W głębi duszy gardził mediami. A przede wszystkim owczym pędem. W 1968 roku nie chciał wytknąć nosa na ulicę kipiącą entuzjazmem „zrywania kajdan”. Gdyby nie argument Fernando Arrabala, kumpla z Grupy Panicznej („musisz iść, bo twój syn cię zapyta, co robiłeś w maju sześćdziesiątego ósmego roku”), pewnie ominęłyby go spektakularne wydarzenia.
Uzasadniał: „Wartość człowieka mierzy się nie tym, jaki jest, gdy się wysila, ale tym, jaki jest normalnie. Zwykli bohaterowie, codzienne wydarzenia stanowią przeciwieństwo świata kreowanego przez media, które promują sławę, gwiazdy i marzenia…”
Wątki ze snów
Umarł z fasonem, choć przedwcześnie. 59 lat, nawet nie starość. Jednak permanentnie zarywane noce („nadeszła noc, nareszcie lepiej widać”, mawiał), paniczno-kompulsywne obżeranie się, wypite morze wina i wypalone plantacje tytoniu oraz ogólnie niehigieniczny tryb życia – to musiało mieć konsekwencje. A może właśnie na tym polegała życiowa filozofia Rolanda? Nie chciał skończyć jak Trelkovsky, sfiksowany „Chimeryczny lokator”. Tu dygresja: debiutancką powieść 25-letniego autora odrzuciło ośmiu wydawców. Dziewiąty przyjął, lecz krytyka – nie. Porównywano z Kafką, Poem, Lovecraftem. Na niekorzyść Topora. Nie rozumiano, że w powieści oddał swój strach przed cierpieniem, nietolerancją, śmiercią. Kostuchy bał się od dziecka. Serio. „Miałem obsesję, żeby dożyć dziesiątego roku życia”. Nad łóżkiem wywiesił hasło: „Precz z chorobą!”. Drżał o zdrowie, a jednocześnie robił wszystko, by je sobie zrujnować.
Na pozór pełen luz. Tak naprawdę – tytan pracy. Ciągle w biegu, w gorączce twórczej. Jego wyobraźnia i intelekt zdawały się produkować pomysły w tempie oddechu, bez wysiłku; ręce w ciągłym ruchu, żeby biec za wizjami. „Pracował w natchnieniu, nawet kiedy spał!” – zaręczała jedna z jego partnerek. „Pomysły przypływały zazwyczaj zaraz po przebudzeniu się z drzemki. Łączył wątki ze swych snów z rzeczywistością”.
Zarabiał nieźle, lecz umarł bez grosza. Przeputał wszystko na życie. Nie wykupił miejsca na cmentarzu – nie chciał śmierci ułatwiać zadania. Przyjaciele załatwili dobrą lokalizację na cmentarzu Montparnasse – między grobami Baudelaire’a i Tzary. Na ostatnią drogę wyposażyli go w ulubione cygara i flaszkę czerwonego wina. Godny pochówek dla kogoś, kto deklarował: