– To nie jest ani przyjemna, ani bezpieczna zabawa. Rzadko robimy próby, są zbyt wyczerpujące energetycznie. Nawet po wysłuchaniu najnowszej płyty R.U.T.A. nie mogę spać, a co dopiero po koncercie. Trzy dni oka nie mogę zmrużyć. To potężna energia. Dlatego też zależało nam, by ją rozładować, rozbroić, odebrać to bardzo negatywne nasycenie, agresję. By pieśni te nie stały się taką lagą, która może zostać użyta przeciwko komuś.
To dlatego płycie towarzyszą obszerne komentarze historyków?
– Tak. Te pieśni wymagają bardzo szerokiego i rzetelnego omówienia. Daniel Beauvois pisze o relacjach Polski i Ukrainy w XVII–XX w. w prowokacyjnym eseju „Jak tabun szalonych koni". Staszek Łubieński wspomina Machnę – stepowego wojownika, który w latach 1918 – 1921 ucieleśniał utopię społeczeństwa bez rządu, jako symbolicznego przewodnika eskapady R.U.T.A. na Wschód.
Ciekawy esej, niejako w polemice do prof. Beauvoisa, napisał Tadeusz Cegielski o dwudziestoleciu międzywojennym, które było dowodem na to, że Polska wielonarodowa, zbudowana na różnorodności, jest możliwa. Tekst ten nie zmieścił się już w książeczce, będzie opublikowany w Internecie. Nasza białoruska koleżanka Alexandra Bujko napisała raport o obecnej sytuacji społecznych ruchów wolnościowych na Wschodzie. Natomiast Jacek Podsiadło w obszernym eseju wyłożył ideę R.U.T.A. celniej, niż niż sami o tym potrafilibyśmy opowiedzieć. Na samej płycie pojawiają się też szamanki z HaLuna Music Group, które w ramach hidden tracku (ukrytego utworu – przyp. red.) robią swoiste dźwiękowe katharsis, wyciszają emocje, uspokajają duchy.
Przestraszyliście się swojej siły?
– Staramy się przepracować tę trudną wiedzę, którą przekazujemy. Lubię myśleć o R.U.T.A. jako o klubie terapeutycznym, który ma za zadanie skanalizować negatywne emocje. Pieśni, które śpiewamy, są figurami negatywnych zachowań, doświadczeń. Trzeba je poznać, by się od nich uwolnić.
Ale gdzie ty je dzisiaj widzisz? Co dzisiejszych 20-, 30-latków obchodzą historie polsko-ukraińskie sprzed 100–200 lat?
– Kiedy pierwszy raz przekraczałem granicę wschodnią, słyszałem od tamtejszego pogranicznika: „U lachy pany prijechały". Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Powtarzało się to kilka razy i za każdym razem czułem się, jakby ktoś mi napluł w twarz. Parę lat temu, gdy wracałem z trasy po Rosji, było jeszcze gorzej. Mieliśmy wizy do północy, a pociąg nasz odchodził do Warszawy o 23. Specjalnie go opóźniono o ponad godzinę, by nam dowalić karę. Teraz znajomy wrócił z Ukrainy, gdzie usłyszał: „Twój dziad pan mojego za psa sprzedał". Nie zastanawia cię, skąd taka niechęć do Polaków?
Widzę raczej poczucie wyższości Polaków wobec przybyszów ze Wschodu. Figurski z Wojewódzkim poniżają ukraińskie sprzątaczki...
– ... a nasi kibole przed meczem Polska – Rosja wybiegają z krzaków, by zdzielić kibiców przeciwnej drużyny łomem przez plecy. „Na Uschod" opowiada właśnie o źródłach tego poczucia wyższości.
Zastanawia mnie też, dlaczego tak mocno zakorzeniony w naszej polskiej tradycji konflikt chłopsko-szlachecki tak mocno był wypierany ze świadomości. Oczywiście nie było to na rękę ani komunie, która chciała stworzyć mit społeczeństwa idealnie równego, ani elitom po 1989 r., które chciały zjednoczyć naród do budowy nowej Polski. Niestety, zawiedli ludzie kultury, którzy nie upomnieli się o prawdę. Co kręcili Wajda czy Hoffman? „Pana Tadeusza" i „Ogniem i mieczem". Za ciężkie miliony powstał kanon dawno przebrzmiałych lektur, który utrwalał stereotypy dobrego szlachcica i niewdzięcznego chłopa. W ekranizacji „Przedwiośnia" jest taka scena kalka: chłop okrada szlachcica powstańca. A ja pytam, dlaczego go ograbia? Tego już w filmie nie ma. Bo chłop już od kołyski wiedział, że jest skazany na niewolniczą pracę. Bez złudzeń i szans na zmianę sytuacji. Jak pisał Myśliwski – rodził się pozbawiony nadziei – najważniejszego imperatywu do życia. Nasi luminarze jednak tego nie chcieli pokazać, nie wiem – ze strachu, z niewiedzy, ignorancji.
A dlaczego ty nie interesowałeś się tym? Kapela Ze Wsi Warszawa gra już 15 lat.
– Żeby mieć swój pomysł na folk, trzeba najpierw poznać pierwotny kod, nauczyć się grać te oberki, mazurki, polki, trójdzielne rytmy, białogłosowe zaśpiewy. Kiedy zaczynaliśmy jeździć w poszukiwaniu nauczycieli, wiejscy muzykanci witali nas niemal chlebem i solą. Oddawali swoje instrumenty, bo nikt ich w rodzinach nie chciał. Słyszeliśmy: „Nasze wnuki nie chcą grać na skrzypcach, wolą gitarę, nie lubią tej dawnej muzyki".
Oni chcieli nam jak najwięcej przekazać, a nie wspominać, jak za dziada było. My z kolei chcieliśmy poznać tę odchodzącą sztukę, poczuć magię dawnego świata i ludzi, jakby z zupełnie innego wymiaru, a przecież żyjących niedaleko za rogatkami miasta. A przy okazji nauczyć się tej muzyki, słów, wręcz całej kosmologii. Choć oczywiście gdzieś tam między słowami muzykanci wspominali o panu. Jak to źle było u pana. Nikt się wtedy nad tym nie zastanawiał, co to znaczy.
Kiedyś mi powiedziałeś: „Skończył się czas grania trywialnych piosenek". Właściwie dlaczego?
– Figura dziadka ze skrzypcami jako archetypu wiejskiego muzykanta, do którego odwoływaliśmy się w Kapeli, przestawała wystarczać. On pogra, powspomina, popije z kolegami i wszyscy się rozchodzą do domów, do swojego status quo. A mnie to już nie interesowało. Tak jak przyjmowanie całego bagażu tradycji – czerpię z niej niektóre elementy, intuicyjnie i subiektywnie. Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jeśli ma być żywą częścią nas samych, musi zmieniać się wraz z czasami, w których przychodzi nam żyć. Czułem, że jeśli mam być częścią tego środowiska i obronić ideę łączenia starego świata z nowym, należy dokonać jakiegoś wstrząsu, artystycznej prowokacji.
I tak powstała R.U.T.A.?
– Przełomową lekturą była dla mnie „Historia chłopów polskich" Aleksandra Świętochowskiego. Czytając ją, zdawałem sobie sprawę, jak niewiele wiedziałem o systemie feudalnym, w jakim powstawał polski folklor, że często pieśń, wykonywana przez nas dość niefrasobliwie, była świadectwem bólu, upokorzenia, niedoli. Uświadomiło mi, że Polska nie jest krajem wyłącznie Kmiciców i szlachetnych Wołodyjowskich...
Gdzieś ty się uchował?
– ... że jako naród byliśmy wewnętrznie podzieleni i zniewoleni od stuleci, a Kościół katolicki stał na straży tego wewnętrznego kolonializmu. To właśnie z naszymi odwiecznymi przywarami doprowadziliśmy do upadku jednego z największych krajów ówczesnej Europy. Zaborcy tylko to umiejętnie wykorzystali.
