. Nie wykluczałem zarzutów o podżeganie do agresji, eskalacji napięcia, choć nie to było naszą motywacją. A odbiór był jednoznacznie pozytywny. Po wydaniu albumu zadzwonił do mnie Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego: „Maciek, świetna płyta. Nie zgadzam się z przekazem, ale nie mogę się oderwać od słuchania". Ja na to: „Janek, ale z czym tu się nie zgadzać. Tak było".

Temat zaczął żyć własnym życiem. W sztuce „W imię Jakuba S." Pawła Demirskiego naliczyłem 11 cytatów z R.U.T.A. Choćby: „Nie sposób zamienić chama na pana, jak nie sposób przerobić psa na rysia". Okazało się, że rozpoczęliśmy poważną dyskusję i wypadałoby dopisać do tego kolejny rozdział.

Jak ruszyliście na Wschód?

– Poznaliśmy Nastę Niakrasavą, Białorusinkę urodzoną w Kazachstanie, zachwyciliśmy się jej głosem, podejściem do muzyki. Wiedzieliśmy, że pieśni buntu śpiewano też w jej ojczyźnie. Poprosiliśmy, by je odnalazła. Pół roku spędziła na badaniach terenowych, jeżdżąc po białoruskich wsiach i bibliotekach, by wyłuskać zachowane teksty. Nie było to łatwe, bo przecież język białoruski jest na Białorusi przez reżim Łukaszenki, mówiąc oględnie, niepożądany. Przez Sowietów był zakazany, Stalin wymordował białoruskich patriotów, niszczono archiwa historyczne, narodową kulturę.

W tym samym czasie graliśmy z chórem Hulajhorod z Kijowa. Oni zgodzili się poszukać takich pieśni na Ukrainie. Na początek mieliśmy jedną, dwie... Zagraliśmy je na Festiwalu Muzyki Młodej Białorusi Basowiszcza koło Gródka. Przekonaliśmy się, że dzisiaj pieśni te mają wydźwięk antyreżimowy. Totalne szaleństwo, z jakim zostały przyjęte, zaraziło nas. Poczuliśmy, że R.U.T.A. może również przydać się na Wschodzie. W Polsce sytuacja jest w miarę stabilna, w porównaniu z Białorusią, Ukrainą czy Rosją. Tam może się jeszcze wiele wydarzyć. Zobaczyłem, że kształtuje się pewna opowieść do przekazania, że nadchodzi dobry dla niej czas.

Jesteście chyba jedynym zespołem, który ma swego kierownika literackiego. W którym momencie do R.U.T.A. dołączył Jacek Podsiadło?

– Teksty, które przywieźli Nasta i Hulajhorod, oczywiście były zapisane cyrylicą. Zaczął je tłumaczyć Igor Znyk, który notabene wielce pomógł w realizacji projektu „Na Uschod", ale dosłowność translacji nie była satysfakcjonująca. Próbowałem i ja, ale wychodziły paździerze grubo ciosane. Pomyślałem: „Potrzeba nam poety" i pierwsza osoba, jaka przyszła mi do głowy, to Jacek.

Znałeś go wcześniej?

– Nie. Znałem kilka jego wierszy i felietonów. Czułem jednak, że jesteśmy z tej samej gliny. Co się potwierdziło. Jacek okazał się fanem R.U.T.A. i zgodził się od razu. Zaczęło się od prośby o tłumaczenia tekstów, potem napisał przepiękny esej o R.U.T.A., a skończyło się na tym, że został jednym z nas. Prapremiera płyty odbyła się zresztą w jego audycji w Radiu Studnia pod koniec czerwca. Wtedy też Jacek proklamował Dzień Chama. Mamy Dzień Ojca, Dzień Matki, a w kraju o korzeniach chłopskich nie mieliśmy święta chama. Co za zaniedbanie?!

Nie robicie przypadkiem jednostronnej agitki? Zły polski szlachcic kontra biedny kresowy chłop...

– Jesteśmy dalecy zarówno od agitki, jak i patosu, chwilami nawet traktujemy temat z przymrużeniem oka. „Oj, Wasylu, Wasylu" to muzyczny żart. Oj, Wasylu, Wasylu, coś ty taki wesoły/czy ci żona porodziła, czy ci krowa ocieliła. A Wasyl leży na piecu i strasznie się cieszy, bo wójt zachorował. Jest to tak śmieszne i głupie, że Wasyl stał się ulubieńcem całej ekipy.

Gdybyśmy potraktowali te teksty dosłownie, ani nam, ani słuchaczom nie pozostałoby nic innego, jak tylko wydać manifest, ogłosić powszechną mobilizację i szykować kosy na jakieś nowe powstanie. A nie o to chodzi. Zostajemy na polu sztuki.

Tym, co nas najbardziej interesuje, jest podejście do wolności. Jak przez wieki była tłamszona, zabierana i jak ludzie się o nią upominali. To klucz do naszej muzyki. Owszem, wyśpiewujemy w R.U.T.A. pieśni z pewnego regionu geograficznego, wcześniej Polski, teraz głównie Białorusi i Ukrainy. Ale mają one moc uniwersalnego przesłania. Może dlatego wszędzie, gdzie gramy – w Anglii, Niemczech, Czechach czy w Polsce – odbiór zawsze jest energetyczny. Piszący o nas dziennikarz Simon Broughton z Songlines zwrócił uwagę, że tak mało zespołów ma dziś jakiś przekaz, niewiele zabiera głos w ważnych sprawach, o coś walczy. Na tym tle R.U.T.A. wyróżnia się na skalę europejską. My opowiadamy historię z perspektywy człowieka, który nie był dopuszczany do głosu, miał rozpaczliwie mało narzędzi oporu, ale jednak próbował ten opór stawiać.

Co mógł?

– Niewiele, więc układał pieśni. Próbował w ten sposób sobie ulżyć, a panu odpłacić, złorzecząc mu i jego ekonomom albo wyobrażając sobie wielmożnych państwa przy polowych pracach. A wszystko to w skrywanym nurcie twórczości, do której napędzał go słuszny gniew.

Wiele z tych pieśni jest okrutnych.

– To prawda. Oj nich przyjdzie deszcz/niechaj zetnie mróz/panu żytko sczeźnie wszystko. To groźba, klątwa na pana. Wiadomo, czym kończy się utrata plonów – głodem. Bezwzględne. Z takim tekstem nie ma żartów. Na płycie śpiewa go chór kobiet. Na próbach, kiedy tylko wykonywaliśmy ten utwór, robiło się ciemno na niebie i walił deszcz. Zawsze. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale tak było.

Pieśni te tym się różnią od bluźnierstw spotykanych dzisiaj w death metalu czy hip-hopie, że są prawdziwe. Mają większą siłę rażenia niż wszystkie szatańskie songi i raperskie dissy, beefy i punchline'y razem wzięte. Milion razy. Z ich energią nie ma żartu. Ciągle mam dylemat, czy grać...

Ten numer?

– Wszystkie. Pieśni „Na Uschod" są pogrążające. Jako jedyny z zespołu chciałem nagrać płytę i wstrzymać się z koncertami. Obawiałem się ich siły. Reszta nie miała wątpliwości. Grać, grać, jedziemy z tym koksem... Doszliśmy do wniosku, że jednak trzeba podjąć to wyzwanie, bo jest na to czas, przełomowy, trzeba wyartykułować pewne niewygodne prawdy, pozwolić odreagować nabrzmiałym od wieków pokładom gniewu i niesprawiedliwości, dać im wybuchnąć niczym trzęsienie ziemi, by później oczyścić z nich swoje psyche.

Jak się śpiewa pieśni, które prawie wszystkie kończą się – jak zauważył Jacek Podsiadło – życzeniami jak najgorszego?

