Zrobiono badania naukowe na temat afrodyzjaków w klinice medycznej Mayo w Stanach Zjednoczonych. Wzięto pod uwagę wszystkie najważniejsze substancje uchodzące za afrodyzjaki, czyli m.in. hiszpańską muchę, johimbinę, strychninę (alkaloid z nasion Strychnos nux vomica), kantarydynę (bezwodnik kwasowy z muszki hiszpańskiej), a nawet sproszkowany róg nosorożca i mrówki w miodzie.
Badanie odbyło się na podwójnej ślepej próbie, tzn. podawano niektórym ludziom placebo, a niektórym tzw. afrodyzjak. Badani mieli deklarować, czy po zażyciu specyfiku coś się z nimi działo w kwestii pożądania. Działanie medyczne uznaje się za faktyczne, gdy specyfik ma skuteczność ponad 8 proc. Jedynym „afrodyzjakiem”, który miał udowodnione działanie medyczne, był etanol, czyli alkohol, w postaci np. wina. Oczywiście w określonej ilości, po przekroczeniu której traci on niestety swoją moc.
Czyli nie ma afrodyzjaków?
Naukowe medyczne podejście do afrodyzjaków podważa ich istnienie. Ich działanie utrzymuje się na poziomie placebo. Placebo nie można jednak ignorować, to jest ważny lek. W Stanach Zjednoczonych sprzedaje się placebo na receptę. Lekarz ją wypisuje i dzwoni do aptekarza, żeby wydał dany „lek” pacjentowi. W Niemczech nie wolno tego robić, choć działanie placebo jest udowodnione naukowo.
Jak można więc zdefiniować działanie tzw. afrodyzjaków?
Te substancje oddziałują na różne zmysły. Za afrodyzjaki uchodzą szparagi, bo przypominają penisa. Ostrygi działają z kolei na wyobraźnię męską.