Mieliśmy rozmawiać o muzyce.
– Folk nie podejmował tematów napięć społecznych, krzywdy, nienawiści chłopa do szlachcica, biedy, wyzysku. Zacząłem szperać w bibliotekach w poszukiwaniu tekstów pieśni, przecież ten temat był od zawsze obecny w kulturze ludowej.
Bęben zamieniłeś na notes?
– Śmiałem się, że szukam pieśni zapomnianych, wcześniej nikomu nieznanych. Słowo stało się dla mnie rodzajem klucza do tamtego świata. Czytając tekst pieśni ludowej zanotowany przez jakiegoś etnografa, historyka, znaleziony w archiwach pomiędzy innymi dokumentami, znacznie więcej dowiadywałem się niż z podręcznika historii: o obyczajowości, ale też warstwie duchowej: Kto kochania nie zna, ten Boga szczęśliwy, nockę ma spokojną, dzionek nie tęskny.
Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jes?li ma byc? z?ywa? cze?s?cia? nas samych, musi zmieniac? sie? wraz z czasami, w kto?rych z?yjemy
Jak zacząłem czytać zgromadzone teksty do pierwszej płyty
R.U.T.A., włos jeżył mi się na głowie, czułem w tym jednocześnie punkrockową zadziorność, siłę i lirykę, autentyzm. To pieśni pisane łzami, bólem, wściekłością i krwią. Przez lata nie miałem odwagi zmierzyć się z tą tematyką. A przecież niektóre z tych pieśni, jak „Żurawie" – Wróćcie dzieci do domu i nie służcie nikomu – znam już z 15 lat. W początkach Kapeli, kiedy docieraliśmy do tekstów tego typu, wydawały mi się zbyt brutalne, wtedy szukałem w muzyce ludowej pewnego ukojenia, odskoczni od punk rocka i zdeprawowanego świata. Wystarczyło mi, że przez lata wrzeszczałem w Antidotum – hardcore'owej bandzie.
Dziś o tobie mówią: anarchista, lewicowy aktywista.
– Działam spontanicznie, jak coś mnie wścieka, jeśli mogę, zabieram głos. Pod pretekstem organizacji Euro 2012 podwyższano lokatorom czynsze, wyrzucano ludzi, mówiąc krótko – traktowano ich zbójecko. Kiedy graliśmy z R.U.T.A. w Krakowie, Federacja Anarchistyczna zorganizowała na Rynku akcję w tej sprawie. Zjawili się wieczorem na koncercie i my oczywiście daliśmy im głos. Ale nie jestem członkiem żadnej organizacji, mam wrodzoną niechęć do mundurków.
Co jest w nich złego?
– Zawsze unikałem polityki. Mogę zarówno zabrać głos w akcji w obronie skłotu Elba, jak i z kolegami z przeciwnej strony pogadać o drakońskich podatkach niszczących zwłaszcza małą przedsiębiorczość. Mój kumpel, który robił teledysk R.U.T.A., należy do klubu Ronina i w wielu sprawach zgadzam się z nim. Nie dzielę ludzi na lewicowców i prawicowców. To skandaliczne, anachroniczne i uwłaczające godności.
Były zakusy, by przechwycić politycznie
R.U.T.A.?
– Oczywiście. Ale wiadomo było, że to niemożliwe.•
Pany spasajte, Chamy idut
– Opowiadamy o ludziach, którymi wielka polityka nigdy się nie interesowała. A historia o nich milczała, bo dzieje piszą zwycięzcy, a nie uciemiężeni i poniżeni – mówi Jackowi Tomczukowi Maciej Szajkowski, założyciel R.U.T.A., przed premierą drugiej płyty „Na Uschod"
R.U.T.A. zagra premierowo piosenki z płyty „Na Uschod" podczas festiwalu Rozstaje 21 lipca o godz. 20 na Rynku Głównym w Krakowie.„Folk wydał mi się już jako zjawisko zbyt zachowawczy, przewidywalny. Tradycja, jeśli ma być żywą częścią nas samych, musi zmieniać się wraz z czasami, w których żyjemy