– To nie jest ani przyjemna, ani bezpieczna zabawa. Rzadko robimy próby, są zbyt wyczerpujące energetycznie. Nawet po wysłuchaniu najnowszej płyty R.U.T.A. nie mogę spać, a co dopiero po koncercie. Trzy dni oka nie mogę zmrużyć. To potężna energia. Dlatego też zależało nam, by ją rozładować, rozbroić, odebrać to bardzo negatywne nasycenie, agresję. By pieśni te nie stały się taką lagą, która może zostać użyta przeciwko komuś.

To dlatego płycie towarzyszą obszerne komentarze historyków?

– Tak. Te pieśni wymagają bardzo szerokiego i rzetelnego omówienia. Daniel Beauvois pisze o relacjach Polski i Ukrainy w XVII–XX w. w prowokacyjnym eseju „Jak tabun szalonych koni". Staszek Łubieński wspomina Machnę – stepowego wojownika, który w latach 1918 – 1921 ucieleśniał utopię społeczeństwa bez rządu, jako symbolicznego przewodnika eskapady R.U.T.A. na Wschód.

Ciekawy esej, niejako w polemice do prof. Beauvoisa, napisał Tadeusz Cegielski o dwudziestoleciu międzywojennym, które było dowodem na to, że Polska wielonarodowa, zbudowana na różnorodności, jest możliwa. Tekst ten nie zmieścił się już w książeczce, będzie opublikowany w Internecie. Nasza białoruska koleżanka Alexandra Bujko napisała raport o obecnej sytuacji społecznych ruchów wolnościowych na Wschodzie. Natomiast Jacek Podsiadło w obszernym eseju wyłożył ideę R.U.T.A. celniej, niż niż sami o tym potrafilibyśmy opowiedzieć. Na samej płycie pojawiają się też szamanki z HaLuna Music Group, które w ramach hidden tracku (ukrytego utworu – przyp. red.) robią swoiste dźwiękowe katharsis, wyciszają emocje, uspokajają duchy.

Przestraszyliście się swojej siły?

– Staramy się przepracować tę trudną wiedzę, którą przekazujemy. Lubię myśleć o R.U.T.A. jako o klubie terapeutycznym, który ma za zadanie skanalizować negatywne emocje. Pieśni, które śpiewamy, są figurami negatywnych zachowań, doświadczeń. Trzeba je poznać, by się od nich uwolnić.

Ale gdzie ty je dzisiaj widzisz? Co dzisiejszych 20-, 30-latków obchodzą historie polsko-ukraińskie sprzed 100–200 lat?

– Kiedy pierwszy raz przekraczałem granicę wschodnią, słyszałem od tamtejszego pogranicznika: „U lachy pany prijechały". Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Powtarzało się to kilka razy i za każdym razem czułem się, jakby ktoś mi napluł w twarz. Parę lat temu, gdy wracałem z trasy po Rosji, było jeszcze gorzej. Mieliśmy wizy do północy, a pociąg nasz odchodził do Warszawy o 23. Specjalnie go opóźniono o ponad godzinę, by nam dowalić karę. Teraz znajomy wrócił z Ukrainy, gdzie usłyszał: „Twój dziad pan mojego za psa sprzedał". Nie zastanawia cię, skąd taka niechęć do Polaków?

Widzę raczej poczucie wyższości Polaków wobec przybyszów ze Wschodu. Figurski z Wojewódzkim poniżają ukraińskie sprzątaczki...

– ... a nasi kibole przed meczem Polska – Rosja wybiegają z krzaków, by zdzielić kibiców przeciwnej drużyny łomem przez plecy. „Na Uschod" opowiada właśnie o źródłach tego poczucia wyższości.

Zastanawia mnie też, dlaczego tak mocno zakorzeniony w naszej polskiej tradycji konflikt chłopsko-szlachecki tak mocno był wypierany ze świadomości. Oczywiście nie było to na rękę ani komunie, która chciała stworzyć mit społeczeństwa idealnie równego, ani elitom po 1989 r., które chciały zjednoczyć naród do budowy nowej Polski. Niestety, zawiedli ludzie kultury, którzy nie upomnieli się o prawdę. Co kręcili Wajda czy Hoffman? „Pana Tadeusza" i „Ogniem i mieczem". Za ciężkie miliony powstał kanon dawno przebrzmiałych lektur, który utrwalał stereotypy dobrego szlachcica i niewdzięcznego chłopa. W ekranizacji „Przedwiośnia" jest taka scena kalka: chłop okrada szlachcica powstańca. A ja pytam, dlaczego go ograbia? Tego już w filmie nie ma. Bo chłop już od kołyski wiedział, że jest skazany na niewolniczą pracę. Bez złudzeń i szans na zmianę sytuacji. Jak pisał Myśliwski – rodził się pozbawiony nadziei – najważniejszego imperatywu do życia. Nasi luminarze jednak tego nie chcieli pokazać, nie wiem – ze strachu, z niewiedzy, ignorancji.

A dlaczego ty nie interesowałeś się tym? Kapela Ze Wsi Warszawa gra już 15 lat.

– Żeby mieć swój pomysł na folk, trzeba najpierw poznać pierwotny kod, nauczyć się grać te oberki, mazurki, polki, trójdzielne rytmy, białogłosowe zaśpiewy. Kiedy zaczynaliśmy jeździć w poszukiwaniu nauczycieli, wiejscy muzykanci witali nas niemal chlebem i solą. Oddawali swoje instrumenty, bo nikt ich w rodzinach nie chciał. Słyszeliśmy: „Nasze wnuki nie chcą grać na skrzypcach, wolą gitarę, nie lubią tej dawnej muzyki".

Oni chcieli nam jak najwięcej przekazać, a nie wspominać, jak za dziada było. My z kolei chcieliśmy poznać tę odchodzącą sztukę, poczuć magię dawnego świata i ludzi, jakby z zupełnie innego wymiaru, a przecież żyjących niedaleko za rogatkami miasta. A przy okazji nauczyć się tej muzyki, słów, wręcz całej kosmologii. Choć oczywiście gdzieś tam między słowami muzykanci wspominali o panu. Jak to źle było u pana. Nikt się wtedy nad tym nie zastanawiał, co to znaczy.

Kiedyś mi powiedziałeś: „Skończył się czas grania trywialnych piosenek". Właściwie dlaczego?

– Figura dziadka ze skrzypcami jako archetypu wiejskiego muzykanta, do którego odwoływaliśmy się w Kapeli, przestawała wystarczać. On pogra, powspomina, popije z kolegami i wszyscy się rozchodzą do domów, do swojego status quo. A mnie to już nie interesowało. Tak jak przyjmowanie całego bagażu tradycji – czerpię z niej niektóre elementy, intuicyjnie i subiektywnie. Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jeśli ma być żywą częścią nas samych, musi zmieniać się wraz z czasami, w których przychodzi nam żyć. Czułem, że jeśli mam być częścią tego środowiska i obronić ideę łączenia starego świata z nowym, należy dokonać jakiegoś wstrząsu, artystycznej prowokacji.

I tak powstała R.U.T.A.?

– Przełomową lekturą była dla mnie „Historia chłopów polskich" Aleksandra Świętochowskiego. Czytając ją, zdawałem sobie sprawę, jak niewiele wiedziałem o systemie feudalnym, w jakim powstawał polski folklor, że często pieśń, wykonywana przez nas dość niefrasobliwie, była świadectwem bólu, upokorzenia, niedoli. Uświadomiło mi, że Polska nie jest krajem wyłącznie Kmiciców i szlachetnych Wołodyjowskich...

Gdzieś ty się uchował?

– ... że jako naród byliśmy wewnętrznie podzieleni i zniewoleni od stuleci, a Kościół katolicki stał na straży tego wewnętrznego kolonializmu. To właśnie z naszymi odwiecznymi przywarami doprowadziliśmy do upadku jednego z największych krajów ówczesnej Europy. Zaborcy tylko to umiejętnie wykorzystali.

Mieliśmy rozmawiać o muzyce.

– Folk nie podejmował tematów napięć społecznych, krzywdy, nienawiści chłopa do szlachcica, biedy, wyzysku. Zacząłem szperać w bibliotekach w poszukiwaniu tekstów pieśni, przecież ten temat był od zawsze obecny w kulturze ludowej.

Bęben zamieniłeś na notes?

– Śmiałem się, że szukam pieśni zapomnianych, wcześniej nikomu nieznanych. Słowo stało się dla mnie rodzajem klucza do tamtego świata. Czytając tekst pieśni ludowej zanotowany przez jakiegoś etnografa, historyka, znaleziony w archiwach pomiędzy innymi dokumentami, znacznie więcej dowiadywałem się niż z podręcznika historii: o obyczajowości, ale też warstwie duchowej: Kto kochania nie zna, ten Boga szczęśliwy, nockę ma spokojną, dzionek nie tęskny.

Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jes?li ma byc? z?ywa? cze?s?cia? nas samych, musi zmieniac? sie? wraz z czasami, w kto?rych z?yjemy

Jak zacząłem czytać zgromadzone teksty do pierwszej płyty

R.U.T.A., włos jeżył mi się na głowie, czułem w tym jednocześnie punkrockową zadziorność, siłę i lirykę, autentyzm. To pieśni pisane łzami, bólem, wściekłością i krwią. Przez lata nie miałem odwagi zmierzyć się z tą tematyką. A przecież niektóre z tych pieśni, jak „Żurawie" – Wróćcie dzieci do domu i nie służcie nikomu – znam już z 15 lat. W początkach Kapeli, kiedy docieraliśmy do tekstów tego typu, wydawały mi się zbyt brutalne, wtedy szukałem w muzyce ludowej pewnego ukojenia, odskoczni od punk rocka i zdeprawowanego świata. Wystarczyło mi, że przez lata wrzeszczałem w Antidotum – hardcore'owej bandzie.

Dziś o tobie mówią: anarchista, lewicowy aktywista.

– Działam spontanicznie, jak coś mnie wścieka, jeśli mogę, zabieram głos. Pod pretekstem organizacji Euro 2012 podwyższano lokatorom czynsze, wyrzucano ludzi, mówiąc krótko – traktowano ich zbójecko. Kiedy graliśmy z R.U.T.A. w Krakowie, Federacja Anarchistyczna zorganizowała na Rynku akcję w tej sprawie. Zjawili się wieczorem na koncercie i my oczywiście daliśmy im głos. Ale nie jestem członkiem żadnej organizacji, mam wrodzoną niechęć do mundurków.

Co jest w nich złego?

– Zawsze unikałem polityki. Mogę zarówno zabrać głos w akcji w obronie skłotu Elba, jak i z kolegami z przeciwnej strony pogadać o drakońskich podatkach niszczących zwłaszcza małą przedsiębiorczość. Mój kumpel, który robił teledysk R.U.T.A., należy do klubu Ronina i w wielu sprawach zgadzam się z nim. Nie dzielę ludzi na lewicowców i prawicowców. To skandaliczne, anachroniczne i uwłaczające godności.

Były zakusy, by przechwycić politycznie

R.U.T.A.?

– Oczywiście. Ale wiadomo było, że to niemożliwe.•

Pany spasajte, Chamy idut

– Opowiadamy o ludziach, którymi wielka polityka nigdy się nie interesowała. A historia o nich milczała, bo dzieje piszą zwycięzcy, a nie uciemiężeni i poniżeni – mówi Jackowi Tomczukowi Maciej Szajkowski, założyciel R.U.T.A., przed premierą drugiej płyty „Na Uschod"

R.U.T.A. zagra premierowo piosenki z płyty „Na Uschod" podczas festiwalu Rozstaje 21 lipca o godz. 20 na Rynku Głównym w Krakowie.„Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jeśli ma być żywą częścią nas samych, musi zmieniać się wraz z czasami, w których żyjemy

Masz jakieś korzenie na Wschodzie?

– Część rodziny ojca pochodzi z Sokołowa Podlaskiego. Jeździłem tam w wakacje i przez wiele lat była to moja najdalsza podróż na Wschód.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze